Połowa osób pisze, że ten film jest beznadziejny i nazywa go największym gniotem roku 2009. Druga połowa doszukuje się w nim ambitnych przesłań religijnych i jest zachwycona jego głębią.
Prawda jest taka, że to zwykła, amerykańska produkcja. Zrobiona dla masowego widza. Przeznaczono w niej wiele pieniędzy na efekty specjalne oraz znanego aktora, a dużo mniej - na scenarzystów.
Podniecanie się ambitną zawartością duchową tego filmu jest tak samo żałosne jak pisanie, że jest to beznadziejny gniot. Miały być efekty - były. Miał być znany aktor - był. Miało być trochę strasznie - było. Miała być nieskomplikowana i mistyczna fabuła - była. To zadawala zarówno producentów jak i odbiorców.
Tak naprawdę to dobre kino rozrywkowe na sobotni wieczór - do obejrzenia i zapomnienia.
5/10