Tom Cruise postanowił zagrać czarny charakter, uwolnić się od wizerunku złotego chłopca... powiem tak udało mu się to zagrał faceta który na pierwszy rzut oka wydaje się sympatycznym ale później wychodzi z niego jego natura, Vincent idealnie wpasowuje sie w nocny klimat miasta wydaje się źe to jest jego świat, jest drapieżny, bezlitosny, świetna jest scena w klubie jazzowym kiedy najpierw słucha koncertu, rozmawia z właścicielem, przez chwile uwierzyłem że przyszedł tu odpocząć, aby po chwili zmienic się ponownie w maszyne do zabijania i bezlitośnie wykonać wyrok, dwa oblicza tego samego człowieka, świetna kreacja, partnerujacy Cruise J. Foxx dotrzymywał mu kroku. Bardzo podobała mi się koncówka filmu z zapierającą dech w piersiach końcówką...