Relacja
CANNES 2014: Dwa dni i jedna noc
21-05-2014 14:14
/ Kolejnego dnia festiwalu Michał Walkiewicz wybrał się na nowy film dwukrotnych zdobywców Złotej Palmy, braci Dardenne'ów, "Deux jours, une nuitMonika Martyniuk tymczasem nadrobiła konkursowe "Wild Tales" ("Relatos salvajes") w reżyserii Damiana Szifróna.
Weekend pracujący (rec. filmu Deux jours, une nuit")
Sandrę (Marion Cotillard) wybudza ze snu dźwięk telefonu. Jej katatoniczna reakcja sugeruje najgorsze: kobieta straciła kogoś bliskiego. I choć szybko okazuje się, że z rodziną wszystko w porządku, wspomniana reakcja okazuje się uzasadniona. Kłopoty finansowe w jej fabryce mają przykre efekty uboczne: wracająca po przerwie spowodowanej depresją Sandra stała się dla firmy zbyteczna, pracownicy będą wybierać między jej etatem a finansowym bonusem wysokości tysiąca euro. W pierwszym głosowaniu, ukartowanym – jak przypuszcza bohaterka – przez szefa, koledzy wybrali dodatkowe pieniądze. Drugie, tym razem tajne, ma odbyć się po weekendzie. Dwa dni i jedną noc po telefonie zwiastującym niechybny powrót do komunalnego mieszkania.
Namawiana przez męża Sandra decyduje się na rozmowę z ludźmi, od których zależy jej los. Odwiedza kolejnych pracowników i przekonuje ich, by uratowali jej posadę kosztem swoich premii. Przekrój belgijskiej klasy robotniczej jest spory: niektórzy potrzebują tysiąca euro na związanie końca z końcem, inni na szkołę dla dzieci, kolejni – na wyłożenie brukiem podjazdu do garażu. Nie brakuje takich, którzy nie czekają na łzy i po prostu oddają jej swój głos. Ludzie zmieniają fronty, kalkulują, próbują zdefiniować swoje miejsce w służbowej strukturze. Dwubiegunowa presja, pod którą się znajdują, szybko przekształca się w rodzaj niewygodnej gry. Oczywiście – jak to u twórców "Dziecka" i "Rosetty" – nie o grę jednak chodzi, lecz o portret człowieka w skomplikowanej relacji społecznej, w której godność i empatia miewają zaskakujące definicje.
Pozostające mistrzami narracyjnej oszczędności i ascetycznego stylu rodzeństwo puszcza Sandrę w trasę po fabrycznym, belgijskim miasteczku Seraing. Tradycyjnie też bracia powstrzymują się od komentarza, nie wkładają w usta bohaterów fraz ustawiających widza w roli krytyka określonego, społecznego układu. Film budują z krótkich, dramaturgicznie zwartych i emocjonalnie neutralnych epizodów. Pytanie "a co ty, widzu, zrobiłbyś w takiej sytuacji?" nie jest dla nich najważniejsze. Zdają sobie sprawę, że widz w sytuacji bohaterki nigdy nie będzie, a jednocześnie – że empatia nie musi rodzić się na gruncie ekstremalnych sytuacji. Sandra nie jest bohaterką, której trzeba współczuć, tak jak Searing nie jest zapleczem jakiegoś lepszego świata. W tym właśnie tkwi głęboka, humanistyczna siła ich kina.
Na planie hollywoodzkich blockbusterów Marion Cotillard radzi sobie średnio (vide jej karykaturalna rola w "Incepcji" i generujący lawinę memów występ w "Mroczny Rycerz powstaje"), lecz nieskrępowana gorsetem kina akcji czuje się jak ryba w wodzie. Sandrę gra na niskich tonach, zaś świadomość, że jej bohaterka to histeryczka z depresyjnymi skłonnościami, ani przez chwilę nie daje jej prawa do efekciarskiej szarży. Fakt, że Dardenne'owie tak bezkolizyjnie wpasowali ją w resztę obsady, jest być może ich największym sukcesem.
Całą recenzję Michała Walkiewicza znajdziecie TUTAJ.
Co nas drażni, co nas frustruje (rec. filmu "Relatos salvajes")
Sześć oddzielnych historii. Każda z tragicznym, nierzadko krwawym finałem. Atrakcji nie brakuje: podtruwanie, podduszanie, wysadzanie w powietrze, dźganie nożem, "zabawy" z potłuczonym szkłem, i tak dalej, w ten deseń. Podobno zemsta jest słodka. Czy aby na pewno?
