Być może niektórzy już łapią się za głowę, jak mogłem przypuścić dezaktualizację formy filmów Hitchcocka. Ale niestety, taka narracja zwyczajnie mnie nie przekonuje, bardziej niż trzyma w napięciu - intryguje. Nie wydaje mi się, żeby dzisiejszy widz, tj. obyty z kinem XXI w. mógł się w pełni angażować tymi historiami (są lepsze i gorsze, jasne).
Oprócz tego, rażą kulturowe grzechy epoki. Przedstawienie ról płciowych, archetypów jakie odgrywają mężczyźni, a także sam dobór obsady (Stewart mocno w średnim wieku, wyglądający na ojca kobiet które niby za nim szaleją - Rear Window) rzucają się w oczy. Są śmieszne i rażące jednocześnie, przynajmniej dla mnie.
Vertigo było ciekawe, w szczególności ta sekwencja w lesie (do której potem odwołanie pojawiało się w filmie Gilliama, z tego co pamiętam). Rear Window słabe/bardzo przeciętne. The Man Who Knew Too Much słabiutki, a ta piosenka to już żart jakiś. North by Northwest jest przezabawna, absurdalnie śmieszna, łącznie z tą ikoniczną sceną (znowu stereotypy w tym filmie odgrywają rolę niemałą). Dobry film, choć śmieszą nie tylko elementy intencjonalnie komediowe. Ptaki, to wiadomo, zupełnie zdezaktualizowane kwestie techniczne, przez co film jest znowu śmieszny. Jeszcze Psychoza przede mną, dopiszę wrażenia.
Tl;dr w kinie AH nastąpiła dezaktualizacja nie tylko warstwy technicznej, tj. całego spectrum od efektów specjalnych po pracę kamery, ale przede wszystkim samej narracji, która gatunkowo i stylistycznie już nie przekonuje. Kwestie kulturowe, a także maniera aktorska wielu z odtwórców dodatkowo wybijają z procesu artystycznego, zamiast imersji powodują zwiększenie świadomości użytych przez H. środków, oraz śmiech z powodu niektórych z nich. Inna sprawa, że byłem skuty podczas całego maratonu, ale cóż... ;)