Kiedyś, za młodu świetny, dobrze zapowiadający się aktor. Pooglądajcie se chociażby "Top Guna". Chodź mały, to przystojny, miał ładną i utalentowaną Nicole K.
Dziś zapart scjentolog, aktor z niego żaden, woli wygłaszać mowy na zjazdach sekty. Po Nicole i Penelopie Cruz, znalazł sobie Katie 'sierotke' Holmes. Gdyby jeszcze ktoś nie wiedział to nasz Tom jest bezpłodny. Jego niemoc jeśli chodzi o spłodzenie potomków, dała o sobie znać już za czasów gdy był z Kidman, z którą to notabene dzieci nie miał. Zaadoptowali sobie tam coś.
Słuchajcie teraz. Jego niedawno narodzona córka z Holmes, to przyczyna zapłodnienia 'in vitro'. Zgadnijcie lepiej z czyjej spermy przy tym zabiegu skorzystano.
Oczywiście założyciela wiary scjentologicznej. Nie pamiętam jak się gość nazywa. Pewne info. Rozumiem, że wiara młoda, wiem też, że angażują się w nią min. John Travolta czy Will Smith. Jednak to co wyprawia nasz Tomuś, jest faktycznie jak to ktoś wcześniej napisał chore a w dodatku śmieszne.
ale kogo obchodzi co Cruise robi ze swoim życiem, to jest jego życie. Zajmij się swoim, a Cruise'a zostaw niech sobie sekci, chyba że ma to bezposredni wpływ na twój byt, wtedy napisz o tym, wszyscy ciebie i sytuację ocenimy, jak ty oceniasz teraz Cruise'a.
Wiem że jechanie po Krusie teraz w modzie, ale opamietajcie sie ludzie to jest AKTOR, w tym roku ''Valkiria'' Singera i zostańmy przy tym, ostatnio rewelacyjny w Magnolii Andersona(troche lat już zleciało). Zawsze gra w conajmniej dobrych filmach, trzyma poziom. Nic do niego nie mam, niech sobie żyje i nie wywołuje wojen i będzie spoko.
Ostatnio mało jest sensownych wypowiedzi na forum Cruise'a, tym bardziej miło czyta się Twoją wypowiedź, GhostFace.
Niestety nie wygramy z debilami, którzy ostatnio w zastraszającej liczbie i w zastraszającym tempie opanowali forum tego bez wątpienia solidnego aktora.
Ja rozumiem uprzedzenia do ludzi typu Paris Hilton czy Moczki to typy ktore nic nie reprezentuja. Cruise'a bardzo cenie bo jako aktor w kazdym filmie daje z siebie wszystko, czy zagra slabiej czy lepiej to inna sprawa, ale widac u niego rzetelne podejscie do zawodu aktora, z tego co czytałem zawsze pieczołowicie przygotowuje sie do roli i jako ze nie jest w Hollywood pionkiem, czesto ma wpływ na wyglad swoich filmow. Zawsze trzyma poziom nie gra w gniotach, a wielu aktorów w jego wieku takze starszych splamiło sie juz produkcjami klasy B.
Prawda taka że gdy widze w czołówce nazwisko Cruise, to wiem że moge przejsc sie na film do kina i obejrze co najmniej solidny obraz.
Otóż to! Cruise zawsze starannie przykłada się do swojej pracy. Prawdziwy z niego tytan pracy. Aktorstwu poświęca się całkowicie w 100%. Profesjonalista pełną gębą. No i czy Scorsese lub Kubrick zatrudniliby do swojego filmu byle marnego aktora? Lista reżyserów z którymi Cruise współpracował jest doprawdy imponująca: Stanley Kubrick, Martin Scorsese, Francis Ford Coppola, Steven Spielberg, Ridley Scott, Oliver Stone... To o czymś świadczy.
Oczywiście zdarzają sie Tomowi słabsze filmy, ale który aktor nie miał na swoim koncie wpadek? Mam nadzieję, że "Walkiria" będzie dobrym filmem z dobrą (być może w końcu oskarową) rolą Cruise'a.
do tych znakomitosci dodałbym jeszcze jedno nazwisko - P.T. Anderson i chyba najlepsza rola Cruise'a w Magnolii(dla mnie najlepsza)
No tak, Anderson :) Można by dodać do tej listy jeszcze innych znanych reżyserów, ale to każdy sam może sobie sprawdzić w filmografii Toma.
Dla mnie najlepszą rolą Cruise'a jest Lestat de Lioncourt, ale zaraz na drugim miejscu chyba Frank T.J. Mackey i "Magnolia".
Klinar z tego co kojarzę to te rewelacje na temat zapłodnienia pochodzą z jakiejś nieautoryzowanej biografii. Choć może się mylę i nawet nie z biografii, a w ogóle to tak luźno puszczona "cała prawda" ;) Natomiast jeśli chodzi o nieautoryzowane biografie to taki autor może tam napisać, co chce - dowolne bzdury niezgodne z prawdą. Osobiście uważam, że w ogóle to nie jest dobry pomysł by dopuszczano cos takiego jak biografia bez autoryzacji w sytuacji, gdy osoba, której to dotyczy jeszcze żyje. Można się zastanawiać, co jest powodem braku autoryzacji, a nawet jeśli załozymy, że w takiej książce pojawiło się cos pradziwego, co opisywanej osobie nie pasowało, to czy faktycznie ktos powinien mieć prawo pisać takie rzeczy bez zgody osoby zainteresowanej, a dokładnie wbrew jej woli? Chodzi mi o prawo w sensie moralnym.
W każdym razie w Twoim temacie o dumnym tytule "cała prawda" widzę wielki wpływ Pudelka :) Bo wiesz rzadko czytam tego typu serwisy plotkarskie, ale akurat do pudelka zerkam, bo raz, że akurat zasypują mnie reklamami na pocztę tlenową, a dwa że jest się z czego pośmiać. Nie wstydzę się, że tam casem zajrzę, ale w ten sposób też widzę jak ktos pisze takie nusy jakby zywcem stamtąd zerżnięte. Tak więc super wiarygodne masz informacje.
I znowuż pojawia się jak widać niezwykle ważna kwestia, że Tom porzucił Nicole i związał się z Katie. No bo oczywiście nie wolno mu było. 11 lat małżeństwa to nie jest powód do dumy. Związki innych aktorów rozpadają się po roku, czy dwóch i jest ok. Tom był w związku 11 letnim, ale i tak jest tym najgorszym i niestałym w uczuciach - bardzo interesujące. A tak na marginesie, co masz to Katie. Potrzebny ten dodatek 'sierotka'?
Wiesz tak naprawdę to, co Ty wyprawiasz to jest dopiero śmieszne.
Pokuszę się, żeby dorzucić swoje trzy grosze, chociaż może nie mam do tego wystarczających uprawnień, jako że jestem nieco na bakier z mediami i portalami plotkarskimi. Oznacza to tyle, że właściwie nie mam pojęcia o tym, co i gdzie mówią o Cruise'ie. Całkiem ciekawie mi się jednak czytało wypowiedzi kabala92 i Eleonory, ponieważ były przemyślane i niosły jakąś treść.
Co do rejestracji kościoła, faktycznie konieczne jest spełnienie pewnych warunków: liczba członków, podstawy wiary, święta czy też inne zgromadzenia... W każdym razie prawdą jest, że instytucja musi mieć ręce i nogi i jest przy tym trochę roboty – przynajmniej jest tak w Polsce, ale wydaje mi się, że nie tylko. A skąd to wiem? O tym zaraz.
Religie zazwyczaj opierają się na jakiejś filozofii, która ściśle wiąże się z etyką, a to jest powiązane z psychologią, socjologią... I niejednokrotnie zdarza się, że nie musi być to wiara rozumieniu chrześcijańskim, gdzie dość (choć nie całkiem, bo do tego nie byłby zdolny żaden myślący człowiek) dosłownie interpretuje się wszystkie opowieści, mity, przypowieści, nazwijcie to jak chcecie. Przykładem może być buddyzm, który w pierwotnej formie jest raczej systemem filozoficzno-etycznym, niż religią. Dalej Satanizm według Lavey’a – bardzo źle się kojarzy, z ludźmi w dziwnych strojach odprawiającymi czarne msze na cmentarzach, wieszających koty i czczących Szatana. Nic bardziej mylnego, ten kościół w rzeczywistości jest czymś całkiem przeciwnym, opiera się na braku wiary w świat duchowy, Boga czy Szatana, i bynajmniej nie zachęca do przestępstw. Jest to nurt filozoficzny, w którym Szatan jest symbolem wolnej woli. Nie trzeba więc nikogo usilnie przekonywać, że się w coś wierzy, a podtrzymywać tradycje, mieć podstawy religii i członków – tak się składa, że znam osobiście ludzi, którzy rejestrują wiarę, która, tak się składa, również jest oparta na m.in. mitologii – w tym wypadku słowiańskiej, co wcale nie oznacza, że brać słowiańska jest przekonana, że istnieje fizyczna postać Thora i innych, a po prostu uznaje pewną postawę, filozofię, podtrzymuje tradycje... Czyli hipoteza Eleonory jest sensowna, choć może być nieco naciągana – tego nie wiem, ponieważ nie wiem, bo głosi scjentologia i czy nakłania do wiary w jakieś brednie, czy rozpowszechnia sensowne nauki... Faktycznie formalizacja instytucji może być po prostu wygodnym rozwiązaniem i z pewnością osoby medialne dają wspaniałą możliwość reklamy. Jednak to nie zmienia faktu, że nadal może być to sektą, jako że wydaje mi się wielce prawdopodobne, że spełnia warunki ku temu. Pierwotnie i według Kościoła katolickiego mówiąc w skrócie sektą jest każda (prawie, bo chyba uznaje on główne religie takie jak Islam, jako odmienne religie) religia sprzeczna z chrześcijańską. Jednak w prawidłowym współczesnym rozumieniu jest to zrzeszenie spełniające pewne warunki, które mogą być odbierane negatywnie, np. łączenie religii przez jej kierownictwo z polityką, ekonomią, co nie koniecznie jest korzystnie odbierane przez innych, jako dobre dla państwa itd, dalej manipulacja ludźmi (czyli np. nacisk na dawanie datków, wymienione przez kolegę wyżej), wpajanie jakiś norm, prawd, które nie koniecznie są ogólnie aprobowane... Czyli ogólnie rzecz biorąc nawet chrześcijaństwo ma co nieco wspólnego z sektą, ale że jest rozpowszechnione i raczej poprawne moralnie itd, więc to jest religia. Cóż, więc miedzy religią a sektą cienka granica, opierająca się w dużej mierze na tym, czy przypadnie komuś do gustu i znajdzie wielu wyznawców, chociaż także na szkodliwości, czytaj: ograniczaniu wolności człowieka i jego woli, wykorzystywanie przez „stojących wyżej” członków, o dążenie do uniezależnienia się od uznawanych przez społeczeństwo czynników kontroli np. rodziny, prawa państwowego... Jak to z tą konkretną religią jest – nie wiem, więc się nie wypowiadam. Z jednej strony wykorzystywanie sławy ludzi i dawanie im lepszej pozycji tylko dlatego, bo mogą się przydać i głoszenie dziwnych teorii może być elementem prania mózgu, a może jest tylko sposobem wykorzystania wolności słowa, by wyrazić własne zdanie...
Jednak wiązanie faktów (i nie tylko) z życia aktora z jego domniemanym fanatyzmem bez solidnych dowodów na to, że religia faktycznie ma na niego negatywny wpływ jest śmieszne, a 90% wszystkich plotek jest wyssanych z palca, lub tak przekręconych, że właściwie w ogóle zwracanie na nie uwagi nie ma większego sensu. Media żyją skandalami, im większa afera, tym lepiej, im bardziej zaskakujące czy kontrowersyjne wiadomości, tym chętniej się o tym czyta/słucha, a im sławniejsze obiekty dywagacji – tym więcej można na tym zarobić. Tak więc nie od dzisiaj nie tylko prasa , radio i telewizja donoszą o faktach i ciekawych wydarzeniach, ale też karmią tłuszczę stekiem bzdur (w sumie zabawne, że ludzie w te bzdury wierzą, a krytykują takiego Toma Cruise’a, że wierzy w bzdury o kosmitach – co może jest, a może nie jest prawdą), prześladują gwiazdy, a nawet potrafią niszczyć im życie, opinię... Na dodatek niejednokrotnie podpierają swoje niusy... innymi. Powtarzają opinie i zasłyszane historie, wcale nie koniecznie z pierwszej ręki...
Przykre, co? Można by pomyśleć, że o aktorze świadczą jego umiejętności aktorskie, ale w praktyce jego wizerunek poza ekranem ma takie samo znaczenie. Szkoda, że opiera się tak często na „pudelkach”. Cóż, ja bym się skłaniała do tego, by wyróżnić się spoza tych mas i myśleć bardziej samodzielnie... Więc szanuję opinię, że wiara w coś tam nie świadczy o inteligencji itd. Tylko że jeśli odnosimy się człowieka obcego, to żeby go ocenić, powinniśmy mieć ku temu wiarygodne podstawy, a z osądem i tak się wstrzymać, jeśli ktoś nie wyrządza nikomu krzywdy i nie ma powodów, by go sądzić.
Ja Cruise’s znam tylko z filmów, w których go widziałam i mogę stwierdzić, że ma talent... do wyboru ról. Gra w solidnych, komercyjnych produkcjach, przedstawiających przyzwoity poziom i trafiający do szerszej publiki, a niekiedy także ambitnych, mających dużą wartość, jako dzieło artystyczne, ciekawą fabułę, dobre wykonanie itd. Niektóre jego kreacje mnie urzekły, a dzieła kinematografii, w których się pojawiał, zapadły mi w pamięci i sercu, poruszyły i zapisały się pogrubionym drukiem w historii kina. Już to pozwala na wyrobienie sobie renomy, a Tom ma jeszcze coś – wspaniałą aparycję, przez większość ludzi śmiało uznawany za wybitnie przystojnego, chętnie był oglądany właśnie ze względu na to, co skrupulatnie wykorzystywał, dbając, by nic nie psuło jego nieskalanego wizerunku i nie szpeciło ślicznej twarzyczki – co było rozsądnym posunięciem, choć nie koniecznie świadczy o aspiracjach artystycznych, raczej pokazuje, że aktorstwo jest dla niego formą zdobycia sławy i/lub pieniędzy. Podam przykład, by nie było, że go oczerniam: nie chciał przyjąć roli w „Edwardzie Nożycorękim” nie z innego powodu, jak dlatego, że postać była ucharakteryzowana nie koniecznie na amanta –raczej wręcz przeciwnie. Aktor prosił nawet o zmianę zakończenia, by jego postać odzyskała „normalny wygląd”, co było raczej śmieszne, bo ni jak nie miało sensu i nie było na coś takiego miejsca w historii i świadczyło dobitnie o braku zrozumienia roli – a wiem to akurat z autoryzowanej biografii, choć nie Toma, a Johnny;ego Deppa, który w końcu wcielił się w chłopca-robota. Nie zbaczając jednak z tematu sądzę, że Tom Cruise miał wygląd i odpowiednio dobierał role, ale co do jego gry mam pewne zastrzeżenia. Nie twierdzę, że nie jest dobry, skąd – lecz nic więcej. Nie ma tego, co wyrażania artystów najwyższej rangi od pozostałych – nie potrafi grać oczami, nie widać tej szczerości, subtelnej, acz złożonej gry, choć dobrze wykonuje czynności, które ma wykonywać, przyjmuje pozy i miny, to właśnie tak to wygląda – jak przyjmowanie póz i min, nie zaś, jakby się stawał postacią, przyjmował nową tożsamość, w jego spojrzeniu nie zachodzą widoczne zmiany, co więcej, przez większość czasu ma ten sam wyraz twarzy, nie koniecznie zdradzający inteligencję – której mu nie odmawiam. Oceniam tylko to, co widzę. Wydaje mi się, że gra poprawnie, ale zawsze podobnie, nie do końca czuje i rozumie postacie, nie umie nadać im życia i charakteru, co nadrabia wizerunkiem, pozą... Nie zauważyłam, by z czasem się rozwijał aktorsko, może nawet wręcz przeciwnie (a może to kwestia mniej trafnego obsadzania go przez reżyserów, ponieważ jeśli trafi się w postać odpowiadającą charakterologicznie aktorowi, może być to gwarancją sukcesu nawet przy mniejszych zdolnościach delikwenta). Lecz choć mnie nie przekonuje, ogląda mi się go dobrze i filmy z nim także lubię, niektóre nawet bardzo. Dlatego szkoda, by jego karierę zawodową niszczył sposób życia NIEzawodowego...
