Tak liczyłem, że to będzie ciekawy melodramat, a nawet wyciskacz łez. No niestety wyszło średnio. Czułem już o początku, że ten film stara się być "fajny", o ile tak można powiedzieć o filmach z tego gatunku. Może nie oglądam romansów na co dzień (komedii romantycznych wręcz nienawidzę), więc od filmów o miłości, które nie są przekolorowane, i najczęściej są bez happy endu, oczekuję czegoś więcej niż w miarę poprawnie wykonanej interpretacji zagubienia w czasie i staniu na przeciw przeciwnościom losu.. Motywy, które bodaj miały być wzruszające (uwaga spoiler!!!) jak np. poronienie dzieci (koniec spoilera!!!), raczej wzbudzały we mnie mieszane uczucia, jak niekiedy też ironię.. to samo było z moją osobą towarzyszącą, więc to nie tylko subiektywna opinia.
A co najbardziej razi? Brak wszelkiej aktywności postaci drugoplanowych, są szarzy, pojawiają się tylko w pierwszych i ostatnich minutach, nie wzbudzają żadnych uczuć, emocji, przez chwilę można zapomnieć nawet o nich, brak konsekwencji w fabule na temat przemieszczania się w czasie.. trzeba się wielu rzeczy domyślać, co jednak nie pomaga w ogólnym jego odbiorze, a koniec filmu wręcz nie satysfakcjonuje, ani nie ciekawi. Nie wiem czemu, ale w czasie seansu przejawiały mi się takie filmy jak Pokuta bądź Dom nad jeziorem. Niestety film ten nie dorównuje żadnemu, a tylko wykorzystuje tamte motywy (tak, wiem, że ten film jest na podstawie książki, aczkolwiek oceniam go na podstawie tego co widziałem, a nie tego co nie czytałem), więc dodam ostatecznie, że wiele się spodziewałem, a finalnie wyszło po prostu niewiele..
Oczywiście nie odradzam tego widowiska, moja ocena to 7/10, jednak tylko przez to, że wciąż jestem pod wrażeniem świetnej gry McAdams i Bana, ale więcej plusów dostrzec nie mogę.
Zaczęło się od tego, że bardzo chciałam iść do kina na ten film, nie wyszło mi. W poniedziałek kupiłam sobie książkę, od razu fabuła mnie wciągneła. To nie jest zwykłe romansidło, przeplatane podróżami w czasie. Ta książka opowiada o byciu razem, o radzeniu sobie z problemami, o akceptacji drugiej osoby.
Wzruszałam się, śmiałam się - pełna paleta emocji, a film? Ucięty, niekiedy wyrwany z kontekstu. Wydawało mi się, że to ma być bardziej pozytywna wersja kinowa książki... Chyba na tym zależało reżyserowi, "im bardzij hollywodzkie tym lepsze", prawda?
Ale nie neguję filmu, o nie...
Może za szybko po lekturze zasiadła do filmu, bo godzinę później.
Mimo wszystko polecam, potrafi zagrać na naszych odczuciach!