Cóż...jeden z lżejszych filmów Almodovara (tym co znają rezyserie i scenariusze tegoż, nie trzeba tłumaczyć). Można zakwalifikować jako specyficzny film romatyczny, koło którego nie wypada przejść obojętnie.
Nic dziwnego, że podoba się szerszemu gronu, niekoniecznie jego fanów (do których osobiście się zaliczam).
Filmu streszczać nie wypada, trzeba po prostu zobaczyć.
A...w trakcie ogladania wiele miłych niespodzianek, bo prócz znakomitej muzyki Enio Moriccone, wiele uroczych scen tak charakterystycznych dla Almodovara, i najważniejsze- happy end, tak niepopularny u Pedra.
Dla mnie najważniejszym jednakże jest totalny brak "czerwonej farby", jak zwykło się mawiać o scenach pełnych cierpienia, częstokróć śmierci. Jeden z niewielu filmów A., w którym nie został podjęty temat śmierci.
Piękna opowieść o przyzwyczajeniu, o desperackim uczuciu, o ludzkich odruchach z czasem stających się rodzajem erotycznej gry, której punktem kulminacyjnym jest wypowiedziane przez Marinę, tytułowe, "Atame".
Tak, zgadzam się - jest to jeden z najmniej kontrowersyjnych filmów Pedro (nie licząc heteroseksualnych scen erotycznych:) . Jestem świeżo po seansie, także ciągle mam w głowie kolory charakterystyczne dla jego filmów - czerwień i błękit. I ten happy-end rzeczywiście trochę mnie zaskoczył:o Ogólnie film niezwykle świeży, naturalistyczny i jakiś taki niewinny (jeszcze nie "skażony" cieniem komercji).