Pobieżna lektura opinii (ponad 300) szanownych miłośników filmów wskazuje, że film (wg większości) dobrze się rozpoczął, ale potem poważnie zjechał w dół.
Wobec tego nasunęły mi się pytania:
Jak pociągnęlibyście dalej ten film?
Jakie zakończenie radzi bylibyście ujrzeć?
Na miejscu reżysera zakończyłbym film nieco pesymistycznym akcentem, mianowicie: pozwoliłbym na całkowitą zagładę rodzaju ludzkiego, co w dalszej perspektywie zmusiło by widza do rozważania na temat przemijania i sensu życia.
Ile cywilizacji istnieje we wszechświecie? Ile z zostało zniszczonych przez katastrowy, kataklizmy zanim stały się cywilizacją? Ile dorobków tych cywilizacji nie zostanie nigdy odkrytych, poznanych?
Prawdopodobnie nie dowiemy się tego jeśli nie pozwolimy sobie na eksplorację kosmosu…
Jednakże trzyma nas tutaj bardzo mocna siła. Siła, która trwale ogranicza możliwości poznawcze ludzkiego umysłu, tłumacząc złożoność i przypadkowość życia na ziemi działaniem stwórczego absolutu… - ta siła to wiara i religia…
Sam film jest produktem głównie amerykańskim. Czy nawiązanie do biblii jest tutaj tylko czystym przypadkiem? Czy fakt, że 90% społeczeństwa U.S.A stanowi wyznanie prawosławne, katolickie, ewangelickie jest trwale zakorzeniony także w amerykańskiej kinematografii? Dlaczego w przedstawionej w filmie roli obcej cywilizacji odbiorcy na siłę próbują dopatrzeć się aniołów?
Kwestią domysłu jest zakończenie filmu, w którym ukazane zostały kilkanaście pary dzieci obojga płci. Jednakże do zapewnienia ciągłości gatunku potrzebna jest odpowiednia ilość osób w stosunku co najmniej 1/3 z przewagą osobników płci żeńskiej. W przeciwnym razie populacja nie przetrwałaby trzech następnych pokoleń.