rozumiem i doceniam przeslanie filmu, szanuje kreacje Nicholsona ale na boga te dluzyzny i nuda po prostu dobijaja, po takim pomysle na film oczekiwalem czegos zdecydowanie lepszego a przynajmniej zeby cos sie dzialo, film z szacunku obejrzalem caly ale nie pamietam kiedy ostatnio sie tak wynudzilem
czy wszystkie filmy muszą być filmami akcji? nie mogą być sobie filmy przestrzeni, kolorów, klimatu? mi te "dłużyzny" pozwoliły totalnie zanurzyć się w atmosferze, poczuć się jakbym była w tych wszystkich wypasionych miejscach (a trochę ich w tym filmie było - gdzie tu nuda?!). kurczę, z bezimiennym rewolwerowcem w avie powinieneś wiedzieć, co znaczą klimat i estetyka jako główne atrakcje filmu...
mam podobne odczucia co domo18 - takiej dawki nudy to już dawno nie miałem... i nie ma co piać z zachwytu, że to mistrz itp. Po prostu było masę ujęć zbędny - KOMPLETNIE NIC NIE WNOSZĄCYCH DO FILMU i przez to film jest niestrawny. To nie jest tak, że jak film powolny to od razu mi się nie podoba - mam masę powolnych filmów, które uwielbiam ale tutaj po prostu ta powolność to chyba po to jest aby potęgowała nudę.
Jak dla mnie "mistrz" dał plamę... Na plus zaliczę kształtowanie nowego języka opowiadania historii - takiego trochę z dystansu, jednak ten język tutaj jest w powijakach. Być może dzięki takim film Bracia Cohen mogli stworzyć takie dzieła jak "To nie jest kraj dla starych ludzi" (pamiętna scena po strzelaninie w hotelu - gdzie jakby ona reżysera zupełnie nie interesuje, a interesujące jest to co wydarzyło się po niej). Klimatyczny jest początek a koniec - długie ujęcie bez słów z którego można dużo wyczytać, również ORYGINALNY jak na tamte czasy i dobry. Jednak środek woła o pomstę do nieba. Spodziewałem się znacznie czegoś lepszego i zawiodłem się na całej linii... w sumie to po filmie "Przygoda" powinienem być zahartowany ale tutaj Antonioni po prostu przesadził
Przypominam: film ma niezwykle dużą liczbę NIEDORÓBEK. Tak jakby reżyser miał pomysł na film na 30 minut i wydłużył go sztucznie do pełnego metrażu.
Ojej, to wszystko, co niżej napisane, tyczy się z tego co widzę również twojego postrzegania.
Proszę tylko o zmianę formy wyrażania swoich zarzutów, o całkowite ich przeformułowanie :
jest jasne dla każdego rozsądnego i dorosłego człowieka, że robienie filmu to kosztowne i angażujące przedsięwzięcie. Możemy chyba uznać za dorosłego i rozsądnego człowieka Michelangelo.
Proste rozumowanie logiczne :
1) Antonioni świadomy jest tego, że każda minuta, sekunda sceny , każde ujęcie filmu kosztuje, i to niemało.
Kosztuje dużo pieniążków i pracy innych osób.
2) Antonioni pisze scenariusz świadomy powyższego.
3) Antonioni realizuje film świadomy powyższego.
Czy jest w jakikolwiek sposób możliwe, aby pojawiła się w historii kina w jakimkolwiek filmie tzw. niepotrzebna scena, niepotrzebne ujęcie? Nie, to nie jest możliwe. Można się kłóćić z zasadnością celowości danej sceny, ale nigdy nie można zanegować istnienia celowości. Zawsze jest jakaś celowość. a więc już to sprawia, że coś takiego jak "niepotrzebne ujęcie" czy "niepotrrzebna scena" to oksymorony.
Antonioni miał cel, robiąc ujęcie, Właśnie dlatego je robił. Zawsze najpierw jest cel, a potem ujęcie/ scena/ film.
Mówienie o niepotrzebnych scenach jest tak zupełnie absurdalne w przypadku wszystkich - blockbusterów czy ambitnych filmów - że aż ręce opadają.
Powtarzam, sceny zawsze mają jakiś cel, zawsze są potrzebne. Nie powstała w historii kina żadna niepotrzebna scenai niepotrzebne ujęcie. wszystkie były potrzebne, czego dowodzi sam fakt, że powstały. Cel jest zawsze uprzedni względem sceny i filmu, wbijmy to sobie do głowy.
Proponuję więc przeformułować zarzut na coś takiego:
1) nie zrozumiałem, jaki cel przyświecał Antonioniemu, gdy kręcił scenę X
2) [wyższa szkoła jazdy, tutaj zakładamy, że znasz cel Antonioniego, a tego właściwie nie da się udowodnić]
Celowość sceny X nie daje się obronić, uważam że powinno być tam coś innego.
Jest w tym coś, że osoby, które piszą o niepotrzebnych scenach/ujęciach, wiedzą implicite, jakie sceny są potrzebne. dojść można więc tutaj łatwo do pewnego wniosku.
