Zupełnie nieznany przez znaczną liczbę polskich widzów, niedoceniany nawet przez swoich rodaków (tylko raz zgarnął hiszpańską nagrodę Goya za rewelacyjny "Dzień bestii") niespodziewanie został nagrodzony przez Quentina Tarantino jako przewodniczącego jury MFF w Wenecji. Jego film "Balada triste de trompeta" zdobył podobnie jak "Essential killing" naszego Skolimowskiego dwie nagrody podczas tego festiwalu: za najlepszy scenariusz i jako najlepszy reżyser. I nie ma się chyba czemu dziwić - to właśnie Tarantino wiele zawdzięcza de la Iglesii. "Perdita durango" wydaje się jakby wyszła spod ręki Tarantino tylko, że .... jest znacznie lepsza niż jego dzieła. Widziałem 9 filmów Alexa de la Iglesii i większość polecam jako naprawdę godne powagi (oprócz 3 w/w filmów miałem przyjemność obejrzenia "Accion Mutante", "La comunidad", "800 kul", "Zbrodnia ferpekcyjna" i "Pokój dziecięcy"). Jedynie "The Oxford Murders" trochę mi "nie podeszło" ale z uwagi na główną rolę męską tj. Froda Bagginsa, natomiast pomijając jego kreację sam film też jego warty obejrzenia.
Zgadzam się w 100%.
Iglesia to wybitny postmodernista, nie liczący się z niczym i łamiący wszelkie konwencje, bezwzględnie ale i z sympatią obnażający kicz popularnej kinematografii. I właśnie dlatego nie osiąga sukcesów komercyjnych na miarę Tarantino. Amerykanin kręci dla szerokiej publiki, adresatem jego filmów są widzowie o niewyrobionym guście, głównie amerykańskie dzieciaki, więc siłą rzeczy muszą to być proste filmy. Wszystko, co u Tarantino jest dobre, znajduje się niejako na marginesie, jest jedynie erudycyjnym dodatkiem, smaczkiem... do komercyjnej papki. Iglesia robi zaś dzieło totalne, ma komfort wolności artystycznej niemożliwej w Hollywood. Dlatego może pławić się w kiczu do woli. Django to strasznie konwencjonalny western, w porównaniu do 800 kul. Ten pastisz westernu albo np. komiks o 2 klaunach to majstersztyki postmodernizmu.