Komedia Bena Stillera nie jest może arcydziełem, ale i sam reżyser traktuje swój obraz jako show. Stiller (w duecie z Drakiem Satherem) sam dla siebie wymyślił charakter tytułowego wieszaka Dereka Zoolandera, natomiast postacią jego przeciwnika po fachu - Hansela McDonalda (całkiem spontanicznie i na luzie Owen Wilson - gdzie się podziały te silne emocje z "Nawiedzonego"?) zajął się nieco później współpracując jeszcze z trzecim scenarzysta Johnem Hamburgiem ("Poznaj mojego tatę"). Zresztą Stiller dużo wcześniej próbował z dość pozytywnym skutkiem swoich umiejętności reżyserskich w MTV, a także jako scenarzysta wymyślił sobie, że będzie telezoolanderem.
Konkurencja w świecie mody trwa! Włoski model Fabio Lanzoni stając się laureatem nagrody dla modela, chce wierzyć w swój talent aktorski. Muzyk Lenny Kravitz chce wręczyć nagrodę prawdziwemu zwycięzcy - Hanselowi, lecz na scenę wbiega nie on, lecz Zoolander, ten, który przegrał. Tak się zaczyna pojedynek między starszym brunetem i młodszym blondynem. Sekundantem będzie wokalista David Bowie, trenerem Zoolandera - czarnoskóry supermodel Tyson Beckford (chłopak Toni Braxton z teledysku "Un-Break My Heart"), doradcą - aktor Billy Zane itd., aż wreszcie przyjdzie moment przebaczenia i pojednania.
Chodzi o to, żeby Zoolander stał się zabójcą prezydenta Malezji. Kierownikiem całego zamieszania jest Jacobim Mugatu (ucharakteryzowany nie do poznania Will Farrell) -zniewieściały kreator mody z minipudelkiem na ręku. Oczywiście łatwo się domyśleć, co się może wydarzyć w finale, ale nie o to tutaj chodzi.
Kiedyś masowo chodzono do kin na Bruce'a Lee, Jeana -Claudea Van Damme'a czy Patricka Swayze. A treść filmu z tymi gwiazdorami kina akcji i tańca była banalna. Teraz nie ma aż tak wielkiej osobowości, ale jest reklama, są piękne twarze z okładek, prości ludzie z Big Brother, Baru, Dwóch Światów, itd. Świat stał się skomercjalizowany, wszystko wraca ("Aniołki Charliego", "Gwiezdne wojny", zespoły muzyczne z tamtych lat) i staje się produktem.
I chociaż komedia "Zoolander" ma pewien smak, jednak w oczach widzów będzie tylko rozrywka. A szkoda. Jest tutaj pewne, nazwijmy to, chrześcijańskie przesłanie objawienia Jana. Jest Antychryst, bohater się nawraca i wybiera nie światowe rzeczy, ale przebaczenie i miłość do wroga. I wtedy Bóg zaczyna w jego życiu działać i nie dopuszcza do tragedii. Są aniołowie (David Duchovny przecież pomaga), jest demon nienawiści (Milla Jovovich).
Co najbardziej zapamiętałem? Kiedy żądna władzy asystentka projektanta mody Mugatu, Katinka naśmiewa się z kreacji reporterki "Time Magazine", Matyldy (gra ją poprawnie zresztą Christine Taylor), że nosi odzież z kolekcji Jaclyn Smith (Kally Garret z serialu "Aniołki Charliego"). Wtedy, w kolejnej scenie bójki tych dwóch kobiet, Matylda odpowiada jej, że to kostium z serialu z Cheryl Ladd (Kris Munroe z serialu "Aniołki Charliego"). Tak więc skromność, a nie przepych wygrywa! I to jest dość budujące.