Mimo, że bardzo cenię Michaela Manna (głównie za fenomenalną „Gorączkę”) to jakoś „Zakładnika” mimo wielu okazji nigdy nie chciało mi się oglądać. Ot tak jakoś, bez
powodu. Dzisiaj wreszcie TVN skusił mnie na seans. Tak sobie oglądam i oglądam i w trakcie myślę: „cholera, ta historia ma naprawdę niesamowity potencjał tylko, że on
jest straszliwie marnowany!” Bez jakichś uzasadnień merytorycznych, mam po prostu odczucie, że to mógł być kapitalny film kryminalno-psychologiczny a wyszły z tego co
najwyżej mocne stany średnie sensacji. Co nie znaczy, że jest to zły film! Ale bardzo dobry też nie.
Poza tym odniosłem wrażenie, że scenarzysta miał ambicje wrzucić do filmu kilka kultowych tekstów, takich perełeczek, ale mu nie do końca wyszło przez co dialogi, chociaż
potoczyste czasami dziwnie tracą tempo i zgrzytają. Jak w tej scenie gdy Javier Bardem głosem znudzonego twardziela nawija bajeczkę o Mikołaju wkur...nym na
gubiącego listę niegrzecznych dzieci Czarnego Piotrusia. Bardzo fajne. Ja od razu usłyszałem w głowie jak Jamie Foxx głosem jeszcze bardziej znudzonego twardziela
odpowiada coś w stylu „Doskonale rozumiem, że Mikołaj jest tak wkur...ny, że nigdy nie był bardziej czerwony ale zaraz się uspokoi bo świetnie zdaje sobie sprawę, że
gdyby na liście położył swoje włochate łapska Grinch to nie było by więcej żadnych świąt ani prezentów.” A jak podbija stawkę rabatu za usługi z 25 na 30% to kończy
słowami „wesołych świąt” Nooo albo coś takiego :P A tym czasem tak świetnie rozpoczęta scena kończy się dość nijako. Rozmowy w taryfie między dwoma głównymi
bohaterami, choć jako całość są naprawdę dobre, to jednak chwilami zaczynają brzmieć naiwnie i drętwo – co znowu powoduje odczucie niewykorzystanego potencjału.
Dziękuję za uwagę. Pozdrawiam.
Ps. Za to ścieżka dźwiękowa w „Zakładniku” jest palce lizać.