Wnętrze samolotu. Dwoje pasażerów, modelka i krytyk muzyczny, wdaje się w pozornie niezobowiązującą konwersację. W pewnym momencie pada pytanie o gusta muzyczne. Modelka wymienia nazwisko: Gabriel Pasternak. Okazuje się, że krytyk nie ma najlepszego zdania o twórczości rzeczonego artysty, czego dał wyraz w niepochlebnej recenzji kilka lat wcześniej. "Czasem trzeba kogoś zniszczyć, by chronić uszy całej populacji" – przekonuje dziewczynę. Pogawędka prowadzi do zaskakującej puenty. Okazuje się bowiem, że nikt nie znalazł się na pokładzie samolotu przypadkowo. Pilot też nie wziął się znikąd – to Gabriel Pasternak we własnej osobie! Jego zemsta za krzywdy z przeszłości ma się właśnie dokonać, a to dopiero uwertura do kolejnych, coraz drastyczniejszych aktów przemocy.
Wraz z upływem akcji zanurzamy się coraz głębiej w oceanie ludzkich namiętności i słabości. Odwiedzamy posępny bar, jesteśmy świadkami zażartej walki między dwoma kierowcami, towarzyszymy bohaterowi w jego zmaganiach ze służbami drogowymi, w końcu – wielki finał – zostajemy zaproszeni na groteskowe wesele. Nowożeńcy zamiast z pompą celebrować swój wielki dzień, zaczynają wypominać sobie dawne przewinienia. A że obydwoje mają niepokorny charakter i żywiołowe temperamenty, przyjęcie przeradza się szybko w pole bitwy, na którym amunicją są wyzwiska, zaś artylerią – kawałki tortu weselnego.
Raz zasiane ziarno agresji wydaje owoce, które w końcu wylądują na naszym stole – przypomina argentyński reżyser Damian Szifrón. W "Relatos Salvajes" nie mówi wprawdzie nic nowego, ale jego ostrzeżenie, że w każdym z nas tkwi niebezpieczna bestia, która raz wypuszczona na wolność staje się żywiołem nie do okiełznania, brzmi czysto i głośno. Ustawiając swoich bohaterów przed krzywym zwierciadłem, reżyser chciał pokazać, jak absurdalne bywają nasze zachowania i niekontrolowane wybuchy agresji. Początki bywają przecież niepozorne, koniec to zwykle całkowita katastrofa. Szifrón w niekonwencjonalny, przerysowany i brutalny sposób pokazuje zasady działania tego mechanizmu. Przy okazji równoważy całość czarnym humorem. To nie przypadek, że producentem filmu jest Pedro Almodovar – Szifrón nauczył się od niego, jak humorem i absurdem równoważyć gorycz przesłania.
Całą recenzję Moniki Martyniuk znajdziecie TUTAJ.
Weekend pracujący (rec. filmu Deux jours, une nuit")
Sandrę (Marion Cotillard) wybudza ze snu dźwięk telefonu. Jej katatoniczna reakcja sugeruje najgorsze: kobieta straciła kogoś bliskiego. I choć szybko okazuje się, że z rodziną wszystko w porządku, wspomniana reakcja okazuje się uzasadniona. Kłopoty finansowe w jej fabryce mają przykre efekty uboczne: wracająca po przerwie spowodowanej depresją Sandra stała się dla firmy zbyteczna, pracownicy będą wybierać między jej etatem a finansowym bonusem wysokości tysiąca euro. W pierwszym głosowaniu, ukartowanym – jak przypuszcza bohaterka – przez szefa, koledzy wybrali dodatkowe pieniądze. Drugie, tym razem tajne, ma odbyć się po weekendzie. Dwa dni i jedną noc po telefonie zwiastującym niechybny powrót do komunalnego mieszkania.
Namawiana przez męża Sandra decyduje się na rozmowę z ludźmi, od których zależy jej los. Odwiedza kolejnych pracowników i przekonuje ich, by uratowali jej posadę kosztem swoich premii. Przekrój belgijskiej klasy robotniczej jest spory: niektórzy potrzebują tysiąca euro na związanie końca z końcem, inni na szkołę dla dzieci, kolejni – na wyłożenie brukiem podjazdu do garażu. Nie brakuje takich, którzy nie czekają na łzy i po prostu oddają jej swój głos. Ludzie zmieniają fronty, kalkulują, próbują zdefiniować swoje miejsce w służbowej strukturze. Dwubiegunowa presja, pod którą się znajdują, szybko przekształca się w rodzaj niewygodnej gry. Oczywiście – jak to u twórców "Dziecka" i "Rosetty" – nie o grę jednak chodzi, lecz o portret człowieka w skomplikowanej relacji społecznej, w której godność i empatia miewają zaskakujące definicje.