Otóż - i to mnie w takich przypadkach najbardziej denerwuje - osoby piszące o "niepotrzebności" w kontekście scen/ujęć/filmu, muszą znać kategorię potrzeby znacznie lepiej od ...reżysera filmu.Ergo : osoby takie wiedzą lepiej od reżysera, co sam reżyser miał na myśli (sic!). Bo jest jasne, że gdyby owe osoby szanowały wyobraźnię i rozsądek, dojrzałość reżysera (objawiające się choćby w świadomości, jak wiele kosztuje pracy i pieniędzy każda sekunda filmu), to nigdy by o czymś takim jak niepotrzebne ujęcie nie pomyślały.
Co za absurd, pisać o niepotrzebności.... Napisz po prostu, że nie zgadzasz się z tym, co reżyser rozumie pod słowem "potrzeba". Ale nie o niepotrzebnych scenach....
cytat z usera powyżej:
Przypominam: film ma niezwykle dużą liczbę NIEDORÓBEK. Tak jakby reżyser miał pomysł na film na 30 minut i
wydłużył go sztucznie do pełnego metrażu.
OJ. TUTAJ JESTEŚMY JUŻ NA SZCZYTACH.
BYNAJMNIEJ NIE SĄ TO JEDNAK SZCZYTY MĄDROŚCI :)
sorki, ale nie chciało mi się tego czytać... ta Twoja niezachwiana i niezłomna wiara w to, że każdy film autorski ma wszystkie sceny przemyślane... ahhh szkoda tylko że tego oglądać się nie da. To trochę przypomina sytuację "operacja się udała ale pacjent zmarł", zmarł bo reżyser odbiorcę zanudził na śmierć.
Sorki, ale nie chciało mi się tego czytać
koniec cytatu.
No cóż. Zawsze myślałem, że jeśli piszę coś na forum, to jednocześnie akceptuję taką możliwość, iż ktoś mi coś odpisze i - uwaga - będę w obowiązku to przeczytać. Ale to tylko ja, nie przejmuj się.
Napiszę jeszcze ( czy jestem naiwny, jeśli wierzę, że to przeczytasz...? ), że ta silna wiara to bardzo klarowna sprawa.
Robienie filmów to wielka odpowiedzialność i najlepiej opisywał to Kieślowski w ostatnich wywiadach. Odpowiedzialność ta z czasem zaczęła go przerastać i dlatego w pewnym momencie postanowił skończyć z
filmami. Jakby na potwierdzenie swoich słów.
Ale tutaj przecież odwołuję się do kolejnych słów, wywiadów, tekstów.
A tobie przecież nie chce się tego wszystkiego czytać.
Dodam tylko tyle: Zapewne jesteś stosunkowo młodym człowiekiem, a ja jestem starym. Wy teraz zupełnie inaczej odbieracie upływ czasu; mój wnuk ogląda kreskówki, za których akcją ja nie nadążam; moi synowie na większości starszych filmów narzekają, że się niemiłosiernie wolno wloką.
Przechodziłem w 1983 r. taki trening psychologiczny, na którym dano grupie ludzi do obejrzenia jakiś przedmiot - potem, omawiając wyniki prowadzący zwrócił uwagę, że wszyscy starsi (ja byłem "średni". przed 40-stką) wyraźnie dłużej trzymali ten przedmiot w rękach; dodał też, że w Chinach przeciętny czas oglądania przedmiotu byłby dwa razy dłuższy, niż w kulturze zachodniej
Czy coś Ci to mówi?
Lubie stare filmy, duzo starsze niz z lat 70. wiec to nie ma nic do rzeczy, moze te dluzyzny byly potrzebne ale do mnie ten film po prostu nie przemowil, uwazam go za przerost formy nad trescia i tyle, kwestia gustu.
Jeszcze coś: Oglądanie krajobrazów, architektury, scen ulicznych i kostiumów - ogólniej scenografii - było w ówczesnych filmach wartością samą w sobie; dawało widzowi wiedzę o realiach filmu. Telewizja była w powijakach a I-netu nie było - tylko filmy pokazywały nieznany nam świat "na żywo"! Wiedzieli o tym i scenarzyści, i reżyserzy, i scenografowie - stąd czasem wrażenie nadmiernego, wydłużonego pokazywania "sztafażu", okoliczności. Wielu młodych nie zdaje sobie sprawy, że obecnie nasza wizualna wiedza o całym świecie jest wielo-wielokrotnie większa niż jeszcze w latach 80.! Nawet mówi się o "cywilizacji obrazkowej".
Np. ja projektowania (z zawodu jestem plastykiem-dizajnerem) uczyłem się na filmach - obserwując scenografię na "zachodnich" filmach.
Bez akcji?To był dramat a nie western.Ludzie jaki z tego wniosek?film nie dla wszystkich. A przeciętność karmi się przeciętnością.
W Pewnego razu na dzikim zachodzie tez niewiele sie dzieje w sumie ale tam dluzyzny sa ekscytujace i uzasadnione.