Jest jedyna w swoim rodzaju. Jeszcze pare miesięcy temu(jestem troche do tyłu z nowymi filmami) jak zobaczyłem na filmwebie, że jakaś tam Carey co roku grywa w tak głośnych filmach i z takimi gwiazdami pomyślałem sobie "o co kaman, skąd ona się wzięła, co to za jedna?". Po obejrzeniu zdjęć jeszcze bardziej umocniłem się w przekonaniu, że to chyba jakieś nieporozumienie. Nie powiem, żeby wyglądała brzydko, ale wydawała się przeciętna. Pomyślałem, że jest przecież wiele ładniejszych, bardziej znanych aktorek. Więc co ona robi u boku Brosnana, Goslinga, Fassbendera czy Di Caprio? A potem stało się. Obejrzałem "Never Let Me Go" i teraz już nic nie będzie takie jak wcześniej. Pomijając jakie wrażenie zrobił na nie sam film, to Carey mnie po prostu oczarowała. Pokazała, że można można przekazać tak wiele emocji i stworzyć tak wspaniałą kreacje, za pomocą tak "oszczędnych" środków, tak minimalistycznej i subtelnej gry. Nie chce teraz popadać w banały pisząc, że się w niej zakochałem. To aktorka, a ja nie ma już 12 lat. Jednak jest to dla nie swego rodzaju lekcja pokory od życia. Żeby nie oceniać po opakowaniu. W końcu prawdziwego piękna nie można sfotografować. Dalej uważam, że jest wiele ładniejszych, zgrabniejszych aktorek. Ale czy piękniejszych? Oczywiście o gustach się nie dyskutuje, więc nie zamierzam tego robić. Chce tylko zauważyć, że żeby naprawdę docenić piękno Carey nie wystarczy zobaczyć jej zdjęcia, trzeba obejrzeć(i usłyszeć!) ją w akcji. Gesty, mimika twarzy, a przede wszystkim spojrzenie(nie mylić z oczami!) i głos. Ma piękny głos podkreślony angielskim akcentem. No i ten dziecięcy chichot i dołeczki w policzkach. Jak dla mnie ma to najdelikatniejsza z aktorek.
Mój podziw dla niej nie kończy się tylko na tym co napisałem powyżej. Jak poczytałem trochę o jej karierze to tylko umocniłem się w przekonaniu jak niezwykła jest ta dziewczyna. Każda jej rola jest starannie wybrana, w zasadzie każdy film z nią był na swój sposób niezwykły(pomijając jej udział) i oryginalny. No i jeszcze te szczegóły przy kręceniu sequela Wall Street. Ona, już co prawda nominowana do Oscara, ale jednak jeszcze wciąż raczej niezbyt znana młoda aktorka, z w zasadzie jedną pierwszoplanową rolą na karku. Reżyser - Oliver Stone, żyjąca legenda kina, ostatnio w kiepskiej formie, ale jednak i tak jest to jeden z najważniejszych reżyserów XX wieku. A mimo to była na tyle odważna, by wymóc na nim by jej rola nie ograniczyła się tylko do standardowej "laski głównego bohatera". I koniec końców to ona jest dla bohaterów tego filmu najważniejsza. No i jeszcze te krótkie włosy. Stone chciał, żeby nosiła perukę, a ona się nie zgodziła i musiał jej ustąpić/zaufać. Film jest jaki jest, ale Carey jest na pewno pozytywnym jego elementem.
Z niecierpliwością czekam na nowe filmy z udziałem Carey a w międzyczasie nadrabiam zaległości oglądając te, w których już wystąpiła:)