Hilal Baydarov w minimalistycznych "Urodzinach" z pietyzmem pokazywał dzień z życia swojej matki. W "Kiedy dojrzewają persymony", wracając raz po raz z miasta do rodzinnej wioski, mierzył się z matczynym przywiązaniem i tęsknotą. Natomiast w pokazanym w weneckim konkursie nowym filmie, tym razem pełnokrwistej fabule, razem ze swoim bohaterem "ucieka z domu", zabierając widzów w na poły realistyczną, na poły baśniową podróż ku przeznaczeniu. Davud po kłótni z chorą matką (w tej roli matka Baydarova), wierzgając jak młody źrebak wyrywający się ku iluzorycznej wolności, biegnie na oślep i na swojej drodze sieje śmierć. "Davud nie potrafi kochać, jedynie wierzy w miłość – mówił reżyser. – Jest przekonany, że istnieje gdzieś jego własna, prawdziwa rodzina, dzięki której odkryje sens egzystencji". To przeczucie pojawia się na ekranie w postaci serii poetyckich obrazów, tymczasem w świecie rzeczywistym trwa groteskowy pościg lokalnych opryszków krwawym śladem bohatera, który prowokuje spotykanych po drodze ludzi do radykalnych czynów. Dojrzałość, jaką zyska dzięki tej podróży, będzie miała jednocześnie i słodki, i gorzki smak.
W odległej azerbejdżańskiej wiosce kobieta prowadzi samotne życie. Karmi zwierzęta, uprawia ogród i zajmuje się gospodarstwem domowym. Jej codzienną samotność zakłóca powrót dorosłego syna Hilala, który po ośmiu latach wraca do rodzinnego domu. Na początku relacja matka-syn wydaje się nawiązywać do sytuacji sprzed lat. Stopniowo jednak w ich rozmowach zaczynają pojawiać się istotne pytania... Spokojny rytm życia na wsi i ponura cisza zaczynają być zakłócane przez ich czysto osobiste i filozoficzne rozmowy.