Zwykły widz powie: cenię go za to, że że ma swój styl, że jego filmy są zakręcone, porąbane i mają zajebiste dialogi. Z początku tak uważałem. Teraz uważam natomiast, że cenię go za to, że... Quentin się nie dostosowuje. Nie dostosowuje się do konwencji. Nie próbuje robić filmów tandetnych (a jak już - to ma w tym cel - vide Kill Bill), zwyczajnych, byle tylko zarobić trochę szmalu. Tak zrobił Robert Rodriguez - równie świetnie zapowiadający się reżyser, który zabłysnął świetnymi El Mariachi i Desperado, ale później zwyczajniue uległ komercjalizacji, byle tylko skasować trochę 'kapuchy' - i to spod jego ręki wyszły takie gnioty, jak Mali Agenci (czy jeszcze bardziej żenujący Mali Agenci 3D), bądź przereklamowane, efekciarskie, szokujące brutalnością, ale mimo wszystko zwyczajnie rozczarowujące Sin City.
Ale wracając do Quentina - ten gościu to dziwak, i sam o tym wie, i do tego się przyznaje. W swoich filmach wyraźnie widzimy to, co on sobie wyznaje - te jego Red Apples czy fetyszyzm odnośnie Umy Thurman (jej stóp :/).
A poza tym jego filmy SĄ zakręcone, porąbane, mają zajebiste dialogi. I są rewelacyjne.
To Quentin posłużył mi przykładem w 'tworzeniu własnego stylu' - ja sam również jestem dziwakiem :)
Zachęcam do dyskusji :)
Pozdro