Kameralne miejsce, kameralne grono, kameralny dramat – lato, latarnia morska, czterech bohaterów oraz trudne sprawy wplecione w krajobraz bałtyckiej codzienności. Z początku film „Zmyślone...”.wydał mi się bardzo wakacyjny, ciepły i lekki. Oto para studentów spotyka latarnika, który zmierza do domu. Młodzi zabierają się z nim, aby przeczekać niepogodę. Z dala od cywilizacji, w małej chatce, w której latarnik mieszka samotnie z żoną, studenci znajdują schronienie przed deszczem. Wydawać by się mogło, że w tym miejscu pozbawionym trosk cywilizacji, można poczuć się naprawdę szczęśliwym. Rytm dnia dyktowany jest przez naturę. Czas leniwie przesypuje się jak piasek w klepsydrze. Ciepłe wieczory spędza się na długich spacerach brzegiem morza. Zmęczone oczy koją pejzaże: promienie słońca tańczące na grzbietach fal, źdźbła traw kołyszące się w słonym wietrze. Wokoło rozbrzmiewa relaksująca melodia: szum morza, pokrzykiwanie mew, cisza, spokój. W codziennym życiu uroki tego miejsca jednak szybko płowieją. W ostrym słońcu kolor morskiego błękitu blaknie, a jego miejsce wypełnia szarość.
„Zmyślone...” jest właśnie takim szarym filmem. Filmem przede wszystkim o samotności, o samotności we dwoje. Jest to również film o sile inercji, która w pewnym wieku staje się jedynym motorem pchającym życie do przodu. Świadczy o tym gorzkie wyznanie Marty na wydmie, że w miłości czasem lepiej się kłócić niż milczeć. Słowa te nie mieszczą się w głowie młodej studentki. Dziewczyna nie dostrzega, że w kłótni ludzi dzieli nie pustka emocjonalna, a jedynie przeciwne argumenty, odmienne zdania. A taką pustkę zastali właśnie młodzi w chatce latarnika. Marta dzieli się dalej z dziewczyną swoim bolesnym doświadczeniem życiowym, gdy jako młoda panna związała się z latarnikiem – wówczas kapitanem okrętów wojennych. W życiu tej jeszcze młodej kobiety pojawiła się rutyna, jej miłość wygasła i pojawiło się przyzwyczajenie. Marta na wydmie mówi: „...nie ma już we mnie dawnej radości. Jestem zmęczona ciszą.” Przyjemne wyobcowanie od cywilizacji, którym zachłystywała się w młodości przeszło w osamotnienie.
Wizyta młodej pary studentów przerwała emocjonalny letarg latarnika i jego żony. Ich obecność napełniła dom życiem, zaś małżeństwu przysporzyła okazję do nawiązania nici porozumienia, albo nawet zrozumienia. Warto zauważyć, że w zgorzkniałym latarniku obudziła się czułość pod wpływem młodej studentki, która być może przypominała mu straconą w czasie okupacji córkę. Wróciły wspomnienia, pojawiły się wyrzuty, że gdyby nie był wtedy w Anglii może by ocalił swoją rodzinę.
W „Zmyślonych…” reżyser za pomocą głównych bohaterów skonfrontował również ze sobą różne światopoglądy. Szczególnie tyczy się to Witka i latarnika. Pierwszy zafascynowany jest techniką, cybernetyką wierzy w komputery, drugi wychowany w duchu obowiązków i odpowiedzialności wierzy przede wszystkim w człowieka: „same mózgi to nie wszystko, ludzkie ręce przy łóżku chorego, ludzkie, serdeczne”.
Podsumowując, „Zmyślone…” to mało znany, ale bardzo ciekawy film. Sceneria, problematyka, realizacja (zdjęcia, ascetyczna muzyka) predestynują ten film go grona moim filmów ulubionych. Niestety ogromny kapitał z przyczyn czasowych nie został wyzyskany. Szkoda, bo byłby to świetny film.
Jako ciekawostkę podam, że w podobnej tonacji co „Zmyślone…” jest film „Ostatni po Bogu”. Również z p. Andrzejem Szalawskim (latarnikiem).
Kobieta zostawiła wszystko dla mężczyzny - odtąd ten mężczyzna miał być jej całym światem ale okazało się że on chce pozostać sam, nie chce jej wpuścić do swojego świata. Pozostała pustka, której niczym nie można zapełnić. Latarnika blokowało poczucie winy - że nie uratował swojej żony i córki bo nie było go w momencie tragedii. Dopiero uratowanie tonącej dziewczyny pomogło mu uporać się z tym brzemieniem, uczucia zostały odblokowane, otworzył się na miłość. To tak jak w psychoanalizie - kiedy traumatyczne przeżycie z dawnych lat nie pozwala żyć pełnią życia terapeuta wraca do przeszłości żeby usunąć cierń.