Widok Ziggy'ego to nic innego jak miód spływający po ekranie... Biorąc jeszcze pod uwagę, że muzyka Bowie'go jest mi najdroższą na świecie, ten film to gratka nie z tej ziemi. Mam jednak ogromne zastrzeżenia co do reżyserii. Niezmiernie mnie zniesmaczyły notoryczne zbliżenia na pierwsze rzędy publiczności. Kto to widział, aby przez 1/5 zapisu koncertowego pokazywać mordy rozwrzeszczanych, słaniających się i rozhisteryzowanych fanek?! Dostawałam konwulsji przed ekranem ilekroć reżyser sprawiał mi taki psikus. Ziggy na scenie, śpiewa, odgrywa swoje przedstawienie, a ja widzę tylko te psycho-fanki! To tak jakby na sztuce zamiast koncentrować się na niej samej, wodzić sobie wzrokiem po publiczności siedzącej obok Ciebie. Czy serwują mi koncert Ziggy'ego czy obraz fanek pod sceną? Po seansie, kiedy już przeszła mi wściekłość domagająca się rozlewu krwi, pomyślałam, że można by coś takiego zaakceptować, jako ciekawy obraz tego, jakim zjawiskiem był wtedy Ziggy, jak skrajne emocje wyzwalał w ludziach. Dalej uważam jednak, że tutaj minęło się to z celem. Było tego zwyczajnie za dużo. Ten przesyt zupełnie nieadekwatnych obrazów całkowicie zepsuł mi radość z oglądania genialnego koncertu, jakim popisał się Ziggy. Stąd też mam mieszane odczucia co do tego obrazu. Chciałabym złożyć hołd wyśmienitemu koncertowi, nagrodzić zasłużoną 10, lecz sposób jego zapisu pozostawia wiele do życzenia.
Przesadzasz moim zdaniem. Psychofanki to ważny element tego obrazu ;) ze względów przez Ciebie wymienionych. A ujęcia zostały wybrane całkiem zgrabnie - płacz podczas jakże wzruszającego "Space Oddity", interesująca choreografia :D, czy moja ulubienica w okularach, które świetnie odbijały światła. I to zapatrzenie urywające karki! W moim odczuciu proporcje były ok.