Relacja
BERLINALE: Średnia festiwalowa
24-02-2018 10:03
/ Ciąg dalszy wybrzydzania na tegoroczny konkurs Berlinale. Jakubowi Popieleckiemu i Marcinowi Stachowiczowi nie spodobały się tym razem poświęcone aktorce Romy Schneider "3 Tage in Quiberon" oraz "In den Gängen" - opowieść o smutnym losie supermarketowego personelu.
Gwiazda też człowiek ("3 Tage in Quiberon", reż. Emily Atef)
Jeśli już brać się za życiorys gwiazdy, to najlepiej tak: z bliska, uważnie, na wybranym wycinku z życiorysu. Problem z filmową biografistyką polega bowiem na tym, że zazwyczaj w pędzie do podsumowania Wszystkiego zostajesz ostatecznie z Niczym. "Wikipedyjna" wyliczanka faktów wzmacnia to, co pospolite kosztem tego, co unikalne, wygładza intrygujące nierówności. To skrót perspektywiczny, w którym gubi się człowiek, sprowadzony do sumy wydarzeń, jakie mu się przytrafiły. A przecież sedno tkwi zazwyczaj między wierszami - łatwiej się do niego dobić, spędzając z gwiazdą dzień. Albo i trzy.
Tak też robi Emily Atef w swoim nowym filmie. Inspiracją są przedstawiające Romy Schneider czarno-białe zdjęcia autorstwa Roberta Lebecka oraz wywiad, jakiego aktorka udzieliła dziennikarzowi Michaelowi Jürgsowi podczas pobytu w tytułowym francuskim kurorcie. W 1981 roku Schneider zaszyła się w spa, gdzie zamierzała odetchnąć między kolejnymi rolami i spędzić trochę czasu z przyjaciółką z dzieciństwa, Hilde. Zgodziła się jednak na sesję fotograficzną (z zaprzyjaźnionym Lebeckiem) i wywiad - choć jej relacja z niemieckimi mediami była dość napięta. Atef powiela czarno-białą estetykę powstałych wówczas zdjęć, inscenizuje sam wywiad, wypełnia też puste miejsca między kolejnymi rejestrowanymi rozmowami z dziennikarzem. Powszechnie uznaje się, że sesje aktorki dla Lebecka trafnie uchwyciły dwoistość bohaterki: z jednej strony jej glamour, z drugiej - skryty pod nim ból i smutek. Reżyserka próbuje osiągnąć ten sam efekt.
Udaje się na pewno oddać wypełniającą te trzy dni plątaninę wzajemnych zależności, sprzecznych intencji i interesów. Atef zamyka w czterech ścianach francuskiego hotelu czwórkę bohaterów i patrzy, jak zaczynają sypać się iskry, jak formują się - i zmieniają - alianse. Romy usiłuje odetchnąć od medialnej nagonki i burzliwych perypetii osobistych, Hilde chce ochronić ją przed światem, Lebeck ma nadzieję pomóc jej w przejęciu kontroli nad wizerunkiem, a Jürgs zamierza odkryć kobietę skrywającą się za twarzą gwiazdy. Każdy ma coś do ugrania, odruchy empatii mieszają się z aktami eksploatacji, nie ma tu z góry rozdanych ról dramatu: kapryśna gwiazda, wierna przyjaciółka, pocieszny fotograf, cyniczny dziennikarz - to tylko punkty wyjścia. Duża w tym zasługa aktorów. Marie Bäumer jest nie tylko uderzająco podobna do Schneider, ale też bezbłędnie chwyta tę migotliwość, dzięki której gwiazda w jednej chwili jest chodzącą ikoną, a za moment objawia niespodziewaną kruchość i mrok. Birgit Minichmayr (jako Hilde) i Charly Hübner (jako Lebeck) dobrze ją uzupełniają, zapewniając element ciepłego, zatroskanego wsparcia dla bohaterki. To z ich perspektywy - zwykłych ludzi grzejących się w świetle gwiazdy - patrzymy przecież na Romy. Nad wszystkim unosi się zaś poczucie fatum, wiszącej w powietrzu "ostateczności" - wszak pół roku później aktorka już nie żyła.
Całą recenzję Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.
Balet towarowy ( "In den Gängen" , reż. Thomas Stuber)
Jest taka świecka tradycja. Na dużych festiwalach - nieważne, w której sekcji - musi się pojawić przynajmniej jedna produkcja o miłości w jakimś dziwnym zakładzie pracy. Z tym że "dziwne" równa się tutaj "egzotyczne" – oczywiście dla statystycznego widza międzynarodowych imprez filmowych. Na zeszłorocznym Berlinale mieliśmy wytwórnię mięsa z "Duszy i ciała", obrazu swoją drogą całkiem interesującego i zasłużenie nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem. W tym roku kategorię love story reprezentuje "In den Gängen" Thomasa Stubera – historia o smutnych pracownikach hipermarketu gdzieś we wschodnich Niemczech.
Film pomyślano - tu katalog festiwalowy śpieszy mi z pomocą - jako szeroko otwarte okno na świat przeciętnych ludzi. Osobiście nie mam pojęcia, jaki jest zwyczajny pracownik wielkopowierzchniowego sklepu na przedmieściach (i czy taka kategoria w ogóle istnieje), wiem natomiast, że dla Stubera magazyny, sortownie i kasy marketów stanowią miejsca zsyłki dla ludzi chorujących na depresję, samotnych, przegranych, w różnych stadiach społecznej zbędności. Jego sposób patrzenia na wykluczenie nie wydaje mi się także jakoś szczególnie empatyczny, bliżej mu raczej do romantycznych, inteligenckich zachwytów nad urodą i mądrością prostego ludu. "Ach, patrzcie, jacy oni smutni, jacy melancholijni, jak się wychylają na tych swoich wózkach widłowych, tam się na pewno kryją wielkie dramaty" – woła do nas z wysokości.
Życie głównego bohatera, Christiana, jest więc przepisowo ciemne i puste, zaprojektowane jakby na wzór brudnej klitki, w której spędza noce i je posiłki. To facet po przejściach (tatuaże na całym ciele), w dodatku małomówny i zamknięty w sobie, musi się zatem liczyć, że w nowej pracy od razu znajdzie się na cenzurowanym. Tymczasem załoga marketowej nocnej zmiany - złożona z podobnie niepozbieranych indywiduów - zamiast drwić, roztacza nad Christianem opiekuńcze skrzydła. Szczególną podporą jest Bruno - partner ze szkolenia na wózku widłowym oraz kolega od rytualnej fajki w kiblu. I oczywiście Marion - pracownica działu ze słodyczami - w której Christian się podkochuje. Kobieta ma swoje mroczne sekrety, w dodatku jest zamężna, ale pomyślnemu rozwiązaniu romansu kibicuje w sekrecie prawie cała załoga nocnej zmiany. O Marion trzeba się jednak postarać, a w scenerii zgoła nieromantycznej, rutynowej pracy może się to zakończyć spektakularną porażką.
Całą recenzję Marcina Stachowicza przeczytacie TUTAJ.
Gwiazda też człowiek ("3 Tage in Quiberon", reż. Emily Atef)
Jeśli już brać się za życiorys gwiazdy, to najlepiej tak: z bliska, uważnie, na wybranym wycinku z życiorysu. Problem z filmową biografistyką polega bowiem na tym, że zazwyczaj w pędzie do podsumowania Wszystkiego zostajesz ostatecznie z Niczym. "Wikipedyjna" wyliczanka faktów wzmacnia to, co pospolite kosztem tego, co unikalne, wygładza intrygujące nierówności. To skrót perspektywiczny, w którym gubi się człowiek, sprowadzony do sumy wydarzeń, jakie mu się przytrafiły. A przecież sedno tkwi zazwyczaj między wierszami - łatwiej się do niego dobić, spędzając z gwiazdą dzień. Albo i trzy.
Tak też robi Emily Atef w swoim nowym filmie. Inspiracją są przedstawiające Romy Schneider czarno-białe zdjęcia autorstwa Roberta Lebecka oraz wywiad, jakiego aktorka udzieliła dziennikarzowi Michaelowi Jürgsowi podczas pobytu w tytułowym francuskim kurorcie. W 1981 roku Schneider zaszyła się w spa, gdzie zamierzała odetchnąć między kolejnymi rolami i spędzić trochę czasu z przyjaciółką z dzieciństwa, Hilde. Zgodziła się jednak na sesję fotograficzną (z zaprzyjaźnionym Lebeckiem) i wywiad - choć jej relacja z niemieckimi mediami była dość napięta. Atef powiela czarno-białą estetykę powstałych wówczas zdjęć, inscenizuje sam wywiad, wypełnia też puste miejsca między kolejnymi rejestrowanymi rozmowami z dziennikarzem. Powszechnie uznaje się, że sesje aktorki dla Lebecka trafnie uchwyciły dwoistość bohaterki: z jednej strony jej glamour, z drugiej - skryty pod nim ból i smutek. Reżyserka próbuje osiągnąć ten sam efekt.
