Wczoraj udało się mej skromnej osobie zrealizować jedno z najbardziej zadziwiających marzeń-miło zaskoczyć się po obejrzeniu nie lada debiutu Nortona 'Keeping the faith' (wspaniałe polskie dostosowywanie tytułu do widza jakoś do mnie nie przemówiło).
Dlaczego mówię o marzeniach? Chodzi mi o coś w stylu Almodovara i faktu, że tak wiele sytuacji w życiu (ciekawych i 'magicznych') dzieje się przypadkiem, a dlatego chyba najbardziej warto żyć.
Ale do rzeczy:
Dlaczego w 'wakacyjnej' komedii widzę egzystencję i jej problem. Po pierwsze nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że film został zrealizowany, aby zagonić do kin młodych, spragnionych lekkich, nie angażujących obrazków. Jeśli popatrzeć wgłąb, u Nortona jest duża doza nie tylko humoru i łatwości w operowaniu scen (zwłaszcza sen księdza-moim zdaniem jak na debiut należy się autorowi medal)ale zwłaszcza, i o tym chcę napisać, w pozornie błahym, banalnym temacie zawiera on wiele retorycznych pytań tyczących kondycji każdego z nas.
Aby się nie rozpisywać (pewnie i tak nikt tego nie przeczyta),wystarczy, że wymienię kilka myśli w punktach. Każdy inteligentny człowiek może w dość szybkim tempie (przez empatię Panie i Panowie !!)odkryć, co miałem na myśli:
-przyjażń jako dar dla każdego, której tak łatwo nie można mieć, jak by się mogło wydawać. Trzeba ją kształtować i cenić, zwłaszcza, że spełnia się rzadko.
-poznanie w/w przyjaciela polega na ciągłych przypadkach zacięć między ludżmi i budowania silniejszej więzi po wyjściu z danego problemu.
-element seksualny jako stały czynnik człowieczeństwa, od którego uwolnimy się jedynie w zaślepieniu innymi zajęciami (substytucja, która wcześniej czy póżniej wyjdzie na jaw).
-dobro w człowieku i wrażliwość, którą nie winniśmy oceniać po sposobie życia (bizneswomen) lecz poznając człowieka osobiście. Wtedy może okazać się, że Jej/jego silna, głęboka uczuciowość czai się głęboko poza emblematami prawd wiar i dogmatów tylko w 'sercu' (och, tu chyba za dużo patosu!!)
-w pseudo-komedyjnej formie kryje się coś jeszcze...Dzięki świetnemu sfilmowaniu, rewelacyjnemu scenariuszowi, film ten nabiera barw czystego optymizmu i nadziei mówiącej o bardzo wielu drogach życia a tym samym szczęściu...
-o tym nie muszę chyba wspominać, ale role zagrane były rewelacyjnie. Nie było w nich przesadnej amerykańskiej patetycznej pozy (jak i w całym filmie)ani infantylnej mimiki twarzy, tak często wykorzystywanej w komediach ('trochę' jednak niższego pokroju). Chwała mu za to!!
-jeszcze jedno: całkowicie nie zgadzam się z recenzją z FILM'u sierpniowego. Mam dziwne wrażenie, że autor albo umyślnie pozbawił siebie emocji i optymizmu, albo wypalił się zawodowo. Sorry-des gustibus...
Vlad-Kraków 2000