Film meksykański - niezwykłe zjawisko, jako że niewiele takich da się zobaczyć w Polsce. Ten hiszpański język..
Ale do rzeczy. Film opowiada o księżach. Jest ich zasadniczo trzech i każdy prezentuje inne podejście do życia i wiary.
Jeden pierze pieniądze lokalnym handlarzom narkotyków, miał długoletni romans z właścicielką jadłodajni. To proboszcz.
Drugi opiekuje się swoją trzódką, żyje dla wiary, wyłamując się spod jarzma władzy kościelnej. Ale zostaje ekskomunikowany.
Trzeci - tytułowy Amaro - to młody ksiądz, który wdaje się w romans z zauroczoną nim młodziutką dziewczyną, która sama nie wie czego chce. Amaro tłumaczy to po swojemu - przecież ma prawo do szczęścia, celibat powinien być opcjonalny, a do ślubów czystości go zmuszono. Kochankowie muszą się ukrywać, bo *ludzie nie zrozumieliby*.
Początkowo widz solidaryzuje się z Amaro, konfrontując go z kombinatorem-proboszczem. Jednak gdy widzi, jak Amaro nagina prawa, którym przysięgał być posłuszny, dla zwykłej, egoistycznej przyjemności.. gdy zrzuca swoje grzechy na niewinnego chłopaka.. ciśnie się pod palce stukające w klawiaturę jedno słowo - hipokryzja.
I wtedy lepszym człowiekiem wydaje się być proboszcz, który żałuje za swe grzechy szczerze, niż młody ksiądz żyjący w zakłamaniu.
Widziałam łzy Amaro po śmierci Amelity, ale widząc jego późniejsze pełne obłudy zachowanie - ośmielam się wątpić, że to były łzy po śmierci ukochanej osoby. Z szacunku dla jego matki nie określę go wyrażeniem, którego użył pod jego adresem Ruben, gdy rzucił się na niego na ulicy.
Rola ojca Amaro była trudna - gościem targają wątpliwości, jest zagubiony; z początkowego młodego księdza gotowego pełnić swą rolę w życiu wiernych, staje się pachołkiem biskupa, kombinatorem, kłamcą, nieświadomym, a później świadomym obłudnikiem. Gael Garcia Bernal udźwignął ten ciężar i dzięki jego umiejętnościom aktorskim jestem w stanie uwierzyć w tę historię.
No cóż... świetnie opisałaś film, zgadzam się ze wszystkim, zwłaszcza z uznaniem dla Bernala. Tylko, że gdyby nie on, to nie wiem czy dotrwałabym do końca filmu. Nadal nie wiem do końca o co chodziło, wątki były pourywane, narracja po prostu kiepska. Historia, nie nieciekawa, ale nieciekawie opowiedziana. Ratują ją rozbiegane oczy Bernala, ładna buźka aktorki grającej Amelitę i zaiteresowanie jakie wzbudził we mnie proboszcz. Nie wiem czy to rola czy aktor, ale było w nim coś... jakby był z innej lepszej historii.