Takie zderzenie "Moonlighting" z np. "Szóstym zmysłem" albo "Śniadaniem mistrzów" może być bardzo dołujące... Tutaj we wczesnych latach Bruca widzimy jako zwariowanego kasanowę, a później od razu możemy zobaczyć wujka, w polotach dziadka z sąsiedztwa... I od razu cały jego obraz się zmienia. Był takim cudownym świrem jeszcze 10 lat temu, a teraz jakby się wypalał, nie pasowały by już te role wariata w portkach w serduszka ani skaczącego do basenu pajaca... Jak ten czas szybko mija... Ale mimo wszystko Bruce nie traci mistrzostwa, on tylko ewoluuje. Czy w strone pozytywu czy negatywu, to już zostawiam waszej osobistej ocenie, niemniej jednak Bruce jest jedyny w swoim rodzaju i każdy film z nim to rarytas.