Ładnie zrobiony jest to film. Monochromatyczna garderoba Robina Williamsa wspaniale komponuje się ze sterylną wręcz scenografią, dzięki czemu samotność jego postaci jest wyraźnie podkreślona. Klimatu dodaje także psychodeliczna muzyka. Na tym jednak plusy "Zdjęcia w godzinę" się właściwie kończą. Obwiniać za taki stan rzeczy należy reżysera i zarazem scenarzystę Marka Romanek'a, który nie potrafił zdecydować się czy chce zrobić film psychologiczny, czy solidny thriller. Znalazł się gdzieś po środku, przez co nie udało mu się odpowiednie ukazanie stanu umysłu swojego bohatera. Obsesja Sy'a jest więc przedstawiona bardzo powierzchownie. Na jednym śnie i kilku monologach z offu nie może opierać się psychologia postaci. Reżyser nie odnalazł się także wśród aktorów. Miał Williamsa, ale go nie użył - gość ma dobre momenty, wspaniale gra twarzą, ale kiedy przychodzą sceny dramatyczne (płacz) to wygląda to kiepskawo. O beznadziejnym Michaelu Vartanie na drugim planie (w roli Willa) już nie wspomnę.
Na szczęście w scenariuszu Romanka znalazło się miejsce na ciekawe zakończenie: Mamy więc krótką refleksję o upkorzeniu, karze i wyrzucaniu z siebie dramatycznych przeżyć z dzieciństwa.
Można obejrzeć, ale raczej tylko ze względu na formę. I może komuś spodoba się gra Williamsa.
5/10