Pozostające mistrzami narracyjnej oszczędności i ascetycznego stylu rodzeństwo puszcza Sandrę w trasę po fabrycznym, belgijskim miasteczku Seraing. Tradycyjnie też bracia powstrzymują się od komentarza, nie wkładają w usta bohaterów fraz ustawiających widza w roli krytyka określonego, społecznego układu. Film budują z krótkich, dramaturgicznie zwartych i emocjonalnie neutralnych epizodów. Pytanie "a co ty, widzu, zrobiłbyś w takiej sytuacji?" nie jest dla nich najważniejsze. Zdają sobie sprawę, że widz w sytuacji bohaterki nigdy nie będzie, a jednocześnie – że empatia nie musi rodzić się na gruncie ekstremalnych sytuacji. Sandra nie jest bohaterką, której trzeba współczuć, tak jak Searing nie jest zapleczem jakiegoś lepszego świata. W tym właśnie tkwi głęboka, humanistyczna siła ich kina.
Na planie hollywoodzkich blockbusterów Marion Cotillard radzi sobie średnio (vide jej karykaturalna rola w "Incepcji" i generujący lawinę memów występ w "Mroczny Rycerz powstaje"), lecz nieskrępowana gorsetem kina akcji czuje się jak ryba w wodzie. Sandrę gra na niskich tonach, zaś świadomość, że jej bohaterka to histeryczka z depresyjnymi skłonnościami, ani przez chwilę nie daje jej prawa do efekciarskiej szarży. Fakt, że Dardenne'owie tak bezkolizyjnie wpasowali ją w resztę obsady, jest być może ich największym sukcesem.
Całą recenzję Michała Walkiewicza znajdziecie TUTAJ.
Co nas drażni, co nas frustruje (rec. filmu "Relatos salvajes")
Sześć oddzielnych historii. Każda z tragicznym, nierzadko krwawym finałem. Atrakcji nie brakuje: podtruwanie, podduszanie, wysadzanie w powietrze, dźganie nożem, "zabawy" z potłuczonym szkłem, i tak dalej, w ten deseń. Podobno zemsta jest słodka. Czy aby na pewno?
Wnętrze samolotu. Dwoje pasażerów, modelka i krytyk muzyczny, wdaje się w pozornie niezobowiązującą konwersację. W pewnym momencie pada pytanie o gusta muzyczne. Modelka wymienia nazwisko: Gabriel Pasternak. Okazuje się, że krytyk nie ma najlepszego zdania o twórczości rzeczonego artysty, czego dał wyraz w niepochlebnej recenzji kilka lat wcześniej. "Czasem trzeba kogoś zniszczyć, by chronić uszy całej populacji" – przekonuje dziewczynę. Pogawędka prowadzi do zaskakującej puenty. Okazuje się bowiem, że nikt nie znalazł się na pokładzie samolotu przypadkowo. Pilot też nie wziął się znikąd – to Gabriel Pasternak we własnej osobie! Jego zemsta za krzywdy z przeszłości ma się właśnie dokonać, a to dopiero uwertura do kolejnych, coraz drastyczniejszych aktów przemocy.
Wraz z upływem akcji zanurzamy się coraz głębiej w oceanie ludzkich namiętności i słabości. Odwiedzamy posępny bar, jesteśmy świadkami zażartej walki między dwoma kierowcami, towarzyszymy bohaterowi w jego zmaganiach ze służbami drogowymi, w końcu – wielki finał – zostajemy zaproszeni na groteskowe wesele. Nowożeńcy zamiast z pompą celebrować swój wielki dzień, zaczynają wypominać sobie dawne przewinienia. A że obydwoje mają niepokorny charakter i żywiołowe temperamenty, przyjęcie przeradza się szybko w pole bitwy, na którym amunicją są wyzwiska, zaś artylerią – kawałki tortu weselnego.
Raz zasiane ziarno agresji wydaje owoce, które w końcu wylądują na naszym stole – przypomina argentyński reżyser Damian Szifrón. W "Relatos Salvajes" nie mówi wprawdzie nic nowego, ale jego ostrzeżenie, że w każdym z nas tkwi niebezpieczna bestia, która raz wypuszczona na wolność staje się żywiołem nie do okiełznania, brzmi czysto i głośno. Ustawiając swoich bohaterów przed krzywym zwierciadłem, reżyser chciał pokazać, jak absurdalne bywają nasze zachowania i niekontrolowane wybuchy agresji. Początki bywają przecież niepozorne, koniec to zwykle całkowita katastrofa. Szifrón w niekonwencjonalny, przerysowany i brutalny sposób pokazuje zasady działania tego mechanizmu. Przy okazji równoważy całość czarnym humorem. To nie przypadek, że producentem filmu jest Pedro Almodovar – Szifrón nauczył się od niego, jak humorem i absurdem równoważyć gorycz przesłania.
Całą recenzję Moniki Martyniuk znajdziecie TUTAJ.
Udostępnij: