Wyjątkowo niestrawna mieszanka "Egzorcysty" , "Detektywa w sutannie" i diabli jeszcze wiedzą
czego. Szkoda tak zdolnego aktora jak Sean Harris, żeby przez większość filmu pałętał się bez
słowa w niedorzecznym makijażu, żeby pod koniec wydać z siebie parę podkręconych
komputerowo dźwięków podczas jakiegoś groteskowego obrzędu. Poziom schizofrenii stał się w
pewnym momencie tak wysoki, że kiedy ksiądz powiedział że teraz będzie Clash, to serio myślałam,
że za chwilę usłyszę "Should i stay or should i go" jako wyraz wewnętrznej rozterki demona, a poleciało The Doors :). Aktorzy również
wyglądali na zdziwionych, a kiedy egzorcyzm dobiegł końca, większość z nich miała miny pod
tytułem "ale o co chodzi". Piszę większość, bo aktor grający księdza (nie chce mi się nawet
sprawdzać jego nazwiska) raczej nie prezentował żadnej mimiki.