Film bardzo mi się podobał. Świetna gra aktorska, dobrze nakręcone sceny. Zabawy kolorami i światłem uważam rewelacja. Natomiast nie rozumiem wielu rzeczy. Wszystko co się dzieje jest wyobrażeniem Henrya, ale na samym końcu filmu lekarz ma przebłysk wspólnego życia z Lila i zaprasza ją na kawę. W ogóle tego nie rozumiem, czy ktoś to może wytłumaczyć?
Wydaje mi się, ze ten przebłysk to coś w rodzaju daru który dał mu Henry. Podzielił się z nim historią którą ułożył w kilka chwil przed swoją śmiercią, sam nigdy się nie oświadczył swojej dziewczynie, nie zdążył więc próbuje połączyć tych którzy chcieli go uratować i grali ważne role... przynajmniej ja tak to interpretuje. Ale ten film pozwala każdemu zrozumieć to na swój sposób dlatego tak mi się spodobał. ;)
Mnie bardziej zastanawia, czemu Sam i Henry są ukazywani tak wiele razy jako ta sama osoba... I czy Sam też w końcu był psychiczny...
Bo on był Samem, tworzył tą osobę, to takie jakby przebłyski rzeczywistości, dlatego oczami Sama widział sam siebie, przy czym w swojej imaginacji postać samego sibie była swego rodzaju wyrocznią co, gdy sie spojrzy na to z boku wiele wyjaśnia. Cały film to wielka próba odwrócenia uwagi cały czas widz musi myśleć że coś z tym "Samem" jest nie tak, przy czym nie odrywa się od interakcji z innymi ludźmi postaci Henry`ego co miało by miejsce gdyby chodziło o rozdwojenie jaźni... Ogólnie film całkiem niezły, ale szału nie ma.