Nie powiem, że to beznadziejny film, bo to byłoby nieco niesprawiedliwe. Sprawnie zrobiony, no i nie zaprzeczę, że chwyta za serce w paru momentach. Nawet O'Donnell nie przeszkadzał mi tak bardzo. Przepiękna scena tanga - od chwili obejrzenia istnieje dla mnie tylko jeden taniec na świecie! Kilka niezapomnianych cytatów (na czele z moim ulubionym: "When in doubt, fuck" - sam sposób, w jaki Pacino to mówi, i ta jego mina!), kilka pamiętnych momentów. Wybaczam werdykt sądu koleżeńskiego pod koniec filmu, bo poprzedzony jest genialną mową płk. Slade'a. No i właśnie, gwóźdź programu, zdecydowanie najjaśniejszy atut filmu. Pacino. Uwielbiany przeze mnie aktor w jednej ze swoich najlepszych ról - a na pewno najbardziej chwytających za serce. Jego postać jest prawdziwa, żywa, z krwi i kości, w jednej chwili jest bezlitosny i bezpośredni (chociaż i tak uroczy...), w następnej wrażliwy i delikatny, co kompletnie mnie rozbraja. Dałabym 6, ale za doskonałą rolę Ala - 7/10.