Po seansie tego filmu buzuje we mnie złość pomieszana z bezsilnością. Dlaczego my ciągle jako ludzie powtarzamy ten sam schemat? Nie wyciągamy wniosków, nie uczymy się z historii, nie myślimy. Idziemy ślepo za przywódcami, których jedynym celem jest tworzenie antagonizmów, żeby realizować swoje chore, wynaturzone cele? Nie nauczyliśmy się na przestrzeni wieków żyć w pokoju. Tworzy się nam wrogów, bo bez wspólnego wroga żadna dyktatura nie może istnieć. Patrzcie: ten wierzy w innego boga, tamten jest inny, wyznaje inne zasady, więc jest od nas gorszy. Dajmy mu więc nauczkę. Idziemy za tym chorym myśleniem, pozwalając na to, żeby nasze dzieci zostawały "męczennikami" lub sami nimi zostając. Chwytamy za broń w imię "porządku i sprawiedliwości" a tak naprawdę zostajemy potem na spalonym polu, pogrążeni w smutku i żałobie. A ludzie nami sterujący wychodzą z tego bez szwanku, ba: niejednokrotnie zostają bohaterami. Działo się to w Iranie, dzieje się i u nas. Ludzie wręcz wypychają swoje dzieci do armii, bo tam można dobrze zarobić. Tylko zapominają, że wojna to nie zabawa, że tam można zginąć, a nawet jeśli wychodzi się z tego suchą stopą to tylko pozornie, bo traumy zostają z nami do końca życia. Czy ten łańcuch kiedyś zostanie przerwany? Ja nie mam wątpliwości, że nigdy. Zawsze znajdą się ludzie, którzy kuszeni korzyściami doczesnymi, kolejny raz dadzą się uwieść politykom i pójdą zabijać. Bo przecież wróg czeka u bram...