"Zakochany Paryż" to kolejny interesujący projekt będący zbiorem krótkometrażówek. Ich wspólnym miejscem akcji jest Paryż, zaś tematem miłość.
Miłość ma wiele twarzy, można też o niej na wiele sposobów opowiadać. Podobnie jest i z Paryżem. Kilkanaście z tych twarzy poznajemy dzięki całej plejadzie sław za i przed kamerą.
Najwięcej z nich dotyczy zakochania, nic dziwnego, przecież Paryż jest miastem zakochanych. Sylvain Chomat, którego dobrze wspominam dzięki "Les Triplettes de Belleville" opowiada na wpół rysunkową opowieść o miłości od pierwszego wejrzenia pary mimów. Vincenzo Natali (reżyser "Cube") parodiując największe hity ostatnich lat brawurowo opowiedział o miłości jaka dopadła śmiertelnika i wampirzycę. Tom Tykwer z kolei przygląda się nie tylko początkom miłości pomiędzy szaloną aktorką a niewidomym studentem. Zaś Bruno Podalydès jest najbardziej staroświecki opowiadając powszechnie znaną, choć przecież równie mało prawdopodobną co historia Chomata czy Nataliego, opowieść o zupełnie przypadkowej miłości.
Nie zawsze jednak spotkanie przerodzi się w związek, choć widać, że coś zaiskrzyło, że coś powinno się ze spotkania narodzić. Tak jest u Van Santa, gdzie dwóch chłopaków nie potrafi pokonać językowej bariery, która, o ironio!, wcale nie istniej. U Schmitza miłość zostaje przerwana, zanim się narodzi za sprawą śmierci. W pięknej i prostej opowieści Amor idzie pod ramię z Tanatosem. Zaś Assayas cynicznie udowadnia, że ludzie to złodzieje i tchórze, którzy nie wykorzystują nadarzających się szans przez co tracą szansę na prawdziwą miłość.
Skoro jest o początku, to jest i o końcu. Miłość nie trwa wiecznie. Czasem przerywa ją śmierć, jak u Coixet, gdzie w oprawie jak z taniego melodramatu osadzona jest opowieść o poświęceniu i odkrywaniu miłości na nowo tylko po to, by ją ponownie utracić. Czasem po prostu proza życia lub odmienne charaktery sprawiają, że miłość nie wystarcza, jak udowadnia w mojej ulubionej krótkometrażówce projektu Depardieu i Auburtin.
Miłość ulega zmianie, transformacji wraz z czasem, jaki mają do dyspozycji kochankowie. Czasem jest szalona i nieprzewidywalna jak u braci Coen w cudownie humorystycznej nowelce, czasem bywa zagrożona jak u Cravena czy LaGravenese (z zapierającym dech duetem Hopkins-Ardant).
Miłość może połączyć ludzi o odrębnych przekonaniach czy temperamentach, jak udowadniają to opowiadania Doyle'a i Chadhy. Bywa też zdepersonalizowana i można nią obdarzyć całe miasto, co obrazuje gorzko-słodka opowieść Payne'a.
Innym rodzajem miłości jest miłość rodzicielska. W wydaniu kobiecym zdaje się ona być naznaczona cierpieniem i poświęceniem. Tak przynajmniej jest u Sallesa i Suwy. Miłość ojcowska ma w sobie więcej lekkości bytu, choć i jakby jest mniej stabilna. Taki jest Nolte u Charona.
Jakakolwiek miłość, jakkolwiek opowiedziana, "Zakochany Paryż" to cudowna lektura, w której każdy znajdzie coś dla siebie. Jest i do śmiechu jest i do płaczu. Jest na poważnie i całkowicie na niby. Szaleńczo i przyziemnie. Bo tak jest z miłością. Tak też bywa w Paryżu.