Przyznaje, ze poszedlem na film bez kompletnej znajomosci o czym jest fabula. Spodziewalem sie raczej jakiegos dramatu wojennego a otrzymalem.... film o milosci. Najciekawsze, ze przez wiekszosc filmu nie mialam wrazenia ze film jest o milosci a raczej o nagrywaniu filmu dla potrzeb propagandy brytyjskiej. Dopiero pod koniec, gdy otrzymalem ... emocjonalnego kopa, wtedy nagle zorientowalem sie gdzie tkwi sedno.
Moge powiedziec, ze zakonczenie jest troche .... niekonwencjonalne i zaskakujace.
Fajna gra Arterton, ale tak naprawde gwiazda filmu (w podwojnym znaczeniu - czyli fabularna jak i filmowa) jest Nighy ... dla niego warto isc do kina.
Polecam, dobry dramat obyczajowy na tle wydarzen wojennych.
Co do filmu, to urzekł mnie dobrą grą aktorską - wyróżniała się główna bohaterka (Catrin - Gemma) oraz filmowy gwiazdor (Ambrose Hilliard - Bill), z jego upierdliwym sposobem bycia. Brawa za oddanie realiów i uszczknięcia nieco tajemnicy z technikaliów tworzenia filmów, nieczęsto otrzymujemy tego typu wiedzę (film w filmie). Pomimo, że ekranowi twórcy mieli zgodę i zapewnione finansowanie, w produkcję dzieła notorycznie wtrącały się służby, które miały swoje pomysły na przekazanie właściwych treści w obrazie. Uważny widz zauważy, że powstający film ma być przesycony "właściwymi" bohaterami o "właściwych" wartościach, wraz z "właściwymi" metodami postępowania. Ciekawe ujęcie problemu wtłaczania pewnych "właściwych" treści. Na zawiłej drodze w powstanie filmowego obrazu wiele rzeczy nie sprzyja, a ponadto pojawiają się różne trudności, na które niewielki wpływ ma jednostka. Nie będę dalej spojlerował.
W każdym razie obraz przedstawia nieśmiertelne prawo, typu chcesz przetrwać to się dostosuj do realiów (humorzastość, gwiazdorzenie i przebieranie ofert pracy pana Hillarda) lub bądź sobą na wymarciu. "Fajny" jest też wpływ finansistów, którzy w trakcie produkcji wplatają nowe wątki lub zmuszają ekipę do pracy pod publikę (kreacja drewnianego aktora o "właściwym" pochodzeniu). Film odsłania też fasadę produkcji kinowej - sposób kręcenia, podejście do efektów, raportowanie postępów i zamknięte projekcje dla grona decydentów. W ciekawym ujęciu także przedstawiono sposób powstawania filmu - znany był zarys filmu, określony punkt początkowy oraz końcowy, a cały "środek" należało wypełnić wymyślonymi historiami, które miały chwycić widza za serce.
W zasadzie film jest niczego sobie, jednakże nie trafił do mnie, czegoś w nim brakło. Losy Catrin były do przyjęcia, ale nie kupiłem całości postaci protagoniski, nie było z nią identyfikacji. Mimo, że wojna jest tylko otoczką, nie widać dużego wpływu na pozostałych bohaterów. Niby wszystko podporządkowanie wyższemu celowi, zagrożenie i niepewność o jutro, ale każda z postaci chce żyć jakimś własnym życiem (znamy tylko bieżące losy Catrin i Ambrose'a). Nie odczułem oddania cywilnych bohaterów ku mobilizacji i wymuszonej misji kina. Może to wina innych realiów, władz, które nazbyt wtrącały się do filmowego filmu, a może to rozwlekłość obrazu. Bohaterka miał dużo szczęścia z pracą w tamtych czasach, mimo bycia kobietą i tak miała znaczny wpływ na dialogi oraz powstający obraz całości.
Nie da się ukryć, że film jest zbudowany na dialogach, dużo w nim dość wyrafinowanego słownictwa. Przez połowę filmu akcja się wlecze, dynamiczny jest początek, oraz wielowątkowe przyspieszenie w końcówce. W moim odczuciu film bardzo ukierunkowuje widza w stronę melodramatu, nie sposób nie zauważyć w trakcie połowy seansu, kiedy bohaterka...[SPOJLER], [SPOJLER] i [SPOJLER]. Przewija się też kilka wątków komediowych (jest obecny z oczywistych względów angielski humor), ale to nie powód żeby cały film w ten sposób klasyfikować. To jest dramat.
Ludzie w okupowanych/bombardowanych miastach musieli przecież wieść normalne życie, chodzić do pracy, próbować jakoś normalnie funkcjonować. Wojna to nie tylko walki na froncie, śmierć pod gruzami domów, heroizm i strach, ale też walka zwykłych ludzi o zachowanie normalności w życiu codziennym.
Fajnie to ująłeś. Film w starym stylu, ale mnie przekonał i po prostu się spodobał. Polecam.
To jest film o tworzeniu wojennego filmu propagandowego "ku pokrzepieniu serc" ale tak, żeby wszystkich "zainteresowanych" zadowolić: ministerstwo propagandy, widzów, amerykańców no i w końcu samych twórców. To jest film o procesie twórczym i kompromisach. To jest też film o emancypacji. To jest w końcu film o raczej nieoczywistej miłości. Konwencja jest lżejsza niż w klasycznym dramacie. Mamy tu sporo wątków komediowych, sporo sarkazmu i cynizmu, ale pod koniec jest zaskoczenie i jest smutek.
Aktorstwo jest tutaj na bardzo wysokim poziomie: zwłaszcza Claiflin i Arterton się spisali. Mieli niesamowita chemię i naprawdę im kibicowałam. Mamy tutaj klasyczny love-hate relationship, który uwielbiam w filmie. Podobała mi się też ich relacja mentor-uczennica, bo według mnie Tom był dla Catrin takim właśnie mentorem, który odkrył jej talent i wprowadził w środowisko. Nie był szowinistą, a po prostu cynikiem, starym kawalerem z ciężkim dzieciństwem i niesamowitą miłością do kina. Wspierał ją w sposób nieoczywisty, a ona wiele się od niego nauczyła. Końcówka była gorzka, ale w pewnym sensie optymistyczna, bo dzieło, które razem stworzyli było dziełem godnym tych 1,5 godziny wyjętych z życia widzów:) Misja wykonana!
Z aktorów najbardziej podobał mi się jednak Claflin - stworzył genialną postać i miał fajną charakteryzację - kapelusz, bryle i wąsik. Wyglądał zupełnie inaczej niż zwykle. Nighy to Nighy-zawsze dobrze i zawsze śmiesznie, więc nie było tu zaskoczenia, ale też nie było wielkiego wow.
Polecam!