Po przeczytaniu wielu pozytywnych komentarzy , nastawiłem się na porządny film. Niestety. Masa błędów sprawiła ,że źle mi się go oglądało. W ogóle miałem wrażenie, że oglądam film sprzed nastu lat. Gdzie policja jeździ tak słabymi samochodami? A dealerzy tym bardziej. Stare renowki, fordy i beemki w których po zderzeniu czołowym nawet poduszki nie strzelają . I główny wątek- zagubiona kula. Po co główny bohater jej szukał? Nie prościej było sprawdzić pistolet z którego zabito policjanta?
Film oczywiście swoje wady ma i może nie przypaść do gustu, ale pistoletu chyba nie byłoby prościej sprawdzić. Który pistolet mieli zbadać i do czego porównać? Właściwy pistolet należał do osoby, która nie była o nic podejrzana i której broni nikt sprawdzać nie zamierzał, bo nie było ku temu podstaw. Ciało zostało spalone, więc ciężko porównywać dziury po kulach do którychkolwiek kul (może któraś z draśniętych kości się nie spaliła, może tam został jakiś cień śladu, na podstawie którego dałoby się cokolwiek zidentyfikować, ale to raczej robota dla ekipy serialu "Kości" a nie dla policjantów łapiących na gorąco mordercę kolegi, którym w dodatku wydaje się, że mają podejrzanego). Na końcu dali do sprawdzenia samochód (przestrzeloną szybę, tor lotu pocisku), utkwioną w nim kulę - i wtedy zbadano pistolet, bo mieli zarówno zeznania głównego bohatera, jak też materiał porównawczy, dzięki któremu można było stwierdzić, z czyjej broni strzelano i czy zeznania pokrywają się z dowodami. Raczej można się zastanawiać, czemu faktycznie ci goście nie spalili właściwego samochodu, no ale wtedy nie byłoby filmu :)
A co do czasu akcji, to ciekawe spostrzeżenie, w sumie nigdzie nie podano, kiedy się ona rozgrywa, pewnie dałoby się ją cofnąć może nie o kilkanaście, ale o kilka lat wstecz.
Główny bohater, po tym jak uciekł skorumpowanym gliniarzom, nawet słowa nie pisnął na posterunku o tym co się naprawdę stało. Kto normalny by tak zrobił? No chyba , że myślał, że wszyscy są skorumpowani. Gdyby złożył zeznania , choćby przed szefową tej ekipy, to wystarczyło sprawdzić czy pistolet policjanta , którego on oskarża , w ostatnim czasie wystrzelił. Twórcy filmu lepiej to mogli dograć.
A akcja filmu, patrząc na samochody, dzieje się 2-3 lata wstecz. Pojawiło się kilka w miarę młodych aut. Tylko nie rozumiem czemu policja i bandziory jeździli podstarzałymi autami...
Główny bohater chciał o wszystkim powiedzieć jedynej osobie, której ufał, czyli Julii i prosił wyraźnie o rozmowę z nią, która to prośba nie została spełniona. Zamiast Julii przyszedł Areski, który z kolei powiedział policjantom z tamtego komisariatu, że tylko on może z nim rozmawiać (co oczywiście też było naciągane, bo Areski na przełożonego tych policjantów nie wyglądał, no ale to było raczej na zasadzie kumpelskiej przysługi – w końcu gość przyszedł tam w nimbie żałoby po śmierci kolegi z ekipy i miał się zająć jego mordercą, to mu mogli tamci policjanci iść na rękę). Areski najpierw próbował jakąś tam wątłą ofertę złożyć (wiadomo, że lipną), a potem wypowiedział dosyć wyraźne groźby, przez co główny bohater zrozumiał, że jak się sam nie uratuje, to mu nikt nie pomoże i nie chodziło tutaj o wieloletni pobyt w więzieniu. Z szefową ekipy nie wiadomo, kiedy mógłby rozmawiać i kto by go przesłuchiwał najpierw, z samego wystrzału z pistoletu także łatwo byłoby się Areskiemu wytłumaczyć – strzelał do głównego bohatera, gdy próbował go złapać po tym, jak tamten zabił policjanta. Mechanik widział na własne oczy, do czego jest zdolny Areski, wystarczyłoby, żeby zostali na chwilę sami i by się okazało, że Areski w bohaterski sposób zabił mordercę policjanta np. podczas próby ucieczki. Jak mówiłam, film ma swoje wady i nie chcę Cię przekonywać, że ma Ci się spodobać, natomiast wydaje mi się, że ten aspekt rozwiązali w miarę zgrabnie. Mi się na przykład o wiele mniej podobało to, co się wydarzyło po podjęciu decyzji o ucieczce, czyli sama ucieczka. Z tuzin policjantów nie dał rady opanować jednego, wkurzonego i zdesperowanego mechanika ;) Tu mogli coś bardziej przemyślanego wstawić, jakieś wydarzenie na komisariacie odwracające uwagę policjantów od głównego bohatera, dzięki któremu (i tym niezamkniętym drzwiom) mógł on się wymknąć, ewentualnie mieć do czynienia z jakimś jednym, zbłąkanym i zaskoczonym policjantem po drodze, któremu dałby w zęby. Nie podobał mi się też fakt, że Areski sobie bezproblemowo wyłączył i włączył kamerę w pokoju przesłuchań. Nie wiem też, skąd wiedzieli, gdzie ustawić blokadę, skoro nie wiedzieli, gdzie był samochód, a gość ze stacji dał im cynk, jak już byli ustawieni – jedna droga tam prowadziła?
