Eddie Redmayne zagrał dobrze, trzeba to docenić, ale nic ponadto, zupełnie nie rozumiem zachwytów nad jego rolą. Ludzie zachwycają się tym jak przedstawił Hawkinga, krzycząc, że to najtrudniejsza możliwa rola a tymczasem jest dokładnie odwrotnie - najtrudniej jest zagrać postać typowego, przeciętnego człowieka, a o wiele łatwiej zagrać osobę charyzmatyczną, taką jak Hawking. Dlaczego? Otóż nawet grając ją w sposób tylko poprawny i tak aktor zbiera poklask bo każdy powie 'patrzcie jak zagrał tego inwalidę, ależ to było trudne', nie zwracając uwagi na innych aktorów, grających w bardziej przekonujący sposób osoby 'przeciętne'. Natomiast jak ktoś zagra w brawurowy sposób osobę 'przeciętną' to każdy mówi 'łatwa rola, nic specjalnego.. a tamten się wyginał jako paralityk, cóż za klasa'. Osoby grające niepełnosprawnych lub świrów zawsze mają ogromną przewagę wynikającą z samej roli i jest to niesprawiedliwa sytuacja. Moim zdaniem byli w tym roku lepsi aktorzy niż Redmayne, lecz on i tak wygra, bo zagrał inwalidę. Zabawna rzecz.
Nie bulwersuj się tak. Nie jest dokładnie tak jak opisujesz. Owszem, przeważnie aktorzy w takiej sytuacji mają łatwiej, ale nie wyklucza to od razu świetnie zagranej roli przez Redmaynea. Kto był lepszy? Bradley Cooper? Nawet Benedict nie miał przy nim większych szans mimo, iż również zagrał bardzo dobrze. A Keaton? Mogę napisać to samo, ale ktoś (nie)stety okazał się lepszy.
O Cooperze ani Cumberbatchu się osobiście nie wypowiem, ale Keaton zagrał naprawdę genialnie. Podobnie jak Gyllenhaal w "Nightcrawler", on również według mnie zagrał znacznie lepiej niż Redmayne. Także ja osobiście się zgadzam z Messim.
Oczywiście, że można zagrać rolę przeciętenego faceta i dostać zasłużonego Oscara jak np. bezbłędny Kevin Spacey za American Beauty, ale ten Oscar dla Eggiego też jest w pełni zasłużony. Tak jak dla Simmonsa.
Taa... to spróbuj chociaż przez minutę naśladować mimikę Hawkinga i jego mowę za czasów, gdy jeszcze potrafił własnym głosem coś wyartykułować i jego mięśnie twarzy działały w miarę sprawnie. A potem spróbuj to samo kiedy jego choroba poważnie się rozwinęła. Wtedy osądź Eddiego.
Swoją drogą na mnie nie zrobiła wrażenia Julianne Moore, już bardziej mi się podobała (sama jestem zdziwiona) Kristen Stewart.
Co do Oscarów drugoplanowych to obok Simmonsa nagrodziłabym wszystkich poza Nortonem.
Messi, podpisuję się pod każdym Twoim zdaniem. Jeśli chodzi o "Teorię wszystkiego" to uważam, że E.R. był po prostu jasnym punktem w słabym filmie o znanej osobie. Nie wcielił się w rolę, a tylko ją odtworzył, a to za mało na najważniejszą w zawodzie aktora rolę. Tym bardziej, że rywalizował z przynajmniej dwoma lepszymi od niego. Rola życia Keatona, stworzona od zera, za to barwna, nasycona i dopracowana w szczegółach obroni się sama, a Eddie dopiero teraz musi się wykazać i zmierzyć się z postacią zapewne mniej charakterystyczną. Jestem ciekawa.
Przecież wszyscy piszą, że Keaton zagrał rolę aktora, który jak w filmie zresztą widać grał kiedyś superbohatera w megaznanym filmie i jego kariera się nagle skończyła. Marzy więc żeby wystawić sztukę, którą znów się powspina na szczyt. Czyli gra samego siebie. Czy to jest aż takie trudne?
No to pozazdrościć Keatonowi charyzmy również w życiu prywatnym ;) Odpowiadając na Twoje pytanie czy trudno jest zagrać siebie? - ja uważam, że tak. Nie znamy dokładnie każdej swojej strony, z każdego gestu też nie zdajemy sobie sprawy, ani ze wszystkich grymasów na twarzy, a przecież Ińarritu nie kręcił z Keatonem reality show, tylko film. Film na podstawie konkretnego scenariusza, z konkretnymi dialogami, z innymi aktorami. A Keaton dał świetny popis w postaci autoparodii. I moim zdaniem włożył w tę role więcej pracy niż Eddie, który - przepraszam, nie chcę nikogo urazić, a jedynie podzielić się spostrzeżeniem - wygrał w tym konkursie, ponieważ był podobny fizycznie do Hawkinga, siedział na wózku z przekrzywiona głową i wysuniętą szczęką oraz wywracał oczami.
Pozwolę sobie zostać przy swojej opinii, że to nie było tylko wywracanie oczami i Oscar zasłużony :) Keaton musi poczekać.
Żebrowski kiedyś w pewnym wywiadzie poruszał temat tej niesprawiedliwości, stwierdzając, że pochwały które zebrał za Skrzetuskiego znaczą dla niego bardzo, bardzo dużo, bo Skrzetuski to taka przeciętna, papierowa rola, którą dopiero trzeba ożywić, w przeciwieństwie do Bohuna, bo ten to taki samograj.