Od "Mrocznej dzielnicy" Steven Seagal (którego filmy za młodu oglądałem na VHS) nie zagrał w nawet jednym strawnym filmie.
"Wpół do śmierci" - Jedyne co w tym filmie było fajne to niesamowicie piękna Nia Peeples w latexie (spełniły się moje marzenia)
"W stronę słońca" - kaszana nie z tej ziemi
Jeszcze ten film co w Polsce działa się akcja i grała w nim ta blondynka której nazwiska nie znam - Alex z Fali Zbrodni. No po prostu straszne. Widziałem jeszcze kilka filmów - właściwie chciałem zobaczyć z ciekawości ale widząc taki syf po 30 minutach przełączałem. No i ostatnio w telewizji był jakiś głupkowaty z jakimiś sztucznie wyprodukowanymi komandosami, cyborgami czy nie wiem czym (co te oczy mieli takie dziwne) - po prostu masakra
Odkąd Seagal nie walczy właściwie w filmach wręcz co było esencją filmów z nim (bo aktorem wybitnym nie jest choć lepszym od Shwarcennegera) to nie ma co go oglądać (z całą sympatia do niego oczywiście, bo bardzo go lubię).