A jeśli chodzi o samochody, to jeździli takimi, jakimi jeździli, żeby film mógł powstać ;) Jakby mieli nowsze, szybsze i bardziej zaawansowane technicznie auta, to odpadłby jeden z głównych wątków i punkt zawiązania akcji (nikt by nie zatrudnił mechanika z wyrokiem do chałupniczego przerabiania policyjnych samochodów w skrzyżowanie bolidów z czołgami). Dodajmy do tego, że to była jakaś prowincjonalna miejscowość (tak przynajmniej wyglądała, żeby się nie okazało, że to jakieś przedmieścia Paryża…) i można dorobić sobie teorię, że większa część budżetu na wyposażenie policjantów szła do większych miast i większych jednostek, a ci z mniejszych radzili sobie, jak mogli. Natomiast przestępcy nie wykorzystywali jakichś super aut, żeby się nie rzucać w oczy, tylko jeździli tym samym, co otoczenie, zwłaszcza, że samochody, którymi uciekali przed policją, służyły „do pracy”, a nie do bujania się po mieście i robienia wrażenia. No da się to jakoś w tej konwencji wyjaśnić, chociaż oczywiście można się tego czepić :)
Jako łomotanina może się ona jak najbardziej podobać, mi ta scena zgrzyta w kontekście całości. Gdy jeden wątły mechanik rozkłada na łopatki cały komisariat, to by bardziej pasowało do jakiegoś "Taxi" - wtedy ok, pośmiejmy się z tych gapciów policjantów, którzy dostają po pyskach od uciekającego bohatera. Tu jednak całość nie była aż tak komediowa, żeby obejrzeć tę scenę całkiem z przymrużeniem oka. Natomiast na pewno na plus tej sceny można zaliczyć fakt, iż policjanci nie atakowali naszego bohatera posłusznie jeden za drugim, jak to zwykle w filmach akcji bywa, tylko jakoś tam próbowali go wspólnie obezwładnić. No i jak pani policjantka miała oberwać, to oberwała, żadnych tam taryf ulgowych dla dam nie było, co też było ok.
Dla mnie całość była komediowa. Może nie była to komedia pełną gębą, ale już pierwsza scena, gdy auto przeleciało przez całą kamienicę mnie rozbawiła. Film nie jest poważnym filmem, to zwykłe sensacyjne filmidło, którego akcja absolutnie nie mogłaby się wydarzyć w rzeczywistości.
Z drugiej strony, właśnie w rzeczywistości spodziewałbym się cyrku z udziałem policjantów w akcji, poszukaj sobie na yt niezdarnych akcji policjantów.
Na plus tej sceny można zaliczyć, że była zrealizowana dobrze. Upadki były karkołomne, a ciosy siadały. Najlepsza była policjantka, która zaciekle rzucała się w bój, by z miejsca być miotnięta jak szmata. Szacun dla kaskaderki.
Dla mnie film był komediowy do momentu, w którym ten zły zrobił tę bardzo złą rzecz. Wcześniej faktycznie było zabawnie (nieudany napad, ekspresowe przerobienie więźnia w policyjnego mechanika), ale scena strzału w głowę to dla mnie już całkiem na serio była, żadne tam puszczanie oka do widza. Gdyby ucieczka z komisariatu nastąpiła z jakichś fabularnych powodów przed tym morderstwem, to by mi się wpisywała w ten ciąg sensacyjnych wątków prowadzonych mniej lub bardziej "na żarty", natomiast ona miała miejsce po, a tam już się wszystko działo z większą powagą. Wiadomo, że jest to prosty film akcji, a nie egzystencjalny moralitet o życiu, ale ta "komediowość" z początku jednak potem się gdzieś podziała, stąd jej w pewnym sensie powrót w scenie ucieczki trochę mi zgrzytnął.
