Niestety jak obejrzy się kilka jego ról to widać, że zawsze gra tę samą postać. Żadnej zmiany, za
każdym razem fajtłapowaty flegmatyk. Trochę słabo.
W Men Only nie był zbyt fajtłapowaty. Ale uogólniając masz rację- wszędzie gra tak samo/bardzo podobnie.
Myślę, że to głównie kwestia aparycji, ciężko z tym walczyć, a i drobna budowa na pewno mu nie pomaga. Powiedzmy sobie szczerze - roli bezwzględnego twardziela, to on raczej nie dostanie ;)
Nikt nie oczekuje od niego bycia podporą "Niezniszczalnych", bardziej chodzi mi o bardzo powtarzalną mimikę (np nerwowe mruganie) czy sposób mówienia (jąkanie), które sprawiają, że bez względu na to, czy gra Bilba, Watsona, Lestera Nygaarda czy szkolnego kumpla Simona Pegga, to ciągle wygląda jak ta sama postać, tylko w innych dekoracjach. A szkoda, bo dla mnie mógłby się sprawdzić jako np bezduszny biurokrata, czy jakiś sadystyczny (niekoniecznie w sensie fizycznym) zwierzchnik, gdyby wyrwał się z obecnego schematu.
Praktycznie każdy aktor ma swój stały asortyment (choćby taki Johnny Depp, który zajmuje 5 miejsce w rankingu) i w sumie nic w tym dziwnego, bo nawet najbardziej plastyczna twarz ma swoje przyzwyczajenia i mniej lub bardziej ograniczoną mimikę. Więc skoro Martin wg scenariuszy ciągle gra podobne postacie, to i jego praca opiera się głównie na tych samych minach i gestach. Większość jego bohaterów była bardzo prosta i na jedno kopyto, do tego najczęściej gdzieś na drugim planie, co nie dawało mu możliwości rozwinięcia skrzydeł nawet gdyby bardzo chciał. Nawet Bilbo, mimo że to bohater pierwszoplanowy, nie jest szczególnie złożoną postacią, ot taka urocza, neurotyczna pierdoła, czym tu się można wykazać? ;)
Nie to, że uważam Martina za wybitnego aktora, ale nie jestem przekonana czy to rzeczywiście jego wina, że ciągle gra jedną postać w różnych dekoracjach. Żeby mógł się wyrwać z tego schematu i spróbować sił w innej roli musiałby najpierw dostać szansę od scenarzysty i reżysera.
IMO miał taką możliwość w "Fargo" - zaczyna jako pierdoła życiowa, która przeistacza się w człowieka bez skrupułów, kłamcę i cynika, gotowego poświęcić wszystko dla własnego przetrwania. Liczyłem, że ta przemiana pokaże jego warsztat, ale jednak nie do końca chyba temu podołał. Nie był w tym przekonujący. Więc może jednak poza pewne ograniczenia nie da się wyjść.
Inna sprawa, że taki Allen też we wszystkich filmach gra tę samą postać i w ten sam sposób, a nikt nie robi mu o to wyrzutów.
Depp to natomiast osobna historia. Od "Piratów z Karaibów" ogranicza swój zakres ról do minimum: kolejna mutacja Jacka Sparrowa (np "Jeździec Znikąd"), dziwoląg dla Burtona, wrażliwy inteligent. W sumie w tym okresie stworzył zaledwie 2-3 odmienne kreacje ("Wrogowie publiczni", "Dzienniki zakrapiane rumem") i leci na popularności i zachwytach krytyków zdobytych kilka(naście) lat temu.
Zgadzam się z Tobą, zarówno jeżeli chodzi o Freemana jak i o Deppa... W "Fargo" był Bilbem tylko, że bez kręciołków na głowie i miecza.. Kubek w kubek to samo.... A nawet jeszcze bardziej fajtłapowato...
W Fargo był taki ale tylko do momentu metamorfozy. Jakież było moje zdziwienie, gdy z Bilba narodził się nagle inny człowiek. On jednak potrafi grać różne role. W końcówce serialu nawet niezłego twardziela.
Zapomniałem jeszcze o Sherlocku, gdzie czasem mu się zdarza pojechać Bilnem, ale 90% gry to zupełnie inna kreacja.
Także się zgadzam. Freeman ma fajną, wyraźną mimikę i ruchy, ale wszędzie gra identycznie, przez co powoli zaczyna mnie irytować.
To sobie zobacz "Dziki cel". Martin tam gra bezwzględnego zawodowego zabójcę -"zwierzę przynoszące hańbę naszej profesji" jak go określił inny zabójca ;p Bill Nighy. Niby czarna komedia, a rola tak sugestywna, ze nawet w Watsonie i Bilbo ciągle widzę tamtego bydlaka brrr..