No właśnie, czy waszym zdaniem potrzebna jest scena kiedy Judy pisząc list do Scottiego wyjaśnia nam całą intrygę? Nie lepiej by było gdybyśmy do samego końca byli trzymani w niepewności czy Judy to Judy czy Madeleine (i jak to do cholery możliwe), a tak reżyser podał na tacy znaczną część rozwiązania przed zakończeniem (które nota bene i tak było trzymające w napięciu). Ciekaw jestem waszych opinii.
mnie to nie zraziło tym bardziej że szwindel czuć było w powietrzu no i była to praktycznie końcówka filmu, suspens nic nie stracił do samego końca świetnie się oglądało
Samo morderstwo to nie jedyny wątek tego filmu.
Jasne wytłumaczenie intrygi Elstera przesunęło tę kwestię na drugi plan, w ten sposób Hitchcock zmusił widza do skupienia na dramacie Judy.
Jak dla mnie właśnie reżyser chciał przestawić środek ciężkości nie na postać Judy, ale Scotti'ego- stopniowe popadanie w obłęd manifestowane chęcią przeinaczenia kolejnej kobiety na podobieństwo zmarłej ukochanej. Koncepcja świetna, tylko jak dla mnie niewystarczająco wyeksploatowana. Mogło to trwać dłużej po prostu.
Wystarczyłoby pokazanie garsonki w szafie i chwilę wahania Judy. List był niepotrzebny, widziałam, że bohaterka ma dylemat, więc po co to wykładać jak krowie na rowie.
Mnie zastanawiało tylko, że w galerii i np na cmentarzu nie było nikogo oprócz Medline i Scotta, za każdym razem, takie to było mało naturalne.
I Scottie, który śledzi Medline i ona zamienia z nim raptem kilka zdań, i nagle obaj wyznają sobie miłość. Takie to naciągane dla mnie.
Owszem, to prawda ale ja osobiscie już na tym etapie byłem tak oczarowany i zakochany w Madeleine że szanowny Alfred mógłby mi wcisnąć wszystko. Natomiast muszę przyznać że byłem bardzo zaskoczony że Scottie sam domyślił się całej intrygi, aż na głos powiedziałem wtedy: "Brawo Scottie, jednak bystrzacha z ciebie" gdyż w filmie łatwo jest zapomnieć że to przecież były policyjny detektyw. Ahh mógłbym oglądać takie dzieła bez końca.