I nie mówię, że w prawdziwym życiu policjanci nie mogliby mieć problemów z opanowaniem agresywnego więźnia, ale może w końcu ktoś by jakąś inną broń wyciągnął, poza kiepsko obsługiwaną pałką. W końcu na stacji benzynowej złapali go we dwoje, tylko pomachali mu pistoletami przed nosem.
Zobacz na filmy Tarnatino, zawierają dużo komediowych i nierealistycznych scen, a mimo to są bardzo brutalne, po za tym nie raz się spotkałem z takim zabiegiem gdzie w pewnym momencie kończy się babcisranie i komedia przeradza w dramat (szczególnie utkwił mi w pamięci jeden teatr, naprawdę dobry). Wszystko zależy od konwencji, choć akurat w tym wypadku nie jest ona wyrazista i nie podejrzewam aby była, aż tak przemyślana.
To jest tylko film, gdyby wszystko było tak jak powinno to widz ziewałby z nudów.
No właśnie o to mi chodzi - o konwencję. Nie mam problemu z oglądaniem filmu, w którym najpierw ktoś robi coś tak głupiego, że aż śmiesznego, w następnej scenie ktoś nagle komuś ucina głowę, co z kolei jest tak nieprawdopodobne i brutalne, że aż śmieszne, po czym znów wracamy do jakichś wygłupów, a jednak całość zaczyna się zaskakująco ze sobą spinać (to tak ze skrajnych przykładów). Tyle, że w tym filmie tego nie było, akcja od pewnego momentu wydawała się dosyć na poważnie prowadzona, z pewnym unikaniem przesadzonej sensacyjności i nieprawdopodobieństwa (np. udaremnienie pościgu przez przebicie opon, a nie jakieś tam fajerwerki typu gubienie ścigających poprzez ucieczkę przez pół miasta na wstecznym), a pewna komediowość, czy przymrużenie oka do widza nie były aż tak eksponowane. Co nie zmienia faktu, że to też od subiektywnej oceny zależy - Tobie scena ucieczki nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie, u mnie wywołała zakłócenia w odbiorze. I w sumie nie wiadomo, czy to twórcy nie utrzymali spójności, czy po prostu zaważyła kwestia oceny własnej oraz indywidualnego podejścia i oczekiwań co do filmu, czy trochę jednego, trochę drugiego.
I jak najbardziej zgadzam się z tym, że to tylko film :)
A jaki teatr masz na myśli?
Moim zdaniem ucieczkę można łatwo wytłumaczyć.
Kilku policjantkę z komisariatu wiejskiego niemal, kilku nieco bardziej ogarniętych, ale wszyscy bez jakichś umiejętności walki kontra wkurzony mechanik/przestępca (za coś przecież siedział), który coś tam też ćwiczył (w więzieniu przecież podszedł do ławeczki).
Myślę, że bywalec siłowni z jakiegoś Radomia kontra nie więcej niż 4 naraz gliniarzy z komisariatu z obrzeży Radomia plus łut szczęścia i wszystko są się wytłumaczyć.
A broni nie użyli bo byle drogówka nie może jej używać, muszą się rozliczać gdy wystrzelą itp itd.
Jasne, jakoś wytłumaczyć ją można, ona nie jest całkiem od czapy zrobiona, a to ich szarpanie się i wzajemne obijanie wygląda dosyć realistycznie. Jednak nawet ten wiejski policjant jakieś tam podstawy obezwładniania i walki wręcz mieć powinien, na tyle żeby w te kilka funkcjonariuszy jednego nieuzbrojonego człowieka ogarnąć. Ja bym jednak więcej w tej scenie zrzuciła na łut szczęścia: do tych niezamkniętych przez Areskiego drzwi można było dodać jakiś alarm czy inne zamieszanie na komisariacie, żeby faktycznie pozostało mu do obezwładnienia 2-3 zaskoczonych i początkowo zajętych czymś innym policjantów.
Na stacji benzynowej nie mieli problemów, by wyciągnąć broń, a z tego, co pamiętam, to przynajmniej policjantka blondynka była tam ta sama, co podczas ucieczki (i ona chyba też stała na blokadzie, bo miała podbite oko czy inny ślad po walce na twarzy – tu znów plus za pamiętanie o takich szczegółach). Poza tym, to był gość oficjalnie podejrzany o zabójstwo z zimną krwią policjanta, to chyba mogli w tym momencie zapomnieć o skrupulatnym rozliczaniu się z wyciągania broni z kabury.