Nie miałam jak wcześniej obejrzeć tego filmiku, a dokładniej usłyszeć, co mówił Tom, ponieważ u siebie na komputerze nie mam dźwięku... Dobra, przyznaję, że gada jak nawiedzony. Ale jeśli nikomu tym nie szkodzi, to jest jego wybór - chyba, że faktycznie na jego wolę wpłynęła sekta, to nie do końca jego. Ale sądzę, że nie znając go osobiście, to trudno ocenić, a nawet, jeśli się to zrobi, nie powinno mieć to wpływu na ocenę jego, jako aktora. Co więcej jest jednak wolność wyznania i skoro jedni mogą wierzyć w dwie różne historie, o stworzeniu świata, uznawać, że seks nie może służyć przyjemności itd, to niech sobie ktoś wierzy i w takie rzeczy (chociaż nie do końca zrozumiałam w co on tak wierzy, straszny bełkot). Chce pokoju? Więc fajnie, jestem z nim. Mądrością się nie wykazał, gadał, jak nawiedzony - w sumie przykre, ale nie jest to chyba powodem, by robić z tego taką sensację... W każdym razie albo jest dobrym aktorem... (ups, gra słów), albo serio nie wszystko pod kopułą ma ułożone, jak trzeba i nie wiem, ale nie wiem, czy to sprawka sekty i czy przekłada się to na wszystkie aspekty jego życia i aktorstwo, podejrzewam (może naiwnie), że jednak nie. Ogólnie sądzę, że obaj moi przedmówcy mieli swoje racje, a Tom jest niezłym aktorem, hmm, dziwnym człowiekiem, ale bez sensu tak się tym podniecać, nie powinno to niszczyć kariery aktorskiej i nic o niej nie mówi.
Morgana ale ty filozofujesz i nadmiernie rozpisujesz zamiast przejść do rzeczy:D
Może trochę podsumowania:
To że Tom został scjentologiem(na szczęście) nie wpłynęło na poziom jego aktorstwa ale już na jego karierę raczej tak(tak jak ja napisałem wcześniej i ty później wizerunek danego aktora ma znaczenie dla wielu widzów(ale nie dla mnie) przy wyborze filmu na który pójdą do kina).
Uważam że scjentologia to pomylona religia, która manipuluje ludźmi i robi im pranie mózgu - vide Cruise, który nie pamiętam by zanim tam wstąpił podobne głupoty wygadywał, a można na necie więcej takich jego "ciekawych" wypowiedzi(niestety).
Każdy ma prawo wierzyć w co chce ale jeśli według mnie są to takie durnoty to nie boję się tego powiedzieć ale przecież nie zabronię nawet jakbym mógł i chciał(a nie chcę).
Na koniec dziewczyno zadeklaruj się na jakieś konkretne zdanie a nie podchodzisz do tego tak dyplomatycznie:P.
Pozdrawiam
Moje zdanie jest takie, że to, co on robi, to jego prywatna sprawa, nic do tego mediom i nie podoba mi się, że robią sobie z niego używkę. Co do religii nie wiem, czy jest taka zła, może być też wartościowa - myślę, że pranie mózgu w jakimś stopniu robią wszystkie religie, czasem to wychodzi nawet na dobre, chociaż nie koniecznie w tym przypadku. Myślę,że masz dużo racji, ale może też być coś tak, że część tego nie należy rozumieć dosłownie - może Tom źle zrozumiał? Skoro miał problemy ze zrozumieniem własnych ról, to może rozumowanie w ogóle nie jest jego mocną stroną? Ale nie chcę go obrazić, w gruncie rzeczy nie mam podstaw, by go oceniać i nie chcę nawet tego robić - i robić się nie powinno.
A o samej religii popisałam, ponieważ nie mogliście dojść w tej sprawie do porozumienia.
Masz rację, że mam problemy, z wyrażaniem myśli, których kłębi mi się za dużo i robi się z tego bajzel. Może przejdę na scjentologię, to mi pomoże.
Spoko wiem że jego wierzenia to nie moja sprawa, po prostu jak już o tym rozmawiamy to wyraziłem swoje zdanie i tyle. Najbardziej mnie boli że Tom zraża tymi swoimi wypowiedziami ludzi do siebie i może to zaszkodzić jego karierze aktorskiej a szkoda by było bo jako aktora to ja go bardzo lubię oglądać.
A jak na scjentologie przejdziesz to wtedy cię wo gule nie zrozumiemy;].
Pozdrawiam
Niestety ale tutaj muszę sie w pełni z Tobą zgodzić, co robię z bólem. Więc zostaję przy moim agnostycyzmie, a Tomowi życzę, by ta afera scjentologiczna wreszcie ucichła, a kariera aktorska kwitła. :)
Pozdr. ^^
A moim zdaniem Morgano wypowiadasz się całkiem składnie - wcale Ci się nic nie kłębi/kręci. A że są to wypowiedzi dyplomatyczne to właśnie lepiej dlatego, że nie ulegasz (przynajmniej powyżej) fałszywym wpływom. W tym sensie fałszywym, że związanym z tym, czego nie jesteś pewna przez co mogłabyś to źle zrozumieć i przekręcić. Mi osobiście bardzo odpowiada takie podejście i lubię też długie wypowiedzi. Nie dlatego, że sama takie piszę ;P ale po prostu dlatego, że one zawsze coś wnoszą. W krótkim poście nigdy nie zawrze się tyle przemyśleń ile w długim więc z całego serca namawiam Cię do kontynuowania rozpisywania się i nie przejmuj się uwagami typu "piszesz za długie posty".
Co do samego Cruise'a może dam spokój już z jego wiarą, czy ideologią. Wspomnę tylko o tym że pomysł, że ta religia - historie o kosmitach - jest przykrywką dla bycia kościołem, to nie tyle jest moja hipoteza. Znaczy nie tylko mój pomysł. Dość często się o tym mówi, choćby właśnie w takim sensie, że jest popularna to, że mówi się otwarcie, że u podstaw założenia kościoła scjentologicznego leżał konkurs/wyzwanie podjęte przez paru pisarzy na stworzenie najbardziej wiarygodnej religii i wygrał go właśnie Hubbard, jak wiadomo pisarz sciencefiction, co oczywiście znowuż daje dużo do myślenia. Zdaje się, że nawet Vonnegut, którego uwielbiam, brał udział w tym konkursie, ale może się mylę.
Co do bycia sektą to w tej chwili niestety nie mam w głowie dokładnej definicji sekty, ale czytałam o sektach i jest pewna definicja, sformułowana przez organizacje do walki z sektami, kładąca nacisk generalnie na to, że osoby prowadzące sektę przejmują kontrolę psychiczną nad członkami. Nie tylko chodzi o pranie mózgu, ale też pewne sterroryzowanie ich, często niedopuszczanie do przebywania samemu w ciagu dnia. Bo człowiek, któremu nie pozwala się choć przez chwilę pobyć samemu ze sobą bardzo szybko traci własną wolę i jest bardzo mocno podatny na wpływy. Istotne też jest odcinanie członków sekty od świata zewnęcznego i zazwyczaj o ile nie zawsze łączy się to z mieszkaniem w oddzielnej osadzie. Poza tym ludzi tych nakłania się do pracy, a nie tylko do oddania tego co mieli, albo jakichś innych datków i to też było jakoś ujęte w definicji sekty - stopień w jaki wykorzystuje się członków do zarabiania pięniędzy na ich pracy i stopień innego wykorzystania, choćby seksualnego. Koniec końców ugrupowanie, które nie odcina swoich członków od świata zewnętrznego nie bardzo daje się podciągnąć pod sektę. Mówię o definicji sekty według jakiejś tam międzynarodowej organizacji do walki z sektami. Z tymże jest jeszcze problem z innymi działalnościami, które sektami jako takimi nie są. W Stanach powstaje wiele kursów rozwoju psychicznego itp., na których zbyt mocno wpływają na ludzi dokonując swoistego prania mózgu, ale też doprowadzając często np. do schizofrenii, którą akurat bardzo łatwo wywołać w taki sztuczny sposób. Były też afery tego rodzaju, że nawet pracodawcy wysyłali (obowiązkowo!) swoich pracowników na pewne kursy mające podnieść ich wydajność i np. operatywność, polepszyć niby ich wiarę w siebie itd., a w końcu przebycie tych kursów umożliwiało pracodawcom łatwiejszą kontrolę. To też w końcu miało coś z sekty, choć niby było takie odmienne. Wielu pracowników wytaczało sprawy sądowe, bo jak się nie zgadzali na odbycie kursów tracili pracę, a te kursy nie były zbyt bezpieczne dla ich psychiki. Teraz nie pamiętam kto się w tym specjalizował - w organizowaniu takich kursów, ale to była jakas popularna postać i było sporo takich afer i zapewne dalej są. Takie działania nie są sektami, ale także organizacje do walki z sektami nimi się zajmują. Mówi się tez o wyciąganiu pieniędzy od ludzi na tej zasadzie, że oferuje się im jakiś kurs, który bardzo ulepszy ich życie, a potem po tym kursie okazuje się, że przydałby się następny poziom itd. I człowiek wpada w taki ciąg kursów i ciągle przekonują go, że jest o krok od naprawdę cudownego życia. I spotkałam się z tym, że ponoć właśnie odnośnie kościoła scjentologicznego są tego typu zarzuty, że tak wyciągają kasę za te wszystkie kursy. Z drugiej jednak strony takich rzeczy nie nazywa się sektami i nie ma zbyt silnego, czy w ogóle jakiegoś kolwiek zmuszania do tego by owe kursy kontynuować. Tak więc przy takim spojrzeniu oni nie spełniają tych punktów pozwolających nazwac ich sektą. Ogólnie rzecz biorąc jest trochę zamieszania wokół tego kościoła i różne źródła mówią różne rzeczy - o bardziej sekciarskim charakterze tego wszystkiego no i mniej sekciarskim lub w ogóle niesekciarskim i ciężko powiedzieć jak jest naprawdę.
