Ale jest mnóstwo znakomitych aktorów, których filmografia z jakiegoś powodu składa się w 90% z jakichś crapów. Ocierają się o dobre filmy, mają w dorobku kultowe, pamiętne i znane wszystkim role, ale nigdy nie odnieśli prawdziwego sukcesu. Przychodzą mi do głowy głównie Lance Henriksen i Rutger Hauer, ale jest ich znacznie więcej.
Zgadza się, dwaj panowie H też nie mieli farta (Millenium oglądałem dla Lance,a), a Rutger pokazał mistrzostwo świata w Łowcy. Mimo to nadal uważam, że Brad Dourif przebił wszystkim. Gdzie Lot nad kukułczym gniazdem a sprzedawca wody święconej w Księdzu 3D. Szkoda, szkoda...
Cała trójka mogłaby startować w konkursie oscara dla najlepszego drugoplanowego, mało znanego a wyrazistego aktora wszechczasów. No, może Hauer jest mimo wszystko z całej trójki najbardziej znany, ale równie świetny. Szkoda, że Brad nie doczekał się głównej roli w jakimś kinowym hicie, zasłużył sobie na to.
Uwielbiam wszystkich trzech panów, i próbowałem w jakiś sposób rozsądzić który z nich jest najlepszy. Niestety nie da się. Nawet jak popatrzy się z perspektywy dopasowania do pewnych ról, bez problemu wyobraża, sobie zamianę Hauera w Blade Runnerze na Henriksena, czy inne miszmasze. Żadnemu z tych panów umiejętności nie brakuje, niestety tylko Dourif, dał się zbytnio zaszufladkować. A zakończenia Millenium z Henriksenem do dzisiaj przeboleć nie mogę. Hauera też za bardzo nie widać, tylko Dourif jakoś jeszcze się przewija.
Oskary zdecydowanie potrzebują kolejnej kategorii.