Udaje się na pewno oddać wypełniającą te trzy dni plątaninę wzajemnych zależności, sprzecznych intencji i interesów. Atef zamyka w czterech ścianach francuskiego hotelu czwórkę bohaterów i patrzy, jak zaczynają sypać się iskry, jak formują się - i zmieniają - alianse. Romy usiłuje odetchnąć od medialnej nagonki i burzliwych perypetii osobistych, Hilde chce ochronić ją przed światem, Lebeck ma nadzieję pomóc jej w przejęciu kontroli nad wizerunkiem, a Jürgs zamierza odkryć kobietę skrywającą się za twarzą gwiazdy. Każdy ma coś do ugrania, odruchy empatii mieszają się z aktami eksploatacji, nie ma tu z góry rozdanych ról dramatu: kapryśna gwiazda, wierna przyjaciółka, pocieszny fotograf, cyniczny dziennikarz - to tylko punkty wyjścia. Duża w tym zasługa aktorów. Marie Bäumer jest nie tylko uderzająco podobna do Schneider, ale też bezbłędnie chwyta tę migotliwość, dzięki której gwiazda w jednej chwili jest chodzącą ikoną, a za moment objawia niespodziewaną kruchość i mrok. Birgit Minichmayr (jako Hilde) i Charly Hübner (jako Lebeck) dobrze ją uzupełniają, zapewniając element ciepłego, zatroskanego wsparcia dla bohaterki. To z ich perspektywy - zwykłych ludzi grzejących się w świetle gwiazdy - patrzymy przecież na Romy. Nad wszystkim unosi się zaś poczucie fatum, wiszącej w powietrzu "ostateczności" - wszak pół roku później aktorka już nie żyła.
Całą recenzję Jakuba Popieleckiego przeczytacie TUTAJ.
Balet towarowy ( "In den Gängen" , reż. Thomas Stuber)
Jest taka świecka tradycja. Na dużych festiwalach - nieważne, w której sekcji - musi się pojawić przynajmniej jedna produkcja o miłości w jakimś dziwnym zakładzie pracy. Z tym że "dziwne" równa się tutaj "egzotyczne" – oczywiście dla statystycznego widza międzynarodowych imprez filmowych. Na zeszłorocznym Berlinale mieliśmy wytwórnię mięsa z "Duszy i ciała", obrazu swoją drogą całkiem interesującego i zasłużenie nagrodzonego Złotym Niedźwiedziem. W tym roku kategorię love story reprezentuje "In den Gängen" Thomasa Stubera – historia o smutnych pracownikach hipermarketu gdzieś we wschodnich Niemczech.
Film pomyślano - tu katalog festiwalowy śpieszy mi z pomocą - jako szeroko otwarte okno na świat przeciętnych ludzi. Osobiście nie mam pojęcia, jaki jest zwyczajny pracownik wielkopowierzchniowego sklepu na przedmieściach (i czy taka kategoria w ogóle istnieje), wiem natomiast, że dla Stubera magazyny, sortownie i kasy marketów stanowią miejsca zsyłki dla ludzi chorujących na depresję, samotnych, przegranych, w różnych stadiach społecznej zbędności. Jego sposób patrzenia na wykluczenie nie wydaje mi się także jakoś szczególnie empatyczny, bliżej mu raczej do romantycznych, inteligenckich zachwytów nad urodą i mądrością prostego ludu. "Ach, patrzcie, jacy oni smutni, jacy melancholijni, jak się wychylają na tych swoich wózkach widłowych, tam się na pewno kryją wielkie dramaty" – woła do nas z wysokości.
Życie głównego bohatera, Christiana, jest więc przepisowo ciemne i puste, zaprojektowane jakby na wzór brudnej klitki, w której spędza noce i je posiłki. To facet po przejściach (tatuaże na całym ciele), w dodatku małomówny i zamknięty w sobie, musi się zatem liczyć, że w nowej pracy od razu znajdzie się na cenzurowanym. Tymczasem załoga marketowej nocnej zmiany - złożona z podobnie niepozbieranych indywiduów - zamiast drwić, roztacza nad Christianem opiekuńcze skrzydła. Szczególną podporą jest Bruno - partner ze szkolenia na wózku widłowym oraz kolega od rytualnej fajki w kiblu. I oczywiście Marion - pracownica działu ze słodyczami - w której Christian się podkochuje. Kobieta ma swoje mroczne sekrety, w dodatku jest zamężna, ale pomyślnemu rozwiązaniu romansu kibicuje w sekrecie prawie cała załoga nocnej zmiany. O Marion trzeba się jednak postarać, a w scenerii zgoła nieromantycznej, rutynowej pracy może się to zakończyć spektakularną porażką.
Całą recenzję Marcina Stachowicza przeczytacie TUTAJ.
Udostępnij: