Poniekąd dziwi mnie jej nagła popularność. Zauważyłam ostatnio, że nawet wśród aktorek modne jest obieranie sobie Streep za idolkę. Co ciekawsze, wszystko to trwa od kilku ostatnich lat, podczas, gdy Meryl wcale nie zachwyca doborem filmów, a niekiedy samych ról.
Śmiem nawet twierdzić, że np. taka Judi Dench, nie jest od niej wcale gorsza (co udowodniła np. powalają kreacją w "Notatkach o skandalu").
Na koniec dodam, że uważam Streep za naprawdę wybitną postać kina, która wniosła wiele do kinematografii, a po prostu zastanawia mnie, czemu akurat teraz i akurat ona.
I pewnie nie zauważyłeś wzrostu tej popularności? Zawsze była popularna, ale teraz zaczęło zmieniać się to wręcz w kult.
Po 2006 r. mniej więcej. Co mnie np. ogromnie dziwi, bo od 10 lat nie zagrała nigdzie jakoś wybitnie, wybierała same nieco przeciętne filmy. Tym bardziej, że w wieku 50 - 60 lat popularność aktorów nieco podupada.
Może dlatego, że wkroczyliśmy w dobę internetu i większość młodych osób dopiero wtedy się o niej dowiedziało - a nie wypada nie lubić aktorki uznawanej za najlepszą żyjącą.
Filmy wybiera przeciętne, owszem, ale gra w nich dobrze albo bardzo dobrze. W Żelaznej Damie zagrała wybitnie do tego stopnia, że niektórzy mylą nagrania prawdziwej Thatcher z Meryl.
Nie szastałabym tak tą "wybitnością". Najlepsza jej rola od prawdopodobnie dekady, ale wątpię, że przy tak kupiastym scenariuszu można zagrać wybitnie.
Można. Idealnie wcieliła się w Thatcher, a o to chodziło, żeby odwzorować jak najwierniej prawdziwą osobę.
To ze popularnosc Streep "wzrasta" co jest dla mnie troche smieszne, poniewaz jak moze wzrosnac popularnosc aktorki uznawanej ze jedna z najwybitniejszych. Wyjasnie Tobie czym jest fenomen Streep, jak powiedzales popularnsc dojrzalych aktorek podupada. Jak już zauwarzyles Twoim zdaniem jej popularnosc "wzrasta" czyli to jest jej fenomen, nadal w dojrzalym wieku kreci filmy z powodzeniem, jednoczesnie pozostajac nadal w czolowce swiatowych aktorow. Nie poszla do lamusa, nie dala sie zaszufladkowac oraz nadal wystepuje w filmach pomimo swoich 60 lat, a co najwazniejsze nadal jest nominowana do prestizowych nagrod.
także i ja nie do końca rozumiem... Przecież nie tylko Meryl jest "w dojrzałym wieku kręci filmy z powodzeniem, jednoczenie pozostając nadal w czolowce". A co z Glenn Close, Maggie Smith, Liv Ullmann, Judi Dench, Emma Thompson, Susan Sarandon, Whoopi Goldberg, Helen Mirren -to kilka postaci, wypisanych na szybko, większość z nich jest starsza od Meryl. Moim zdaniem żadna z nich jeszcze "nie poszla do lamusa (...) nadal wystepuje w filmach pomino swoich 60 lat, a co najwazniejsze nadal jest nominowana do prestiżowych nagrod". Chociaż, dla mnie nagroda nie jest wyznacznikiem dobrego kina, ale na ten temat pisałam więcej w innym temacie...
A w Polsce mamy chociażby p.Danutę Szaflarską, zdecydowanie starszą, kręcącą filmy z powodzeniem - a przynajmniej moim zdaniem.
Myślę, że sama sobie odpowiedziałaś na to pytanie.
Przychylam się do stanowiska, iż fenomen popularności Meryl Streep tkwi właśnie w doborze filmów...
Mówiąc delikatnie arcydzieła to nie są, na pewno łatwiej skraść serce widowni kina komercyjnego
niż widzom nastawionym na kino alternatywne, klasykę czy tzw. sztukę dla sztuki.
Uczciwie trzeba przyznać, że Meryl Streep opracowała swój charakterystyczny styl gry, doczekała się
wielu nagród, uznania kolegów i miłości widzów ale nie jest to raczej zasługa powalającego dorobku
artystycznego. Streep postawiła na słodki kompromis, dzięki któremu jest popularna, bogata i doceniona.
Pytanie tylko czy za 20- 30 lat, któraś z jej ról będzie należała do klasyki kina?
Historia pokazuje, że nie musi tak być... Wśród wielkich minionych czasów znajdują się artyści uważani przez im współczesnym
za dziwaków i odszczepieńców, a ulubieńcy widzów zwyczajnie przeminęli wraz z epoką.
Ale czy tylko w doborze filmów? Wystarczy spojrzeć na filmografię Dench. Zagrała w wielu (ostatnio praktycznie tylko w takich) naprawdę komercyjnych produkcjach, które pewne byłe tego, że przyciągną do kin masę ludzi (Bond np.), a mimo to, nie jest pewnie nawet w połowie tak popularna jak Meryl.
Filmy z pewnością tak, ale skłaniałabym się również ku temu, że sama Akademia zapewniła jej niezłą promocję tyloma nominacjami.
Czy będzie pamiętana? Oczywiście, że nie. Teraz, dopóki żyje, i może o sobie przypomnieć występując w filmach, jest wielbiona. Za kilkanaście/dziesiąt lat, będą o niej pamiętać tak jak o np. Katharine Hepburn, Ingrid Bergman czy innych wielkich, których już nie ma, czyli z nazwiska.
Meryl ma ogromny talent, ale nie zagrała chyba w niczym, co naprawdę przejdzie do tej historii kina, którą zna każdy, choćby z tytułu. A szkoda, bo naprawdę ją lubię.
Jej rola w "Wyborze Zofii" podobno wybitna, nie wiem, niestety nie widziałam. Tylko tu pojawia się ten problem, że powoli staje się bardziej popularna od swoich ról i nie wiem czy to akurat dobre. Bo obawiam się, że na pytanie "Z jakiego filmu znasz Meryl Streep" większość odpowiedziałaby: "Żelazna Dama, była tam zayebista".
Dla mnie Streep jest przykładem aktorki, która dostaje Oscary za przeciętne role a za swoje najlepsze nie wiedzieć czemu nie jest nagradzana.
"Wybór Zofii" widziałam kilka lat temu, olśnienia nie doznałam, zdecydowanie bardziej moją uwagę przykuł partnerujący jej Kevin Kline.
Wiadomo jednak, że Akademia kocha filmy o zjawiskach historyczno-społecznych w tym o holocauście i nawet gdy nie są wybitne nie
obejdą się bez nagród. Często tłumaczone jest, że Streep dostała Oscara, bo nauczyła się dla roli mówić po polsku, niestety te całe 5 zdań,
które wymawia jest totalnie niezrozumiałe, sepleni niemiłosiernie i efekt jest taki, że bohaterka wychowana w Polsce mówi lepiej po niemiecku i angielsku
niż po polsku.
W "Sprawie Kramerów" również mnie nie zachwyciła, ten film skradł genialny Dustin Hoffman i słodki dzieciak, który partneruje mu ramię w ramię. Nie wiem
czego wyrazem miał być ten Oscar, może po prostu przy okazji rozdania nagród w tym roku naprawdę nie było nikogo godnego nagrody...
"Żelazna dama" to chyba najgorszy film biograficzny ostatnich lat, scenariusz jak z cyklu "prawdziwe historię" tyle, że przekłamany na wszelkie możliwe sposoby, do tego
niemiłosiernie mdły, nudny i bez wyrazu. O politycznych kuluarach widziałam kilka jeśli nie kilkanaście lepszych filmów. Samej Meryl na ekranie nie jest dużo, gra poprawnie
ale jej mimika i gesty dzieli się na uśmiechy i machanie łapką i starczą niedołężność - trochę słabo jak na megagwiazdę.
Przykre, że ludzie identyfikują się z kimś tylko dlatego, że jest nagradzany, to świadczy o tym, że świat ogarnia kryzys samodzielnego myślenia...
Nie deprecjonuję jej zasług, ale faktycznie miłość do Meryl Streep może mieć rodowód w tym, że jest gwiazdą docenianą przez Akademików,
przy czym każdy logicznie myślący widz zdaje sobie sprawę, że z tak mizernym dorobkiem, brakiem charakterystycznych ról pamięć po niej
zwyczajnie nie przetrwa.
Pozostaje nadzieja, że swe dojrzałe lata poświęci na grę w naprawdę ambitnych filmach, które będą o czymś i zwieńczeniem tych ról
będzie coś więcej niż kolejna statuetka. Bo jeśli dalej będzie grać w tak marnych filmach zaprzepaści możliwość należenia do panteonu
nieśmiertelnych ikon kina.
Czytam to i się z wami nie zgadzam. Dla mnie Meryl podobała się w każdej roli. A wszystkie osoby zapytane : "Skąd znasz Meryl Streep?", odpowiedzą : "Mamma mia". Bo wszystkie "przygody"z Meryl zaczęły się od filmu "Mamma mia".
Z tym, że Ty jesteś zagorzałą fanką, a skoro podoba Ci się w każdej roli to chyba patrzysz bardziej sercem i Twoja ocena jest dość pobłażliwa.
Zgodzę się, że Streep zagrała dużo dobrych ról, wiele filmów z nią lubię i chętnie do nich wracam ale niektóre są w moim odczuciu słabe, jeśli
nie są poniżej godności i zdolności Meryl. Osoba z jej charyzmą powinna lepiej wykorzystywać swoje możliwości, stawiać na ambitniejsze projekty.
Patrząc na jej karierę naprawdę ciężko wyłowić rolę, która da jej nieśmiertelność, rozpoznawalność wśród potomnych.
Wiele aktorek ma takie role mimo, iż na swoim koncie nie mają nawet 1/4 występów Meryl...
Taylor będzie identyfikowana z Cleopatrą, Monroe z Sugar Kane, Hepburn z Holly Golightly, Seberg z Patricią Francini, Keaton z Annie Hall,
Aimee ("Kobieta i mężczyzna") i Riva("Hiroszima moja miłość") mimo, że wcieliły się w bezimienne bohaterki będą słynne z ról kochanek..
Meryl w moim odczuciu nie ma na swoim koncie tak charakterystycznej roli, której sam wizerunek stanowi nieodłączny element kultury filmowej a wręcz masowej.
Bardzo mi się podoba ta cała dyskusja, mimo mojej (prze)olbrzymiej sympatii do Meryl. Będę śledzić wątek mając nadzieję, że się rozwinie. Szkoda, że nigdy sama o tym nie pomyślałam...
I droga Streepoholiczko nie wszyscy odpowiedzą "Mamma Mia", a przynajmniej nie ja. Pamiętam, jak długo (ze dwa lata) dosłownie zmuszałam się, żeby ten film w końcu zobaczyć.
Masz rację co do "Mamma Mia", dla mnie obejrzenie tego filmu to były istne katusze :-/, scenariusz był tak schematyczny i mało porywający, że nawet zatrzęsienie
gwiazd pierwszego formatu i piękne krajobrazy mu nie pomogły ;-/.
Zdecydowanie nie.
Ja mam na myśli role, które funkcjonują dziesiątki lat w zbiorowej wyobraźni oderwane od aktora np. Stanley Kowalski z "Tramwaju zwanego pożądaniem", Tony Montana z "Człowieka z blizną".
"Pożegnanie z Afryką" oglądałam jakieś pół roku temu, pamiętam o czym był film, mam przed oczami sceny ale za cholerę nie powiem wiele o kobiecej postaci - jej rys psychologiczny,
charakter, konstrukcja emocjonalna rozpływa się gdzieś między wszystkimi hollywoodzkimi "smaczkami", które dały filmowi tak wiele nagród... Karen jest dla mnie elementem powieści, a to opowiadana historia powinna być dla niej tłem.
No a Miranda Priestly z "Diabeł ubiera się u Prady"? Co prawda to również kino komercyjne, a film dość przeciętny (chociaż bardzo lubię go oglądać), ale postać Meryl bardzo wyrazista. To właśnie cały film jest tłem dla tej jednej zapadającej w pamięć postaci. Wiadomo, że nie jest i nigdy nie będzie to klasyk, ale sądzę, że w przyszłości wielu ludzi może kojarzyć Meryl właśnie z tej rolli. Tak jak teraz starsze pokolenie kojarzy ją z Pożegnania z Afryką, tak potem młodsze być może będzie znać ją z roli oschłej Mirandy.
maggie14, nie wiem i w tym problem. Zanim zabrałam głos w tej dyskusji analizowałam pokrótce film za filmem i nie potrafiłam znaleźć takiej topowej roli.
Myślałam trochę o roli Julia Child z "Julie i Julia" (to jeden z tych filmów, za który powinna dostać Oscara a nie wiedzieć czemu jej go nie przyznano),
wykreowana postać jest niesamowita, z jednej strony gnuśny i upierdliwy babsztyl, pozbawiony delikatności a jednak nie można było odmówić tej
"wszechwiedzącej" pani domu uroku i magnetyzmu :).
Może to jest właśnie profesjonalizm i brak twórczego egoizmu, że nie szuka się takiej niszy tylko dla siebie?
Chciałabym, żeby Meryl była znana z genialnego w swej prostocie i szczerości filmu "Zakochać się".
Mało jest filmów pokazujących rodzącą się miłość bez zbędnego zadęcia, z taką czułością i delikatnością.
Za ten film jestem jej i De Niro dozgonnie wdzięczna i dziwię się, że nie doczekał się on należnej mu pozycji.
Również bardzo cenię sobie ten film i znów nasuwa mi się to, że jej rola, jak i sam film, nie jest zbyt znana, bo nie zdobyła za nią chyba nawet jakiejś nominacji do większej nagrody.
Może rzeczywiście patrzę i oceniam ją bardziej sercem. Tu przyznaję rację, bo bardzo lubię z nią filmy. A ja będę kojarzyć Meryl z dwiema rolami: Jane w "To skomplikowane" i Kay z "Dwoje do poprawki". Meryl rzeczywiście nie ma roli, która da jej nieśmiertelność. Tu też się z Tobą zgodzę.
Ja też mam taką nadzieję. I cieszę się, że nie oceniłaś mnie po tym co napisałam wcześniej. Wszyscy nazwali by mnie "fanatyczką" Meryl.
Co prawda nie analizowałem jej biografii jakoś szczególnie dokładnie aby dojść do takich wniosków, ale chyba trochę masz racji. Niemniej może przejście do panteonu nieśmiertelnych gwiazd kina nie jest jej celem. Może po prostu robi swoje. Wybiera role, które jej pasują i gra najlepiej jak potrafi, a że dostaje za to tak liczne wyróżnienia, to już inna sprawa. Wydaje mi się, że zarówno do siebie, jak i do wykonywanego zawodu ma spory dystans i nie traktuje go tak śmiertelnie poważnie. I chwała jej za to.
Z drugiej strony trudno się jej dziwić - chyba jednak lepiej być popularnym za życia niż klepać biedę i zostać docenionym po śmierci :D...Wiem, że często mamy artystów za ludzi wypełniającą jakąś misję, ale oni też muszą za coś żyć, a to oznacza chociaż w części podążanie drogą komercji. Moim zdaniem jednak pomimo tego, że Meryl gra w komercyjnych filmach jest bardzo dobra w swoim fachu, tj. jej gra jest naprawdę solidna, nie jest to osoba, która jest sławna dzięki urodzie, lecz dzięki swojemu warsztatowi.
Nie ma potrzeby popadać aż w taką skrajność. Nie sądzę, żeby Meryl Streep groziła bieda z nędzą gdyby odmówiła gry w takich "dziełach" jak "Mamma Mia" czy "Diabeł ubiera się u Prady".
Wyrażam jedynie ubolewanie nad brakiem chęci podjęcia ryzyka i zagraniem roli, w którą prócz znakomitego rzemiosła tchnęłaby artyzm. Jakby życzliwie nie patrzeć, takiej roli jeszcze na
swoim koncie nie ma, mimo niemal 40 lat pracy artystycznej.
A mi się właśnie podoba to, że nie ma w jej rolach artystycznego "nadęcia" i dorabiania filozofii, bo chcąc nie chcąc jest teraz pełno filmów, które silą się na oryginalność. Role Meryl to role niezwykłe w zwykłych filmach i to jest fajne.
Zabawne, ale dla Meryl to właśnie kino komercyjne jest niszą, w której się odnajduje. Skoro robi to dobrze, to po kij ją wciskać gdzie indziej... A co do "dzieł" to zabawne, ale o gustach bym raczej nie dyskutowała. Uważam, że rola Meryl w "Diable..." jest kapitalna, zabawna, a jednocześnie tajemnicza. Film spełnia swoją rolę i ogląda się go lekko więc nie wiem po co tu się tak nadymać. Zupełnie inaczej patrzę na filmy poruszające głęboko ukryte struny duszy, o których chcielibyśmy zapomnieć tak jak w"Miłości" Hannekego, a zupełnie inaczej na słodkie komedyjki obyczajowe, które jeśli są dobrze zagrane też można oglądać z przyjemnością i tak.... również z zachwytem. Mimo, że nie mówią o sprawach, które są ciężkie, mimo, że przesłanie jest proste. Bo ludzie są tak samo prości jak trudni. Każdy z nas. Lubię offowe produkcje, ale mówię kategoryczne NIE "offowości" na siłę. Niech każdy się spełnia w tym co chce robić/oglądać.
Jeśli byłabym Meryl i lubiłabym, bądź chciałabym grać w tego typu produkcjach, to szczerze nie patrzyłabym na to czy ludzie mówią, że mój talent się w takowych marnuje. Sukcesy Meryl są zresztą najlepszym dowodem na to, że jest wręcz przeciwnie.
Ja nie mówię kategorycznego NIE dla grania w komercyjnych filmach. Mam jednak wrażenie, że aktorzy którzy osiągnęli stabilizację zawodową a co za tym idzie finansową mogliby od czasu do czasu zrobić coś w imię sztuki/ kultury wyższej. Chociażby dlatego, że jest im łatwiej przez to, że nie podejmuje żadnego ryzyka. Kiedyś wielokrotnie robił to Marlon Brando dziś m.in. Catherine Deneuve bardzo często podejmuje się współpracy z młodymi, nieznanymi twórcami. Wydaje mi się to pięknym, altruistycznym gestem - dzielenie się tym co samemu się otrzymało lata temu od ludzi, którzy uwierzyli w anonimową osobę i dali jej szansę zaistnieć.
Streep jest bardzo dobra w swoim fachu, jednak pozostaje aktorką - rzemieślniczką pozbawioną artystycznych ambicji, o dość wąskim wachlarzu zaprezentowanych możliwości kreacji.
Jednak artystyczne ambicje, czy odwaga twórcza od lat nie liczą się w Hollywood stąd z pewnością liczne nagrody w Stanach i skromny dorobek wyróżnień na Starym Kontynencie, który wciąż pozostaje kolebką kina, które ma odwagę podejmować polemikę i póki co nie chce brnąć w ślepy i słodki kompromis z publiką.
A mnie to cieszy, że kino amerykańskie i europejskie się różni. I jestem przeciwna, żeby amerykańskie zbliżało się do europejskiego, czy żeby europejskie szło w ślady amerykańskiego. Dobrze, że to są tak różne filmowe światy, dobrze że nie robią sobie wielkiej konkurencji jeśli chodzi o estetykę. Oddzielenie komercji od artyzmu jest pozytywnym zjawiskiem, bo jest przynajmniej szerszy wachlarz możliwości. No i bez sensu zmuszać kogoś do altruistycznych gestów jeśli go do tego nie ciągnie... Właśnie chodzi mi o to, że bez sensu robić z aktorów "mesjaszy". Jak ktoś chce komuś pomagać, to pomoże, jeśli nie chce to po co ma robić to na siłę, żeby pokazać jaki to nie jest wspaniałomyślny? Bez sensu. :P
Może Meryl nie ma ochoty być takim artystycznym mesjaszem i nie widzę w tym nic nagannego. Czysto neutralne zachowanie i nie ma jej za co ganić. Może akurat ma jakiś powód dla którego nie lubi/nie chce grać w filmach artystycznych.
Ostatnio coraz częściej spotykam się z osobami, do których nie dociera, że sztuka "wyższa" (cokolwiek to znaczy) nigdy nie będzie odpowiadała społeczeństwu w całości, i bez sensu jest uszczęśliwiać tą część społeczeństwa na siłę. Zresztą sam podział na sztukę wyższą i niższą jest budowany od wieków przez elity i tak naprawdę, gdy elita zostaje nieco przetworzona w swojej strukturze pojęcia się te redefiniują...
Nie oddzielałabym na siłę kina komercyjnego od artystycznego, wszak historia pokazuje, że jeśli komercyjny obraz ma moc przekazu i twórczą werwę to osiąga tak niesamowitą siłę i wartość, że przekracza rolę, którą mu postawiono - jest czymś więcej niż opowiastką z morałem czy miłą komedyjką. Właśnie takich filmów i ról brakuje mi u Streep...
Nie twierdzę, że ma robić coś pro bono albo na siłę alternatywnego, ale nie mogę się zgodzić, iż nie należy przypisywać aktorom roli (jak to nazwałaś) "mesjaszy" w końcu obrali sobie wykonywanie zawodu misyjnego - artystyczny i aż by się prosiło wzlecieć trochę ponad ten miałki standard.. Myślę, że współcześni wielcy zbyt szybko osiągają kompromis twórczy w imię wygodnego życia i mało wymagającej pracy, ale to już zmora naszych czasów, jednak usprawiedliwianie takich zachowawszy i branie ich za normę na pewno nie przysłuży się spuściźnie, którą współcześni zostawią po sobie potomnym. Ja w każdym razie nie kupuję takiej postawy, bo cenię sobie artystów - niezależne duchy, rzemiosło nie jest w stanie mnie zachwycić.
Nie wiem czy miałaś okazję poznać przykład tych "niezależnych duchów", ale to dopiero są puści ludzie-wydmuszki, przekonani o swojej wspaniałości i niesieniu innym nie-wiadomo-czego. A że artyści wykonują jakąś misję, to bzdet nad bzdety - praca jak każda inna, do jednego dzieło przemówi, do innego nie - to, że sprawia im przyjemność bardziej niż innym ludziom "zwykła" praca nie oznacza, że należy od nich wymagać czegoś ponad. Po prostu są to ludzie, którzy mają szczęscie zarabiać na czymś ciekawszym od zwykłego kładzenia glazury.
Zresztą cóż, w tym temacie mogą chyba już dyskutować tylko gwiazdy, których to dotyczy...
Widzę, że pojęcie kina sprowadzasz do budynku z kasą i salami projekcyjnymi...
Aktor zawód jak każdy inny? Zabawne.
Przez wolnego ducha z pewnością rozumiesz odrealnioną osobą o bliżej nieokreślonym systemie wartości.
A tymczasem takimi osobami dla kina byli wszyscy, którzy wprowadzili do kina nową jakość wbrew panującym trendom.
Antonioni narażał się na śmieszność pokazując "Przygodę" - krytyka i widzowie nie pozostawili na nim suchej nitki, a czas pokazał, że to on miał rację.
Godard też często spotykał się z krytyką i niezrozumieniem, a pospołu z Malle, Truffaut i Rohmerem stworzyli jeden z najważniejszych ruchów filmowych XX w.
Gdyby Kazan, Huston, Bunuel, Fellini albo Pasolini myśleli w ten sposób o kinie - nie widząc w nim misji,
miejsca na wypowiadanie się mielibyśmy wielką dziurę cywilizacyjną, a kino byłoby sposobem na tanią rozrywkę, pozbawioną wyrazu, estetyki i wartości -
filmy do dziś wyglądałyby jak u Lumiera - brak sensu, historii - cieszyłby sam obraz.
Gdyby sztuka miała być tylko i wyłącznie źródłem zarobku nie byłaby w ogóle potrzebna i zostałaby całkowicie wyparta przez media.
Naprawdę pogratulować takiego spojrzenia całkowicie pozbawionego pasji.
Widzę, że jest coś co przeszkodziło Ci zrozumieć, co mam na myśli (jakiś problem komunikacyjny nastąpił). Tak, owszem, masz częściowo rację, ale UWAGA: nie widzisz drugiej strony medalu. Plus to poniekąd przykre i powierzchowne ocenianie mnie -obcej Ci osoby....Nie znasz mnie, więc nie możesz wiedzieć ile mam pasji w sobie, zresztą dyskusja staje się trochę jałowa, bo chcesz na siłę wpychać mi swoje "pseudoartystyczne" podejście, które trąci (być może tylko na pierwszy rzut oka) zwykłym snobizmem. A właśnie to jest to na co ostatnio mam silną alergię.
Już nawet nie chce mi się nic tłumaczyć. Po prostu życzę miłego dnia, bo ja akurat dzisiaj miałam ciężki, mam nadzieję, że w ramach równowagi inni mieli pozytywny ;).
Absolutnie nie oceniam Ciebie jako człowieka, weryfikuję tylko to co piszesz i jaki ma to wydźwięk.
Nikomu nie chcę wciskać swojego podejścia, przedstawiam je konsekwentne, bo jestem mu wierna, ponadto zapewniam Cię, że nie jest ono pseudoartystyczne (nie rozumiem czemu zarzucasz mi, że moja opinia zawiera elementy ocenne a sama robisz to samo - trochę konsekwencji), uważam po prostu, że nie po to kino nosi miano dziesiątej muzy by służyło głównie rozrywce. Skoro szacunek dla sztuki jest dla Ciebie snobizmem to faktycznie nieporozumieniem jest kontynuowanie tej wymiany zdań.
Również życzę miłego dnia a raczej wieczoru...
widać że jej idolką to ty raczej nie jesteś. Meryl Streep ma w sobie coś takiego co ożywia każdą graną przez nią rolę. w filmach nie pokazuje siebie jako 'kobietę czego to ona nie zrobi' tylko po prostu siebie jako odtwórczynię roli. a jest popularna ( o ile mnie pamięć nie myli) od jakichś 10-15 lat. więc jeżeli jesteś zainteresowana to poczytaj sobie o niej.
Nawet nie śmiałabym chcieć być idolką takiej aktorki jaką jest Streep. Źle zrozumiałaś moją wypowiedź. Nie podważam jej talentu, bo jest on u niej naprawdę ogromny i jest aktorką wybitną. Jedyne co mnie zastanowiło, czym postanowiłam się podzielić na filmwebie, to właśnie jej ogromna popularność i byłam ciekawa, co inni myślą na ten temat.