Iggy Pop

James Newell Osterberg Jr.

7,4
1 609 ocen gry aktorskiej
powrót do forum osoby Iggy Pop

Czy Iggy jest nadczłowiekiem?

użytkownik usunięty

Zapraszam do dyskusji na temat czy Iggy Pop jest nadczłowiekiem. Zważywszy na jego przeżycia i
stan obecny, skłaniam się do zdania, że w pewnym sensie jest takowym.

Weźmy także pod uwagę jego kapitalne dokonania muzyczne. Ktoś kto partycypował w nagraniu czegoś takiego jak FUNHOUSE musi być co najmniej mesjaszem rock & rolla. Nie ma rady.

użytkownik usunięty
Bloodbane

Mi się chyba bardziej podoba Raw Power niż Fun House. Co do Iggy'ego jeszcze, to on jest okrutnie inteligentny, polecam obejrzeć z nim wywiady, wydawać by się mogło, że powinno być właśnie na odwrót, ktoś kto się wysmarowuje masłem orzechowym na scenie, a potem się okalecza wg. wszystkich reguł powinien być głupcem, a tak absolutnie nie jest. W dodatku jest fizycznie doskonały, idealnie wpasowuje się w teorię Nietzschego (pewnie są jakieś odstępstwa na pewno).

Ależ oczywiście! Rozmawiasz właśnie z fanatykiem Iggy Popa więc doskonale wiem o czym mówisz. Znam wszystkie jego albumy na pamięć, chociaż od "American Ceasar" dość drastycznie obniżył loty moim zdaniem.

Co do Stoogesów to wcześniej też bardziej mi się Raw Power podobała, bo Fun House jest płytą znacznie trudniejszą i bardziej wysublimowaną, trzeba się na niej skupić. W końcu jednak mnie oświeciło ze Fun House to arcydzieło kompletne definiujące pojęcie rocka, jakim posługujemy się dzisiaj. Przede wszystkim na Raw Power brakuje mi tego chaosu i dzikości jaką ma Fun house, m.in też przez saksofon, Raw Power jest dosyć uporządkowana i zwyczajnie "miła" dla ucha w porównianiu do Fun House.

użytkownik usunięty
Bloodbane

Znaczy mi najbardziej podoba się wczesny okres solowej kariery Iggy'ego, The Idiot to absolutne arcydzieło i chyba mój ulubiony jego album. Jeśli mówimy już o latach późniejszych, to po American Caesar miał rzeczywiście tylko kilka w miarę dobrych piosenek, takie Après całkowicie mi się nie spodobało, choć słuchać się da, po prostu to już nie ten Iggy.

Kłóciłbym się się ze stwierdzeniem, że FH jest płytą trudniejszą w odbiorze, myślę, że to bardzo subiektywna opinia.

Polecam ci open up and bleed Trynki, ale już pewnie czytałeś xD

Czytałem. ;)

Opinia a propos Fun House jest średnio subiektywna. Myślę, że to takie ogólnie oczywiste co mówię i chętnie z Tobą popolemizuje na ten temat. Dlaczego uważasz, ze Raw Power jest trudniejsze? Jest lepiej wyprodukowane i ma znacznie bardziej "klasyczne" brzmienie niż Fun House.

Ja "American Ceasara" jeszcze lubię, miałem na myśli że Iggy się zmienił na gorsze po "Ceasarze". "Naughty Little Doggie" to myślę jego najgorsza płyta, kompletnie bez pomysłu. Na "Avenue B" jest już przynajmniej sympatyczna balladka "Motorcycle" i całkiem niezłe "Facade". Co do "Idiot" i "Lust for life" oczywiście pełna zgoda, chociaż moim ulubionym momentem w karierze Iggy'ego jest ten najmniej doceniany i najmniej pamiętany czyli Arista (New Values, Soldier, Party) i "Zombie Birdhouse" (mój ulubiony album) Popa. Pierwsze 8 płyt studyjnych czyli od "Idiot'' do "instinct" wszystkie katuje bez końca. :P

Ten nowy Iggy czyli "apres" i "preliminaries" to już bardziej taka ciekawostka jak dla mnie, taki Iggy próbujący odnaleźc swoje miejsce na starość, za to "Ready To Die" Stoogesów to całkiem spoko płyta, nie jest arcydziełem ale miło się słucha i przynajmniej częściowo usuwa zły smak po koszmarnie nijakiej "The Weirdness".

użytkownik usunięty
Bloodbane

Może wyjaśnię dokładnie swoje stanowisko. Nie uważam, że Raw Power jest trudniejsza w odbiorze, okropnie nie lubię tego stwierdzenia, w dodatku jeżeli mówimy o piosenkach Stooges, które umówmy się; rzadko mają jakiś ambitny tekst, otwierający umysł czy zmieniający światopogląd. To, że Fun House jest cięższy, nie świadczy o tym, że jest w jakikolwiek sposób bardziej skomplikowane. Wspominałeś o tym, że ta płyta jest bardziej chaotyczna i tu się zgadzam, jeszcze się docierali, na Raw Power Stooges osiągnęli już pełną syntezę. No kwestia gustu, ja jak myślę o Stooges to pierwsze co mi się pojawia w głowie to I wanna be your dog, 1969, a potem Raw Power i I'm a street walking cheetah with a heart full of napalm i tak dalej i ja to sobie śpiewam, z FH tylko TV Eye i moze Dirt, nie ma nic tam dla mnie ekstatycznego, jak np. Penetration, co za utwór!, na RP no i na tym albumie jest wszystko płynne stanowi dla mnie jedną, nierozerwalną całość.

Tak, zrozumiałem cię o Cezarze, co napisałem xD ''po American Caesar miał rzeczywiście tylko kilka w miarę dobrych piosenek'', po czyli jeszcze Cezara zaliczam do grona udanych.

Jak New Values jeszcze kojarzę, bo 5ft 1czy dont look down, ale soldier i party to jakoś nic mi się nie pojawia w głowie poza okładkami, utworów w żaden sposób nie powiem xD Muszę je sobie dobrze odświeżyć, ale na pewno są za Idiotą, Lust for life, brick by brick i blah blah blah.

Właśnie Ready to Die jest fantastyczne, w ogóle nie czuć, że oni mają tyle lat, dają bardziej czadu niż nie jedni dwudziestokilku latkowie

użytkownik usunięty

No i kompletnie zapomniałem o Kill City, które jest rewelacyjne

To co napisałeś o RP mogłbym w swoim mniemaniu odnieść do Funhouse. :)
Funhouse stanowi właśnie perfekcyjnie zintegrowaną całość, niczym narkotyczny trip zaczyna się w miare spokojnie, ale na swój sposób niepokojąco przez "Down on the Street", potem przez "Loose" i "TV Eye" się rozpędza aż do "Dirt" gdzie osiąga nirvane, zenit ekstazy, by zacząć spadać jak rozpędzający się meteor w "1970" i skończyć się crashem w całkowitym chaosie i niemal krwawym szale w idąc przez tytułowy utwór do genialnego "LA BLUES". Mniej więcej ja to tak odbieram. Cała płyta jest ekstatyczna i metafizyczna niemalże w moim odczuciu, "Dirt" to jest ich najbardziej duchowo wyniosła piosenka a ''Funhouse" i "La Blues" są jak dionizyjski szał prowadzący ku całkowitemu zniszczeniu.
Niemniej jednak piszesz z sensem, rozumiem Twój punkt widzenia, bo kiedyś miałem taki sam, jednak jak posłuchałem trochę więcej to mi się odmieniło :) Zobaczyłem że Funhouse jest inny niz wszystko, niepowtarzalny, właśnie najblizej w swojej karierze do "Funhouse" Iggy jest własnie na "The Idiot" - to industrialne, nietypowe, mroczne brzmienie, jednak podczas gdy FH to bardziej terapia szokowa, czyste szaleństwo, Idiot jest już bardziej stonowany, chłodny, w pewnym sensie dojrzalszy jednak nie jest to cecha wartościująca w tym przypadku.
Ciężko polemizować nad pracami tak genialnej kapeli jak Stooges, bo Funhouse i Raw Power to jednak bardzo zbliżony poziom. Funhouse jednak jawi mi się jako arcydzieło sztuki pod wieloma względami, Raw Power to bezbłędny album rockowy. Funhouse ma w sobie jakis element wynoszący w wyższe rewiry.
Co do "trudności w odbiorze" to chodziło mi bardziej o brzmienie oddalone od klasycznego, mainstreamowego rockowego brzmienia (jakie reprezentuje na przykład U2) niż o teksty. W tekstach Stooges można dostrzec znacznie więcej niż sie na pozór może wydawać, nie operują może jakimś wyszukanym słownictwem, ale myślę, że ich poziom pomimo tego faktu jest bardzo wysoki. Iggy w nich sprawia wrażenie zwykłego ćpuna który doznał jakiegoś enigmatycznego objawienia duchowego i wyraża w dość prosty ale intrygujący sposób szczere uczucia np. w "Open Up and Bleed", "Gimme Danger" czy "Dirt" mają bardzo ciekawe metafory.

Piszesz:
"Muszę je sobie dobrze odświeżyć, ale na pewno są za Idiotą, Lust for life, brick by brick i blah blah blah."
No tutaj się nie do końca zgodzę. Przede wszystkim nie jestem fanem tych piosenek, które są najbardziej znane, tak jakoś mam, że "Passanger" znudził mi się zanim zacząłem na poważnie słuchać Popa, "Lust For Life" (utwór) fajnie brzmi ale jest troszeczke za prosty, podobnie jak "Succes" i "Turn Blue", jednak z L4L płyty kapitalne są "Some Weird Sin", "Tonight", "Sixteen", "Neighbourhood Threat" (!) czy industrialne, mogące także znaleźć sie na The Idiot "Fall in love with me" więc LFL ogólnie połowę utworów lubię a połowę uwielbiam.
The Idiot jest genialny, tu nic dodać nic ująć, jednak więcej słucham tych albumów ktore powyżej wymieniłem, dają odczuć powiew świeżości bo kompletnie nie znałem tych piosenek, podczas gdy utwory z Idioty jakos przez całe życie sie pojawiały tu i tam.
"Kill City" przesłuchałem pierwszy raz dopiero rok temu i odniosłem wrażenie że to trochę taki bekart w dyskografii Popa, mam wrażenie że się trochę wyłamuje spośród reszty, taki Iggy trzymany trochę w estetyce Stooges, w momencie kiedy powinien już iść dalej, brnąć w solową karierę. Jednak "Sell Your Love", "I Got Nothin'" i nastrojowy instrumental "Night theme" świetne, nie powiem.
Blah Blah Blah bardzo lubię za kapitalne "Cry For Love", "Blah Blah Blah" i "Winner and Losers", jednak ta płyta jest chyba zbyt ostentacyjnie popowa w takich piosenkach jak "Shades", "Fire Girl" czy "Hideaway". Wolę Iggy'ego który próbuje być popowy jak w moim ukochanym "Party" w takich nieprawdopobnie uroczych piosenkach "Bang Bang" (moja ulubiona piosenka ever), "Pumping For Jill", czy cover "Sea Of Love".
Brick By Brick to ogólnie dobra płyta ale "Candy" podobnie jak "Passanger" znudziły mi się już za dzieciaka, "Home" nie lubie, nie trawię Guns n Roses za ich pozerstwo, więc mierzi mnie kooperacja mojego Mistrza ze Slashem, ktora odbywa się na tej płycie, ale za to do góry ciągnie ją bardzo fajne "Main Street Eyes", "The Undefeated", "Neon Forest", "Starry Night" przekonująca balladka "Brick by Brick". Zamykające "Livin On The Edge Of The NIght" to juz absolutna rewelacja.
Widzę własnie, że głównie zwracasz uwagę na te "billboardowe" albumy Popa, na których znajdują się jego największe hity. Ja odwrotnie, najbardziej cenie te zapomniane, nieodkryte przez wielu perełki, które zresztą komercyjnie wypadły dość słabo w dniach premiery. Paulowi Trynce mam własnie trochę za złe, że zamiast rzucić jakieś trzeźwe i obiektywne spojrzenie, polemizujące z tym co na ogół się uważa o płytach Iggy'ego to niczym kalka powielił to co kadzi rzesza krytyków czyli "te płyty są cacy a te płyty są be i nie ruszać ich". Szkoda, bo przesłuchalem wszystkie kilkakrotnie i mam już własne zdanie na ten temat.

użytkownik usunięty
Bloodbane

No dobra, już się nie będę kłócił o ten Fun House, bo chyba wyczerpałeś temat.

Zwracam uwagę na te 'bilbordowe' albumy, bo po prostu mi się podobają bardziej od tych mniej znanych, są na nich kawałki do których trzeba raz na jakiś czas wrócić by poczuć się normalnie. Na tych twoich ulubionych nic takiego nie znajduje, choć nadal są świetne i na dłużej zachowają swoją świeżość, bo jak powiedziałeś są mniej oklepane i ja jak przesłucham takie 'Party' dziś, to za powiedzmy tydzień, będę mógł znowu je przesłuchać i ciągle bym miał wrażenie, że jeszcze tego Iggy mi nie śpiewał, choć nie wiem czy to dobrze świadczy o albumie xD Nie wiem co jeszcze mogę napisać

Przy okazji: wszedłem na Twój profil na laście i porównianie wypada "Super". Nie jest źle. ;)

użytkownik usunięty
Bloodbane

No tak, tak, nie mogło być inaczej, choć nie wiem jak oni to wyliczają, bo jesteś o wiele bardziej przechylony w stronę muzyki cięższej, powinni nowy algorytm stworzyć. Jak jesteśmy przy okazjach, to czytałeś książkę Trynki o Bowiem? Dobra ona?

e, tam zdaje Ci się. Wcale nie jest ona taka ciężka myślę że pare z tych rzeczy co słucham i Tobie by się spodobało. Na przykład Lost Sounds czy Christian Death (jeśli lubisz Joy Division i Birthday Party to powinieneś sprawdzić). Swoją drogą Birthday Party jest genialne szkoda, że Nick Cave jest tak szeroko kojarzony wyłącznie z Bad Seeds a gdy pytasz niektórych "fanów" o Birthday Party to nie wiedzą gdzie patrzeć.

Książki o Davidzie nie czytałem, nawet jeszcze nie kupiłem, ale nie wykluczam jej zakupu. Bowiego jestem wielkim fanem od wielu lat, ale życiorys Iggy'ego wydaje mi się troszkę bardziej inspirujący bo jest bardziej "ludzki" dlatego najpierw przeczytałem ksiazke o Iggym :p,
Iggy wyniósł się na salony z rynsztoka (zresztą z niebagatelną pomocą Davida o czym pewnie wiesz) a David właściwie niemal od początku był idealny i tak też postrzegany, od SPace Oddity pisał popularne przeboje, podczas gdy Stoogesi byli wygwizdywani i obrzucani butelkami a pierwsze serio przeboje Iggy'ego były dopiero z Blah Blah Blah, (Real Wild Child i Cry For Love). Takie bolesne niedocenienie jakie cechuje Iggyego ciekawi mnie bardziej niż Bowie spijający śmietankę swoich licznych sukcesów (na co zresztą zesługuje bo też jest geniuszem).

użytkownik usunięty
Bloodbane

No tak, na pewno by mi spodobało, to wszystko leży blisko siebie i pewnie kiedyś zajrzę do tych zespołów. O Birthday Party i Kejwie się nie wypowiem, bo dopiero niedawno ich odkryłem, ale na razie są super, mroczni i niepokojący.

Ja o wiele bardziej wolę Iggy'ego od Davida, ten drugi leży dla mnie na zupełnie innej półce muzycznej i unikałbym jakiegoś głębszego porównania ich twórczości. No chyba, że mówimy o wspólnych im piosenkach takich jak China Girl, wszystkie one wypadają lepiej na korzyść Iggy'ego, nie rozumiem czemu China Girl Bowiego została hitem, a Iggy'ego jest jakby zapomniana, jak własnie ta z The Idiot jest cudowna i moment 'visions of swastikas in my head/and plans for everyone/it's in the white of my eyes' jest czymś niezapomnianym. Bowie jest geniuszem, ale rozpatruje go jako oddzielne zjawisko, inny gatunek.

Masz dużo racji. Według mnie tu działa bardzo wiele czynników.

Bowie zawsze był eksperymentatorem, jego styl się zmieniał z płyty na płytę, oprócz glam rocka z którym jest kojarzony próbował jazzu, soulu, r&b, reggae, bluegrassu, elektorniki, standardowego popu nawet rapu. Iggy zawsze oscylował na poletku punka i post punka, ewentualnie hard rocka, chociaż też płyty Popa się różnią od siebie, widze sporą różnicę w brzmieniach na New Values, Zombie Birdhouse a Blah Blah Blah.

Co do coveru zgadzam się, że China Girl Iggy'ego jest lepsza od wersji Davida, a powodem komercyjnego stanu rzeczy, o ktorym wspomniałeś jest pewnie to, że David zawsze był popularniejszy i bardziej szanowany od Popa, a jego covery były takimi mainstreamowymi, komercyjnymi wersjami piosenek Iggy'ego "ładnie" zaspiewanymi, "ładnie" wyprodukowanymi itd.
Aczkolwiek cover "Bang Bang" Bowiego rewelacyjny. :)

Jeśli nie słuchałeś albumów "The Rise and Fall Of Ziggy Stardust..." i "Diamond Dogs" Davida to serdecznie polecam są zjawiskowe i właściwie jedyne (jeszcze wg mnie "Station to Station" takie jest) w jego dyskografii od pierwszej piosenki do ostatniej świetne i spójne.

Umiesz grać na czymś?

użytkownik usunięty
Bloodbane

Dostałem maila, że odpowiedziałeś, ale nie widziałem odpowiedzi w serwisie, dopiero teraz mi się pojawiła.

Właśnie próbuję kupić Ziggy'ego Stardusta na CD, wdaję się w poważny romans z Bowiem, na początku bałem się go włączać, jak odpaliłem to niezbyt mi się podobał, a teraz szaleję za nim, nie wiem jak on działa xD Więc w sumie nie wiem czy nadal obstaję przy stanowisku, że płyty wyprodukowane przez Bowiego innym artystom > jego własne płyty. Choć te późniejsze jego mi jakoś nie podchodzą i nie mogę ich jakoś słuchać.

W płytach Iggy'ego zawsze znajdzie się jakiś wspólny faktor je łączący i w zasadzie nie wiem co to może być, prawdopodobnie chodzi o charakterystyczny zaśpiew artysty.

Nie gram, miałem kilka podejść do gitary, ale się nawet nie zbliżyłem, powiedzmy, że oglądałem ją przez lornetkę. W zespole byłbym raczej wokalistą z tamburynem lub marakasem xD

Ja też Twoj komentarz widzę dopiero teraz. Widać Filmweb z jakiegoś powodu opóźnia ich opublikowanie.

Od kiedy liczysz "nowe" albumy Davida? Bo jest taka niepisana opinia, że Bowie artystycznie skończył się albumem "Scary Monsters", później nastąpiła era komercji w jego karierze (albumy "Let's Dance", "Tonight", Never Let Me Down") później zaangażował się w muzykę filmową i projekt zespołu rockowego Tin Machine. W latach 90-tych David wrócił do eksperymentów ale już z mniej spektakularnym skutkiem niż np. w Trylogii berlińskiej ("Low", "Lodger", "Heroes"). Albumy z lat 90tych mają parę znakomitych piosenek (Jump They Say, Little Wonder, Seven, Thursday's Child) ale w całości nie są jakieś rewelacyjne. Wielu ceni sobie album "Outside", ale mi on w chwili obecnej zupelnie nie podchodzi, bede jeszcze do niego wracał.

Ja też kupiłem gitarę 2 lata temu, od czasu do czasu cośtam gram ale nie powiedziałbym, że coś umiem. Tak czy inaczej liczę, że w końcu sie nauczę, jak będzie wiecej zapału i czasu. :P
Piszę natomiast trochę tekstów piosenek narazie do szuflady, ale moze w końcu jakaś kapela się trafi. :)

użytkownik usunięty
Bloodbane

Własnie moim zdaniem 'Let's dance' jest ostatnim porządnym albumem Bowiego, choć nie słyszałem jeszcze tego najnowszego z 2013 'the next day' a wikipedia pokazuje, że prawie wszędzie pierwsze miejsca na listach pozajmował, choć nie wiem na ile miał to wpływ pierwszego albumu po 10 latach.
Tonight jest takie na odwal się, przynajmniej mam takie wrażenie, w dodatku ma same nieudane piosenki Iggy'ego. Chyba tylko loving the alien daje radę z tej płyty. Brzmieniowo podobna do let's dance, jednak nie tak dobra jak poprzedniczka.

Projekt Tin Maschine zupełnie nie w moim guście, odbiłem się po kilku piosenkach i dalej nie zgłębiałem.

Outside, żywy i energiczny, umieszczam go poza czasem w dyskografii Bowiego. Chyba I'm Deranged najbardziej wbiło mi się w głowę z tej płyty, bardzo ładna kompozycja.

Jak zachodniopomorskie to możemy zakładać zespół, Warsaw też nie potrafili na niczym grać xd

No niestety ja właśnie z Warsaw. xD
Może jakbyś się zdecydował na studiowanie w Warszawie, to byśmy coś wymyślili.

użytkownik usunięty
Bloodbane

już studiuję w Szczecinie, no nic, założę zespół z kimś innym xd

Bloodbane

Również słucham Bowiego i Popa. Miło się czyta Wasze wypowiedzi, mogę poprosić o Wasze nickname na last? Może dzięki temu odkryję jakiegoś nowego muzycznego idola :)

bzyku94

Philip_Morone
zapraszam i chętnie powymieniam muzyczne opinie. ;)

użytkownik usunięty
bzyku94

maciejeczko

Z pewnością jest czymś więcej niż człowiekiem, żeby tak inspirować na prawo i lewo , nieść natchnienie, trzeba być co najmniej duchem świętym :)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones