Mówię o scenie na sali sądowej. Powrót Pacino jest zrobiony jak w filmie familijnym. Potem wzruszenia, oklaski itd. Taki amerykański kicz. Ale na szczęście resztra filmu super, a oglądać grę Ala to prawdziwa przyjemność. 9/10.
W perspektywie całego filmu zakończenie jest jak najbardziej na miejscu, a jeśli ktoś tego nie widzi to niech przynajmniej nie krytykuje. Film piękny i ponadczasowy- obowiązkowy do obejrzenia ;)
Mi tylko nie podobało się że cała sala wybuchła oklaskami. To było tandetne. Cała scena świetna i film bardzo dobry
zgadzam się, zawiodła mnie końcówka filmu, taki banał, zwłaszcza te oklaski. ale ogolnie film b.dobry :D
Mnie się film podobał od początku do końca. Nie rozumiem co jest złego w dobrych zakończeniach. Nawet jeśli są pompatyczne. Fajnie by było móc przeżywać takie chwile w prawdziwym życiu, a niestety rzadko się to zdarza, bo brzydzimy się nadmiernym szczęściem.
Oczywiście. Chodzi mi o to, że wejście Pacino na salę miało w sobie ogromną zawartość kiczu - widziałem już podobne sceny właśnie w filmach familijnych, dla dzieci, a tu mamy przecież poważny dramat. Druga sprawa to oklaski po przemówieniu, również bardzo sztuczne. Wszystko to było bardzo nierealistyczne, naciągane itp. Nie mówię, że głupie, ale zwyczajnie całkowicie tam nie pasowało. Jednak jest to tylko mała rysa na cudnym filmie.
Tzn. bardziej realistycznie by było bez oklasków ? Co w tych oklaskach sztucznego ?
Ciężko mi to wytłumaczyć. Od całej sceny wieje kiczem, kiczowata jest muzyka, ujęcia, tandetny patos.
Ty twierdzisz, że od całej sceny wieje kiczem, że jest to typowe dla filmów familijnych, a ja nie widzę w tym nic negatywnego, a jedynie sprawiającego, że tym lepiej się to ogląda. Ot, po prostu utarło się, że dobry, mocny w wyrazie film musi mieć jakieś niebanalne zakończenie. Strzelam, że gdyby główny bohater popełnił samobójstwo, jedni przeżywaliby katharsis z prawdziwego zdarzenia, a inni (wśród nich zapewne osoby które cierpią w tym temacie) uznaliby, że to zbyt oklepane.
ta pomyłka kogoś tam w wypowiedziach z salą sądową jest znamienna i nieprzypadkowa, bo aula tej uczelni przejmuje funkcje sądu, co już jest samo w sobie sztuczne - sąd z taką publiką! . mamy publiczną mowę, w której wylewa bohater swoje refleksje i przypuszczenia, opinie, frustracje, porady.
ogólnie taka spowiedź przed tłumem. ameryka to kocha. to w końcu takie szczere.
otóż, g**wno, nie szczerość, bo widzisz, sztuczność tej sceny polega na tym głównie, że jest to tak, jakby mówić do tysiąca ludzi to, co większość z nas boi się powiedzieć nawet sobie samemu przed lustrem.
ślepy weteran przemawia w imieniu niespowinowaconego w prawnym znaczeniu tego słowa chłopaka przed tłumem na auli uczelni wyższej owego chłopca. to jest sztuczne.
Odniosłem identyczne wrażenie :) Stąd ocena spadła nieco, ale tango podniosło i stawiam 9/10 :)
A dla mnie koncowa scena jest naprawde wspaniala. Oklaski to inna sprawa. Wcale nie uwazam ze przemowa jest naciagana i sztuczna. Pacino powiedzial wprost ze mimo calego prestizu zwiazanego ze szkola to postepowanie wladz uczelni nie jest w porzadku i rzeczywiscie holduje donosicielstwu i wydawaniu kolegow. Jezeil do kogos nie trafily teksty w stylu ze utrata nogi jest niczym w porownaniu do utraty duszy itp to rzeczywiscie nie mamy o czym rozmawiac.
pomijając wypowiedzi wcześniejsze według mnie zakończenie to gwóźdź filmu ... w zakończeniu ukazuje się nam odmieniony główny bohater ten któremu nie trzeba mówić jak ma się zachować ten który przestaje być gburem myślącym wyłącznie o sobie i zanika jego egoizm bo wie że temu chłopakowi trzeba pomóc przedstawia się jako jego obrońca który zastępuje rodziców a tak naprawdę mógłby odejść do swojego pokoju i zostawić chłopaka samego ale chce pokazać mu że nie tylko on go czegoś nauczył ale ten chłopak nauczył też jego jak być człowiekiem i jak kochać i patrzeć pomimo utraty wzroku ... ten chłopak dał mu oczy aby mógł patrzeć i serce aby mógł czuć ... to o to chodzi w zakończeniu ... to tak jak w wigilijnej opowieści główny bohater zmienia się pod wpływem przeżyć stara się małymi krokami rehabilitować i to jest piękne, to przesłanie ... może i mam 19 lat ale za każdym razem czy widzę scenę końcową czy inne sceny z tego filmu widzę w nich drugą głębię, widzę w nich nie tylko aktorstwo dialog całą otoczkę ale widzę w nich morał widzę w nich coś cudownego co uczy i czego staramy się nie dostrzegać
całkowicie się zgadzam. oglądałem dość dawno, ale pamiętam doskonale, że finał tego filmu całkowicie zepsuł mi odbiór.
zawiało, jak piszesz, tanim, kiczowatym kinem familijnym. czekałem tylko aż ktoś krzyknie
GODDD BLESSSS AMERICAAAAAAA ( and this old blind vet as well )
typowe ( by nie rzec: ograne do bólu ) crescendo u widowni, w miarę jak Pacino dochodził do kulminacji tej swojej mowy.
koniec był tak patetyczny, tak literalnie amerykański, że aż przypomniał mi się taka piękna piosenka w wykonaniu Hugh Lauriego...
muszę tutaj podać link do filmiku ( walić ACTA ) :
http://www.youtube.com/watch?v=lyHSjv9gxlE
A widziałaś kiedyś kropkę, bez i? Albo drzewo bez korzeni? Obejrzyj i przemyśl jeszcze raz tą scenę i jej zależność z innymi scenami w filmie i polecam na przyszłość nie wrzucać wszystkiego z góry do 1 worka.
ależ właśnie to mnie przeszkadza, że reżyser nie pozwala mnie jej przemyśleć. tam wszystko jest dokładnie takie, na jakie się wydaje.
forma tego finału jest jakby zamknięty kod, którego szerokie interpretowanie jest niemożliwe, bo interpretacja jest jedna.
wszyscy są szczęśliwi, bad guys dostają po głowie, tłum otwiera oczy, skowronki poczynają ćwierkać. gdzieś w tle powiewa ( na przenikliwym wietrze z Wisconsin zapewne !) wspaniała (bo) amerykańska flaga. tutaj naprawdę nie ma się nad czym zastanawiać. tak samo jak w tej piosence z filmiku. w tle muzyka z gatunku tych "ojej, to takie smutne... ale i tak radosne jednocześnie!"
powtarzam - forma jest cholernie prosta.zbyt prosta.
a co do tej paraleli... tak samo, jak wszystkie "i" mają kropki, tak samo drzewa zwyczajowo mają korzenie. zasadniczo się zgadzam.
lecz istnieje wiele ( tylu, ilu ludzi, choć może bez analfabetów? nvrmd ) kropek nad "i" i wszystkie różne, niekoniecznie kropka wynika z kształtu laseczki. zależność innych scen od tej finałowej nie musi występować, ale - jak w tym filmie wszystko na to wskazuje - jeśli tutaj jest, to jest zależnością smutnie prostą.
oto ten, który był zgorzkniały, który był u progu filmu kimś w rodzaju antyojca, po tym, jak zaczął się pod wpływem chłopaka socjalizować, przeistacza się w de facto ojca tegoż młodzieńca. wszystkie pozornie różne interpretacje tej sceny są emanacjami tej samej przemiany, tej samej refleksji. spotykamy go samego w jego domu, kończymy z nim podczas ( ta pomyłka kogoś tam w wypowiedziach z salą sądową jest znamienna i nieprzypadkowa, bo aula tej uczelni przejmuje funkcje sądu, co już jest samo w sobie sztuczne - sąd z taką publiką! ) publicznej mowy, w której wylewa swoje refleksje i przypuszczenia, opinie, frustracje, porady. ogólnie taka spowiedź przed tłumem. ameryka to kocha. to w końcu takie szczere.
widzisz, sztuczność tej sceny polega na tym głównie, że jest to tak, jakby mówić do tysiąca ludzi to, co większość osób boi się powiedzieć nawet sobie samemu przed lustrem.
ślepy weteran przemawia w imieniu niespowinowaconego w prawnym znaczeniu tego słowa chłopaka przed tłumem na auli uczelni wyższej owego chłopca. to jest sztuczne.
dla mnie ten przekaz, który wybrał reżyser, nie musi być zły ( choć tutaj - raczej jest zły, bo bezkrytyczny w swojej refleksji. ot, paradoks) . Ale - na litość - nie obleczony w taką formę....!!!!, bo inaczej w momencie, w którym - tak wskazuje muzyka i łzy i gra aktorów i cała ta kiczowata forma - powinienem poczuć coś w stylu katharsis, ja czuję nieodpartą chęć wybuchnięcia śmiechem.
a ja nie chcę czuć, że powinienem poczuć katharsis, tylko c h c e p o c z u ć katharsis. całkiem naturalnie i bez stylu kina zerowego. i to nie jest niuans, to nie jest tylko problem lingwistyczny, tutaj tkwi zasadnicza różnica w autentyczności.
typowe. walniesz jej długi komentarz, a ona stawia na intuicję, irracjonalność, bo to, co ona widzi w tej scenie w opozycji do mnie, zawiera w jednym zdańku. ciężko dyskutować z kimś tak usposobionym, jeszcze ciężej czegoś tego kogoś nauczyć.
ja staram się nie myśleć jednotorowo i stąd mnie to przeszkadza, takie łopatologiczne formalnie postawienie sprawy.
To może popatrz na inne moje komentarze Ty typowy mężczyzno i potem zastanów się, dlaczego nie odp. na Twój jak zwykłam to robić. A jak nie dasz rady to Ci pomogę, bo przeciwieństwie do tego co o mnie myślisz jestem nastawiona prospołecznie i kontaktowo.
Bardzo mądre słowa. A ja tam nawet zgodziłbym się z wszystkimi uwagami, tylko że całość mnie wzruszyła. Nie wyobrażam sobie kina bez tego filmu.
Końcówka jest bardziej tandetna niż te ze "Stowarzyszenia umarłych poetów" i "Odnaleźć siebie" razem wziętych ;/
litwosxd wyjąłeś mi to z ust.
krytykant: to nie jest cynizm, po prostu: ostatnia scena jest naiwna, mimo że przemówienie podpułkownika było patetyczne i można wyjąć z niego parę świetnych cytatów. Myślę, że to wina Jamesa Rebhorna (który ma antytalent aktorski), Philipa Hoffmana i June Squibb, którzy spartaczyli ten moment swoją sztucznością i brakiem umiejętności. Z całą pewnością wyżej wymienione cechy nie są udziałem Pacino, któremu Oscar się należy za tę rolę bez dwóch zdań (choć uważam, że np. w "Życiu Carlita" zagrał lepiej, a nie dostał za nie Nagrody Akademii...) Al Pacino miał swoje znakomite wystąpienia, miał też poślednie... ten film należy raczej do tych pierwszych :) pomimo miernego zakończenia. Pozdrawiam!