A wracając do samego Toma to ciekawe to, co napisałaś Morgan, bo ja właśnie zawsze lubiłam Toma za grę oczami :) Ciekawe, że to jest takie subiektywne. Nie myślałam, że tak jest. Uwielbiam np. jego postać w "Magnolii", szczególnie scenę, gdzie reporterka przeprowadza z nim wywiad i najpierw on zgrywa się na takiego głupiego czarusia, co jest w sumie irytujące, ale ta postać w tym filmie ma być właśnie taka, bo facet zarabia na poradnikach jak wyrwać każdą laskę i właśnie zgrywa się na takiego macho z błyszczącymi oczami. I tak gra tą swoją rolę przed tą reporterką i w pewnym momencie ona mu zadaje pytania dotyczące matki, ojca, szkoły i wychodzi na to, że część tego, co on przedstawia mediom jako historię swojego życia mija się z prawdą. I niesamowicie podoba mi się zmiana na twarzy Cruise'a, kiedy dostrzega, że sytuacja zaczęła być poważna. Jego spojrzenie, twarz, się zmienia. Ogólnie jego zachowanie. Bardzo mi się podoba jak to zagrał i właśnie ogromnie podoba mi się to jak to wszystko widać w jego spojrzeniu. W ogóle cała rola w "Magnolii" dla mnie jest majstersztykiem. Cudownie wypadł także w "Vanilla Sky", gdzie jakoś naprawdę się czuje jak miotają nim te wszystkie emocje. Jak przeżywa miłość - nie musi nic mówić, a nagle widać w jego spojrzeniu, że kompletnie się zakochał - jest taki odmieniony, taki cholernie szczęśliwy, a potem to wszystko traci. Bardzo mi się podoba jak to przedstawił. I zawsze właśnie byłam przekonana, że jego największym atutem jest gra oczami - że te oczy tak wiele wyrażają. No, a teraz widzę, że to subiektywny odbiór i to ciekawe :) Nie mam nic do Ciebie w związku z tym - broń Boże - tylko zadziwiło mnie to. Bardzo Ci polecam "Zakładnika" - nie wiem czy widziałaś. Bo "Wywiad z wampirem" to raczej prawie na pewno widziałaś. Tam też wedlug mnie gra tak, że lepiej by się nie dało. I podoba mi się siła z jaką gra - jak okazuje emocje, jakby panowanie nad wszystkim, cholerną siłę. Jest bardzo charyzmatyczny, energiczny, a w tych oczach zawsze ma jakąś taką iskierkę, czy przekorę, zwłaszcza jak spojrzy tak jakby z boczku, jakby wiedział coś więcej niż cała reszta. Z tymże mi osobiście bardziej podobają się jego role, kiedy był już trochę starszy. Z tych młodych bardzo go lubię w "Rain Manie", ale w innych filmach, choć wiem, że gra świetnie (np. "W kolorze pieniędzy") to nie do końca lubię jego wygląd. Według mnie jednak wyprzystojniał z wiekiem. I wydaje mi się, że on dość dobrze rozumie postacie, które gra, co właśnie widać we wspomnianych filmach i potrafi przerzucić sie od udawania naiwnego do całkiem poważnego i rozumnego. Ciekawe jest to, co napisałaś o "Edwardzie nożycorękim". Bardzo się cieszę, że Cruise tego nie wziął, bo Depp jest stworzony do takich ról i bez niego ten film nigdy nie byłby tak udany. Rzeczywiście no dziwnie się nieco zachował, ale też nie wiem czy to jest jakieś snobistyczne, czy narcystyczne, bo w sumie często jest tak, że jak aktor gra role przystojnych to jednak lepiej dla jego kariery jest nie grać oszpeconych. Można w ten sposób zniszczyć swoją karierę. Np. rola Deppa w "Edwardzie.." to jedna z trzech ról w których naprawdę mi się podoba jako mężczyzna, bo tak ogólnie to choć jako aktora go uwielbiam to jako facet mnie nie pociąga. I jemu ta rola jakoś pasowała i tak naprawdę go nie oszpeciła. Wydaje mi się, że Cruise'a by oszpeciła. No i wracając do Deppa to jak patrzę na jego role to według mojej oceny on jednak wybiera role samych przystojniaków także nie jest to takie nienormalne zachowanie u aktora. Natomiast sama dbałość o wizerunek, ciało u aktora jest raczej porządana, bo to jego narzędzie pracy (utrzymania) i nie jest to kwestią narcyzmu. Także pod tym względem Tomowie także nie mam nic do zarzucenia. A czy grane przez niego role są podobne? Do pewenego stopnia tak, ale role grane przez Pacino też są bardzo jednokierunkowe. W sumie nawet bardziej niż role Cruise'a. Także to tez taki minus nie jest.
I fajnie jest porozmawiać trochę o Criusie jako aktorze, a nie w kółko o wszystkim innym oderwanym od jego zawodu.
kabal92 -> zgadzanie się z Tobą przychodzi mi z takim trudem, ponieważ wolałabym, byś w tym przypadku nie miał racji. ;) Naprawdę nie miałabym nic przeciwko, żeby takie wypowiedzi, jak ta, nie pojawiały się w mediach, albo by się okazało, że przekonanie, z jakimi są głoszone to po części aktorstwo, lub poryw chwili, po której się trochę opamiętał. Chociaż jak chce, to nich mówi co chce, ale nie chciałabym, by to miało znaczenie dla jego kariery - a niestety ma. Przykre.
Co do mojej dyplomacji w rzeczy samej nie wynika ona z tego, że boję się określić, a z tego, że bliski jest mi relatywizm, nie lubię wydawać zbyt pochopnych osądów i dostrzegam czasem różne możliwości i nie mogę uznać, jak jest, jeśli nie mam dość danych.
Eleonoro! Oczywiście przeczytałam - jak tylko dostałam się do komputera. Tak więc po kolei (niechętni, do czytania długich wypowiedzi, mogą przejść od razu do ostatniego akapitu - podsumowania, lub w ogóle nie czytać, nie obrażę się):
Co do sekt, jak sama zauważyłaś, wszystko zależy od definicji, jednak religie zazwyczaj wpływają na swoich członków, tak samo, a jeszcze trudniej chyba o psychologów, którzy by tego nie robili - a kiedy psychologia łączy się z wiarą, organizacja wykorzystuje pozycję wierzących i wpływa na ich życie, to porównanie z sektą samo się nasuwa. Co do braku przymusu, to nie jestem przekonana, bo najbardziej niebezpieczny jest ten ukryty, manipulacje itd. Jednak głoszenie swoich poglądów i zrzeszanie ludzi o podobnych oraz współpraca, a nawet działania, by wcielić swoje idee w życie sektą być nie muszą. Właśnie przez to, że tak trudno to odróżnić, sekty są tak bardzo niebezpieczne, bo ludzie nie zdają sobie sprawy, do czego przystępują. Dalej poziom szkodliwości i fizycznych zmian może być różny, więc nie zawsze musi się to wiązać z tak radykalnymi zmianami, chociaż owszem, oddalenie się od bliskich jest cechą bardzo charakterystyczną - stąd przesłanki, jakoby tak się działo z Tomem, tylko nie wiem czy mówi się tak dlatego, że tak się dzieje, czy przedstawia się wszystkie sytuacje, które by mogły o tym świadczyć tak, by odpowiednio naświetlić sytuację i rozdmuchać aferę.
Jeszcze w religiach mogą występować rozłamy i różni jej członkowie, w tym ci stojący wyżej, mogą ją rozumieć i/lub wykorzystywać, czyli dla jednych może to być filozofia ubarwiona legendą, której rozumieć dosłownie nie należy, dla innych sprawa poważniejsza. Nie potrafię ocenić poziomu świadomości wyznawców, w tym Toma Cruise'a, jednak dopóki nie robi nic złego, a wręcz chciałby pokoju itd., to ja nie mam zastrzeżeń. Chyba, że pomaga robić komuś pranie mózgu - ale nic mi o tym nie wiadomo, mi osobiście nie robi, za to dał mi dużo pozytywnych wrażeń, jako aktor, więc nie zamierzam obrzucać go błotem.
Dalej co do gry aktorskiej, to różnica w naszym odbiorze może wynikać z tego, że faktycznie nie widziałam tych filmów, które Ty najbardziej polecasz, a może one zmieniłyby mój punkt widzenia. Dalej może też mam złe porównanie i oceniam trochę zbyt surowo, jednak były takie momenty, np. w "Rain Manie", gdzie właśnie ze zdarzeń i słów wynikało, że w bohaterze bardzo wiele się dzieje, a nie zobaczyłam tego w jego oczach, tak samo pamiętam takie momenty w innych filmach, a zarazem zwrócił moją uwagę bardzo charakterystyczny wyraz twarzy, gdzie ma lekko uchylone usta i pewne określone spojrzenie, taką minę, która wygląda, jakby był mniej inteligentny, niż wynika z filmu - i ten wyraz miał dość często chyba we wszystkim, gdzie go widziałam, co akurat dla nie było dużym minusem, bo w takich momentach właśnie widziałam Toma Cruise'a, a nie człowieka, w którego się wcielał i może na wyrost wyciągałam wnioski. Zarazem czasem mimikę i gestykulację miał bez zarzutów, ale też nie znajdywałam odzwierciedlenia w oczach. Z drugiej strony jego charyzma także na mnie działała i szczególnie w dobrze dobranych rolach także do jego spojrzenia nie mogłabym się przyczepić i szczególnie w rolach czarusiów, lub kiedy był trochę zagubiony, wypadał naturalnie, kiedy stawał się uparty i twardy, wypadał dobrze, ale czegoś mi brakowało. Gdy miał jakąś przyjętą postawę, przekonywał mnie, ale już płynnych zmian, rozterek, jakiejś wewnętrznej walki, przejść z jednego stanu emocjonalnego w drugi w jego oczach nie znajdywałam tak, jak bym tego oczekiwała. Jednak kiedy miał określoną postawę, wypadał znacznie lepiej i podoba mi się gra jego ciała i czasem uśmiechy. Jednak sądzę też, że na jego odbiór duży wpływ ma bardzo korzystny wygląd i podobnie z oczami - spojrzenie przystojnego, wyrazistego pana robi większe wrażenie, niż takiego o przeciętnym wyglądzie. Chociaż zabawne też, jak tutaj różnią się nasze wrażenia, ponieważ mnie bardziej podobał się, jak był młodszy, choć, jak na swój wiek, wciąż jest wyjątkowo przystojny i nie traci tak, jak wielu.
Skoro przy wyglądzie, to również uważam, że dbanie o wizerunek filmowy i wygląd nie jest niczym złym, u aktora jest to rozsądne posunięcie. Oszpecając się i wcielając w dziwne, kontrowersyjne role, więcej się ryzykuje, zarazem nasuwa mi się wrażenie, że tom nie poradziłby sobie z wieloma rolami i trzymając się pewnych standardów lepiej na tym wychodzi. Z jednej strony świadczy to o ograniczeniach aktorskich, z drugiej o dobrym wyczuciu i umiejętności wykorzystania swoich mocnych cech, co się chwali. A widać, że role wybiera starannie i bardzo trafnie i przyciąga widza, więc tym większa szkoda, by ten rozgłos o tym, jak zgłupiał i wszedł do sekty, niszczyła jego karierę. Zdaje mi się, że głupi nie jest, raczej z tego, co pokazuje, jako aktor, wydaje mi się, że - parafrazując słowa z jednego filmu: "ma tę inteligencję, którą czasem odznacza się klasa średnia; ograniczoną, ale praktyczną", co wcale nie ma być jakąś obrazą, świadczy o pewnym sprycie i efektywności w tym, co robi.
Jeszcze odnośnie rozumienia ról, to też zdaje mi się, że jest zależne. Jednak nie widać, by czuł jakieś bardziej złożone niuanse - choć może tylko ja nie widzę. ;) Lecz w pewnej prostocie swoich postaci się odnajduje dobrze, więc odpowiedni dobór ról i prezentuje się świetnie, a do tego ma talent - jak i reżyserzy, którzy potrafią umiejętnie go obsadzić. Dalej, jeśli chodzi o "Edwarda..." też się cieszę, że nie przyjął tej roli i nawet, jeśli to nie świadczy najlepiej o jego zdolnościach aktorskich, skoro sam reżyser uznał, że Tom nie zrozumiał o co chodzi, to jednak myślę tak, jak i Ty: że dobrze się stało, bo Depp był do tej roli wprost stworzony i zapoczątkowała ona wspaniałą współpracę tego artysty i Tim Burtona. Tom może mniej ekscentryczny i elastyczny pod pewnymi względami ma za to swoje atuty i umie je pokazać. Np. do roli Lestata rozważano również kandydaturę Deppa, i dobrze, że w końcu tam nie zagrał i w tym roku pokazał się w innych ciekawych projektach, w tym akurat czasie zdaje się, że w "Benny & Joon" i tam stworzył wspaniałą kreację, a w "Wywiadzie..." trudno sobie wyobrazić kogoś innego, niż Cruise. Ten pan jednak nie wydaje mi się wybitnym aktorem, choć dobrym, ale jeśli uwzględnić jego charyzmę, niezapomniane kreacje i wkład w historię światowej kinematografii, do której wyraźnie się parę razy wpisał, trzeba mu oddać wyrazy uznania i zaliczyć do największych.
Podsumowując...
Pewna jednolitość ról mi przeszkadza, ale zarazem dobrze,że nie porywa się na coś, do czego nie pasuje. Chociaż wolałabym, żeby to nie Tom Cruise odnajdywał się w sytuacjach swoich bohaterów (lepiej lub gorzej), a stawał się nimi i nadawał im indywidualny rys, niepowtarzalny charakter, aurę. Chociaż ta powtarzalna też nie jest taka zła. ;) Brakuje jakiegoś urozmaicenia, ale za to w tym, co robi, jest naprawdę dobry. Gry oczami mi brakuje, chociaż nie twierdzę, że nie ma jej w ogóle, tylko zwróciły moją uwagę momenty, gdy jej zabrakło. Chociaż większość filmów z nim oglądałam dawno i nie mam świeżych wrażeń, więc może jak obejrzę polecane pozycje, to coś dodam. To, że jego wygląd jest dla niego tak ważny i nie jest w stanie go poświęcić dla sztuki też mnie nie zachwyca, ale jako kobieta jednak chętnie obejrzę kogoś o takiej urodzie i za miłe wrażenia estetyczne jestem mu wdzięczna. W końcu o ile prawie zawsze w filmach muszą się pokazać piękne i zadbane kobiety, to o atrakcyjność męskiej części obsady tak się nie dba (zazwyczaj), pomijając filmy romantyczne. Czy jest w sekcie czy nie, nie wiem, a nawet jeśli, to nie koniecznie jest to jedna z tych najgorszych, która robi kompletne pranie mózgu, a czymkolwiek nie byłaby jego religia, to jest to ważne dla niego i jego bliskich, nie dla publiki, a już tym bardziej nie powinno dla widzów. Pozdr.
Wiesz odnośnie definicji sekt to chodziło mi generalnie o to, że sformułowano pewne definicje by nieco to wszystko rozjaśnić. Bo jednak wpływ na ludzi mają i religie i inne organizacje. Czyli np. choćby organizacje polityczne. Idąc dalej potężny wpływ na człowieka często ma sama rodzina lub też środowisko w którym się rozwija, zwłaszcza, gdy dorasta, czyli najbliżsi (choćby terytorialnie najbliżsi koledzy), szkoła itd. Później współpracownicy z pracy. Ogólnie przez całe życie człowiek dostaje się pod wpływ jakichś jakby ugrupowań i niekoniecznie celowo, ale potrafią go one zniszczyć. Zwłaszcza np. rodzice często niszczą psychicznie swoje dzieci. Tak więc po prostu konieczne było zdefiniowanie sekty tak by nie popadać w przesadę, bo jednak nie można ludziom wszystkiego zakazać, bo w końcu wyszłoby na to, że ludzie nie mogą np. założyć jakiegoś klubu samorozwoju, czy nawet kącika poetyckiego, w którym by za bardzo powiedzmy romantyzowali odrywając się od rzeczywistości. O to mi generalnie chodziło. Natomiast co do psychologii to są też różne grupy zajmujące sie praktykowaniem róznych technik i są wręcz korzystne dla członków. Można nawet się pokusić o coś takiego, że ludzie którzy ćwiczą razem TaiChi, czy ChiKung też przecież płacą składki by ich nauczyciel miał z czego żyć i było za co opłacać sale i też te ćwiczenia związane są z pewną filozofią mającą silny wpływ na ich psychikę i osobowość. Tak więc trzeba te rzeczy jakoś klasyfikować, żeby nie wylać dziecka z kąpielą. W sumie wiesz jak czytałam o sektach to stwierdziłam, że i tak mimo starań by nie popadać w przesadę to jednak jak już ktos się nastawi na zwalczanie sekt to też często zaczyna atakować organizacje całkiem w porządku. Bo często trudno stwierdzić na ile coś dzieje się z woli ludzi. Bo np. sama idea tego by ludzie, którzy są już zmęczeni cywilizacją i życiem bez celu założyli swoją 'osadę' w której będą robić to co chcą, malować, medytować itd. jest całkiem fajna i wiele osób możne tego naprawdę pragnąć z własnej woli i nie mieć nic przeciwko oddaniu pieniedzy na utrzymanie takiej organizacji - jej budynków itd. bo bedą tam sobie żyć, co pociąga za sobą pewne koszta, których są świadomi. Oddają swoje pieniadze tak samo jak płaciliby normalnie za czynsz, czy za posiłki w stołówce. Więc byłoby dosyć chamskie zakazywać ludziom robienia czegoś takiego, bo niby z jakiej racji mamy do tego prawo. A wygląda to już jak sekta. Dlatego pojawia się jakiś punkt w definicji sekty o wykorzystywaniu tych ludzi do pracy (chyba też jest powiedziane cos 'ponad ich siły'), żeby jakoś dokładniej wyłapać sytuacje, gdzie jest to rodzaj niewolnictwa i oddzielić je od życia w grupie z wlasnej woli i nie bycia wykorzystywanym. W ten sposób oddanie na rzecz grupy swojego majątku jeszcze o niczym nie przesądza. Ważne jescze jest co dzieje się później - czy ten człowiek sobie tam tak żyje jak pragnął, czy zostaje zamieniony w niewolnika i czy może odejść z takiej grupy nie będąc przez nią prześladowanym. Dlatego o tym pisałam - by podkreślić te różnice.
Co do przytoczonej (w postaci filmu) wypowiedzi Toma to pragnę zauważyć, że była zmontowana z jego wypowiedzi - chodzi mi o to, że co chwilę były przeskoki - wycięte fragmenty. W sumie nie jesteśmy w stanie stwierdzić jak by wyglądała jego pełna wypowiedź. Łatwo wziąć wypowiedź człowieka zafascynowanego czymś co uważa za rzecz wspaniałą np. jakąś nową metodę leczenia i z jego wypowiedzi na ten temat powybierać tylko te fragmenty w których wyraża radość z powodu poznania tej metody i zadziwia sie tym, że jest to takie proste, a mogłoby pomóc wielu ludziom. Człowiek, który przejawia empatię zawsze będzie taką ideą podniecony więc przy odpowiednim wybraniu fragmentów jego wypowiedzi można zrobić tak by wyszedł na jakiegoś nadpobudliwego. Takie jest moje zdanie. Co wiecej można też tak zmontować by wyglądało, że nic nie tłumaczy, a plecie bez sensu, bo wystarczy wyciąć fragmenty w których mówi bardziej szczegółowo. Dalej - chodziło też o to, że wyżej była mowa, że Cruise jest idiotą bo wierzy w kosmitów. Na to ja stwierdziłam, że w sumie mi to wygląda na przykrywkę i jakoś nie zauważyłam, żeby on tak o tych kosmitach opowiadał, a opowiada o psychologii i możliwościach poprawy stanu człowieka przez poprawę jego komfortu psychicznego. Rzecz prawdziwa i zanana od dawna i raczej niegłupia. O kosmitach w tej wypowiedzi nic nie było więc dalej nie jest to dla mnie argument na to, że to nie jest przykrywka, albo na to, że on w kosmitów wierzy. Wręcz przeciwnie - skoro niby to taka prawdziwa religia to dlaczego nic nie mówią o samej tej religii - tych kosmitach itd. tylko wyłącznie o kwestiach psychologicznych? O kosmitach mają jedynie te swoje historie potrzebne na rzecz bycia kościołem, a opowiadać o nich opowiadają tabloidy. Tak to wygląda. W przypadku innych religii sprawa wygląda inaczej - mają jakieś historie tworzące podstawy tej religii i w kółko właśnie o nich tłuką. Czy to nie dziwne, że scjentolodzy tak nie robią? Mi to wiele mówi.
Co do gry aktorskiej Toma no to właśnie - mnie to też zaintrygowało - ta nasza rozbieżność jej odbioru. Ale wiesz mi się to podoba - lubię takie rzeczy wiedzieć, bo to mnie w jakiś sposób oświeca, daje mi do zastanowienia nad tym jakie to wzystko subiektywne i próbuję wtedy spojrzeć na coś w spoób taki, jak sposób patrzenia tej innej osoby, która podzieliła sie ze mną swoim odbiorem. Tak więc dla mnie to bardzo cenne przemyślenia. Tak sobie myślałam o tym i w sumie to faktycznie nie ma on wielce rozwiniętej mimiki twarzy i pomyślałam też, że ogólnie można by podzielić aktorów i nawet po prostu ludzi - na takich, którzy jakoś mają większą mimikę i takich z uboższą, przy czym o dziwo niekoniecznie ta uboższa daje mniejszy efekt w wyrażaniu ich uczuć twarzą - przynajmniej według mojego odbioru. Co jest rzeczą ciekawą. Np. taki Depp, facet naprawdę świetny jako aktor, ale właściwie ma dosyc mały zasób min i w kółko trzepie te same, a jednak jest dobrym aktorem. Może niezbyt urozmaicone są jego role - zwykle wybiera takich jakby dziwaków, ale bezsprzecznie jest dobry. Z kolei Pacino ma rozbudowaną mimikę choć i tak w kółko taką samą. Bezprzecznym królem aktorstwa jest dla mnie Gary Oldman, bo facet faktycznie może się zmieniać kompletnie i pod względem mimiki i ruchów, i głosu. No ale drugiego takiego za bardzo nie widzę, choć wielu cenię. Na pewno ma znaczenie to, że oczy Toma podobają mi się cholernie ;P czyli ta owa jego przystojność, ale ciekawe jest też to, że dla mnie on wypada inteligentnie, a dla Ciebie wręcz na odwrót hehe Z tymże wiesz na mnie on robił takie głupkowate wrażenie w tych rolach, kiedy był młody z tymże to pasowało do tych postaci, bo faktycznie wtedy miał grać takich np. typu cwaniaczek, któremu się wydaje, że jest cwany, a faktycznie nie jest. Właściwie także w "Rain Manie" gra osobę dość egocentryczną i zajętą wyłacznie sobą, co w dalszej części filmu się zmienia. I mi się podoba jak to gra - że np. widać, że ma pewien problem - mimo przemiany osobowości - by tak całkiem wyszło to na wierzch, bo zbyt długo był takim dość egoistycznym introwertykiem. Wiesz np. bardzo lubię Martina Donovana. Z jednej strony wiem, że jakoś jakby się nie zmienia w tych swoich rolach, ale jest w nim coś takiego, że jak oglądam film, w którym gra to ta jego postać jest dla mnie szczególnie realistyczna. Taka cholernie naturalna. I to też jest właśnie ciekawe - niby nie robi nic niezwykłego, a ma to coś w sobie. Ale pewnie dla kogos innego to tak nie wygląda, ale ciekawie jest zastanowić się nad tym. Mi właśnie w tej przytoczonej "Magnoli" podoba się w Tomie ta zmiana - z takiego kompletnego kretyna na kogoś kto jak widać udawał, że jest tym kretynem. Ale może Ty odbierzesz to inaczej. W każdym razie bardzo polecam ten film. Z kolei w "Zakładniku" jest taki chłodny i zamknięty w sobie - prawdziwy zawodowiec nie ukazujący uczuć, maszyna, drapieżnik. Szczególnie właśnie drapieżnik, co bardzo pasuje do bycia płatnym zabójcą. A co do tego "Edwarda nożycorękiego" to w ogóle ciekawy wydaje mi się pomysł, że w ogóle chciano go tam obsadzić, co w sumie wskazuje na to, że jednak według reżyserów ma on spory potencjał. A to, że rola mu nie pasowała to nie wiem czy mozna do końca rozumiec tak, że jej ne rozumiał (tzn. wiem, że chodzi głównie o tą zmianę końcówki jako wskaźnik nierozumienia). Po prostu jej nie czuł, nie widział siebie w tej roli. Taki Depp jak by miał zagrać Lestata to raczej by to rozłożył ;PP nie wierzę, żeby wypadł choć dobrze, a już na pewno nie wspaniale. Po prostu nie pasuje do tego i już, co nie świadczy o jego złym aktorstwie. Myślę, że przede wszystkim on jest zbyt łagodny. Nawet w roli "Rozpustnika", która bardzo mi się podoba, zachowuje tą swoją pewną łagodność. Wydaje mi się, że nie byłby w stanie zagrać takiego narwanego Lestata z tą całą jego hipokryzją, docinkami, gierkami, z tą całą burzą w duszy. Można wziąć też innego uznanego aktora typu Pacino, czy DeNiro i też nie daliby rady zagrać Lestata. Także jednak ja raczej nie mam za złe tego, że aktorzy grają często podobne role, zwłaszcza, że częśto ogranicza ich ich wygląd. Choć mam nieziemski podziw dla Oldmana. No ale to jest po prostu wyjątek wśród aktorów. Zresztą Tim Roth też wydaje mi się ogromnie uzdolniony i będący w stanie bardzo sie przeobrażać. No ale podobnie jak Oldman nie został zbyt doceniony.
Dokładnie.....On jest teraz śmieszny...rozumiem, że religia jest w życiu ważna ale... Podobno Katie Holmes też już ma go dość i złożyła pozew o rozwód...nie dziwię się jej...;/;/;/
Udam, że nie widziałam dwóch powyższych postów, bo właściwie nie ma w nich zbyt wiele treści, które wnosiłyby coś do dyskusji, czy w ogóle do których można by się odnieść, a każdy oczywiście ma prawo mieć własne zdanie, więc nie skomentuję. Za to odpowiem Eleonorze. ;)
Masz rację, co do tych sekt, zarazem mają ją ci, którzy doszukują się zagrożeń ze strony różnych organizacji – ponieważ często mają rację. Co do tych wpływów, owszem, całe nasze otoczenie na nas oddziałuje, jednak tu jest dość wyraźna różnica, między wpływem, a manipulacją. Człowiek, którym się manipuluje, jest nieświadomy tego, że ktoś przyczynia się do zmian w jego zachowaniu, myśleniu, a osoba manipulująca sama czerpie z tego dla siebie korzyści kosztem tej osoby. Sekty, to organizacje, które opierają się właśnie na manipulacji ludźmi, czyli mają jakiś przywódców, którzy na różne sposoby przyciągają ludzi podatnych na ich wpływy, często słabych psychicznie lub mających problemy z dostosowaniem się do otoczenia, zagubionych, samotnych... Stwarzają jak najbardziej przychylną atmosferę, lecz z czasem zaciskają sidła... Trudno rozpoznać, czy intencje są szczere. Z jednej strony ludzie wolni mogą chcieć zmienić coś w życiu, jak istoty społeczne potrzebują towarzystwa, bliskości, nieraz wsparcia i wiary. Jednak jeśli już oddają majątek jakiejś organizacji i uzależniają się od niej, ich wolność zostaje ograniczona – niby na ich własne życzenie, ale nie koniecznie jest to dla nich najlepsze; strata tego, co się miało, w tym rodziny, na rzecz nowej grupy. Wtedy z czasem utopia może przerodzić się w więzienie, a człowiek coraz mniej jest zdolny, do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie, swobodnego wyboru. Jeśli człowiek traci niezależność np. finansową, własne mieszkanie, zostają ograniczone jego wolności, np. nie może się wiązać z dowolnie wybraną przez siebie osobą, nie może robić tego, co lubi, na rzecz pracy, czy też „misji” do jakiej go nakłoniono, to nietrudno zauważyć w tym manipulację. Czasami drone manipulacje mogą być nawet korzystne, ćwiczenia psychologiczne w celu rozwoju... Ale tylko, jeśli człowiek sam się na nie decyduje, będąc świadomym konsekwencji i faktycznie wynosi z tego dla siebie korzyści. Szczególnie wszelkie religie wydają mi się niebezpieczne, ponieważ między religią a sektą jest cienka granica, a przecież każdy ma prawo wierzyć, w co zechce. Trzeba mieć dużo rozwagi i myśleć samodzielnie, a także zachować trochę dystansu, by samodzielnie podejmować wybory i nie ulegać manipulacji. Zarazem zgadza się, że wiele organizacji słóży ludziom i nie ma w nich nic złego. Dlatego trzeba dobrze je poznać, by mieć pewność, co do ich natury. Jeśli wszystko jest jasno powiedziane, to w porządku. Ale jeśli pojawiają się jakieś haczyki, coś, o czym nie powiadomiono nas zawzasu – już powinien włączać się wewnętrzny alarm. Z tego, co było napisane w tym temacie, np. w scjentologii ludzie „na niższych szczeblach” nie są dopuszczani do wszystkich nauk i o wszystkim zawiadamiani, a taka hierarchia już trąci sekciarskiem – chociaż nie wiem, czy tak jest w rzeczywistości. Nie miałąm styczności z scjentologami, więc nie mogę ocenić. Dppuszczam też możliwość, że jest to ruch filozoficzno-psychologiczny, po prostu. A także, że niektórzy wykorzystują to, jako podstawę do stworzenia sekty, co nie musi przekreślać od razu całego kościoła.
Co do wypowiedzi Cruise’a brzmiała bardzo haotycznie, raczej, jak brednie, ale faktycznie był to tak pocięty wywiad, że trudno ocenić. Mimo że ten „wizjonerdki” charakter był... dziwny. Niektóre momenty wypowiedzi niepokojące, jak kiedy mówił, że nie może robić tego, co lubi, tylko to, co musi – dwuznaczne, nie wiadomo, czy musi, bo sam obrał taki kierunek, czy ktoś mu pomógł. Taka wiara, że można zmieniać świat też zdaje się przesadna – ale mógł to być właśnie wynik podniecenia, chwilowej ekscytacji... Chociaż tak duży zapał, a także zmiana, o której mówił, jest jakaś... sami oceńcie. No i powtórzył wielokrotnie to samo w niejasny sposób z przekonaniem, jakby głosił największe prawdy świata – ale nie wiem, czy to wynik zaślepienia, wpływu emocji, czy może nie umiał się wysłowić – czy też może mój angielski mnie zawiódł, a montarzysta tego filmiku odwalił „dobrą robotę”. Więc choć nie zachwyciło mnie słuchanie, jakby gadał jak nawiedzony, to nie zamierzam go oceniać.
Dalej jeśli chodzi o ocenę gry i różnice zdań mam podobne odczucia, jak Ty – bardzo sobie cenię odmienne punkty widzenia, bo pozwalają szerzej spojrzeć na jakąś kwestię i Twoje uwagi dużo wnoszą i dla mnie. Co do oceny „głupokowatego wyrazu twarzy” trochę się wyjaśniło – napisałaś, że faktycznie miał taką w starszych filmach i że to się zmieniło, a tak się składa, że widziałam właśnie więcej tych starszych filmów – więc bardzo możliwe, że to o to chodzi.
Co do roli w „Edwardzie” to nie reżyser chciał go w nim obsadzić, a producenci, ze wględów komercyjnych, ponieważ Tom był aktorem „na topie” i jego nazwisko mogło przyciągnąć publikę, a że nie bardzo Tom rozumiał tą rolę, stwierdził sam reżyser, więc w tym przypadku polegam na jego opinii, bo kto, jak kto, ale on najlepiej wiedział, jak ta postać miała wyglądać i długo rozmawiał z Tomem, więc miał solidne podstawy, by wyciągnąć takie wnioski.
Innych aktorów nie będę tutaj oceniać, skoro to forum o Tomie Cruise’e, chociaż z niektórymi się zgadzam, z innymi nie do końca... Ale nie miejsce na to. Za to wdzięczna jestem za polecenie konkretnych tytułów z jego filmografii – z ust osoby inteligentnej i wrażliwej, jak wnioskuję po wypowiedziach, są dla mnie dużo bardziej wartościowe, niż większość recencji, oprtych na głębokich refleksjach typu: „zajebisty/do d...”. Chętnie nadrobię zaległości i obejrzę te pozycje, skoro są wartościowe i będę zarazem miała wtedy możliwość zweryfikowania lub potwerdzenia swoich wcześniejszych wrażeń.
Tak no ja wiem, że istostą szkodliwości sekty jest właśnie manipulacja i odebranie własnej woli. Jednak to, że człowiek przyłącza się do jakiejś społeczności niekoniecznie musi prowadzić do tego, że właśnie zacznie być manipulowany. Właśnie chodziło mi o to, że trudno to wszystko stwierdzić i nie dziwię się, że często zachodzą pomyłki i posądza się o złe intencje organizacje całkiem w porządku. Przy czym podkręślę, żeby nie było wątpliwości, że wcale nie popieram sekt, a bardzo popieram walkę z nimi. Natomiast co do samej manipulacji to jednak rodzice bardzo często manipulują dziećmi i często niszczą im w ten sposób całe życie, bo w pewnych warunkach człowiek po prostu nie jest w stanie się prawidłowo rozwinąć. Robią to zazwyczaj nieświadomie, ale ta manipulacja jest niestety bardzo mocno obecna po prostu wszędzie, choć oczywiście wiele osób ma normalnych rodziców, co jest wielkim szczęściem. I jeszcze odnośnie rodziny to jednak często rodzina jest dla człowieka toksyczna i w takim wypadku korzystne jest dla niego oddzielenie od rodziny, co czasem następuje np. w wyniku pomocy psychologicznej/psychiatrycznej, kiedy terapeuta stwierdzi, że trzeba pomóc danej osobie i uwolnić ją od wpływów rodziny. Koniec końców znowu dochodzimy do tego, że ta sama rzecz, czyli odsunięcie kogos od rodziny, w jednym wypadku jest korzystne i wręcz potrzebne, a w innym faktycznie niszczące. Czyli znowu nie jest to też właściwy wyznacznik sekciarskiego działania. Za to świetnym wyznacznikiem jest odcinanie osoby od otoczenia w sensie telewizji, prasy itp. i to właśnie ma odzwierciedlenie w tej ogólnie przyjętej definicji sekty. Czyli w tej sytuacji jak weźmiemy takiego Toma Cruise'a i na razie rozpatrzymy go nie jako kogoś na czele sekty, a jako potencjalną jej ofiarę - to nie pasuje to do tego, że wpadł w ręce sekty, bo nie został odcięty od świata, ma dostęp do wszelkich środków masowego przekazu, żyje w otoczeniu jakie sam sobie wybiera, czyli nie wyłącznie osób będących scjentologami, nie został przez nich ubezwłasnowolniony pod względem finansowym i nie mają wpływu np. na jego dietę, w tym sensie, że w sektach zwykle stosuje się specjalną dietę z niską zawartością białka, co ponoć ułatwia podatność na manipulacje, bo jakoś tam działa na mózg, czy ogólne funkcje organizmu. Wiem, że on jest osobą, którą trudno było by tak zamknąć, czy pozbawic majątku, no ale są też inni ludzie z tego kościoła i jednak chodzą na wolności także generalnie to nie pasuje do ogólnej definicji sekty. Aczkolwiek jak mówiłam walczy się nie tylko z sektami, ale i w ogóle z organizacjami niebezpiecznymi dla psychiki ludzi organizującymi różne dziwne kursy. Co znowuż jest dośc trudne, bo znowu jest problem jak rozróżnić te faktycznie destrukcyjne od jakichś niegroźnych. I być może ten kościół jest pod jakims względem groźny - nie mówię, że nie, ale trudno zaklasyfikować go jako sektę. A co do bycia religią to właśnie ciekawe jest to, że w przeciwieństwie do innych religii i sekt także, oni nie skupiają się na tych historiach o kosmitach, które niby sa podstawą ich religii, tylko na tych kwestiach psychologii stosowanej, co sprawia, że właściwie jako ruch religijny też nie wyglądają.
Co do tego: " Z tego, co było napisane w tym temacie, np. w scjentologii ludzie „na niższych szczeblach” nie są dopuszczani do wszystkich nauk i o wszystkim zawiadamiani, a taka hierarchia już trąci sekciarskiem – chociaż nie wiem, czy tak jest w rzeczywistości. " Wiesz, ale chodzi o te 'nauki' o tych historiach o kosmitach. Po prostu nie muszą tego poznawać. To nie jest jakieś zatajanie ważnych informacji, zwłaszcza, że w sumie mogą tak latami sobie należeć do tego kościoła i się tym nie przejmować (tym, co głoszą te historie o kosmitach), bo i tak sama ta organizacja tak na codzień olewa te wszystkie historie o Xenu i zajmuje się czym innym. Także no akurat w tym przypadku to mi to nie zalatuje sekciarstwem tylko raczej sprytnym posunięciem właśnie, żeby ludzi nie obciążać tym, co i tak w ich organizacji w sumie nie ma znaczenia, a co służy raczej wyłącznie do tego by mogli egzystwoać jako kościół.
Odnośnie tego: " Taka wiara, że można zmieniać świat też zdaje się przesadna – ale mógł to być właśnie wynik podniecenia, chwilowej ekscytacji... Chociaż tak duży zapał, a także zmiana, o której mówił, jest jakaś... sami oceńcie. " . Ja mam inne do tego podejście. Może dlatego, że sama podniecam się pewnymi rzeczami typu, co można osiągnąć stosując jakąś tam technikę samorozwoju, czy jakieś urządzenie do leczenia. Jak się weźmie kogos, kto był świadkiem jakiegos uzdrowienia w kościele to taki człowiek też zwykle mówi o tym z pasją i z dobrych intencji chciałby żeby to było rozpropagowane na całym świecie, żeby pomóc jak największej ilości osób. Podobnie jak się 'odkryje' jakąś metodę leczenia, choćby na zasadzie makrobiotyki (ale prawdziwej, nie takiej opisywanej w necie i wielu książkach) to człowiek też się podnieca i chciałby uzdrowić cały świat i chciałby żeby jak najwięcej osób poznało pewne sposoby i pozbyło się chorób. Dla mnie to nic złego, bo i widziałam lekarzy i inne osoby będące w podobnej euforii, bo uświadomiły sobie, że można w pewien sposób pomóc wielu ludziom i po prostu chcące im pomóc. W sumie uważam to nawet za pozytywną cechę, że tak mu zależy, bo to przejaw wrażliwości na krzywdę i cierpienie innych ludzi, czyli po prostu empatia. Aczkolwiek zdaję sobie sprawę z tego, że wiele osób od razu oceni to jako nadpobudliwość i chaotyczne gadanie podniecającego się nie wiadomo czym. No ale cóż, trudno. Wiem, że można dokonac niesamowitych rzeczy stosując metody z zakresu psychologii i wiem też, że rzadko kto z tłumu w ogóle ma pojęcie o istnieniu tych metod, choć to nie jest żaden odłam medycyny nie stosowanej normalnie przez lekarzy.
Co do tego: " Co do oceny „głupokowatego wyrazu twarzy” trochę się wyjaśniło – napisałaś, że faktycznie miał taką w starszych filmach i że to się zmieniło, a tak się składa, że widziałam właśnie więcej tych starszych filmów – więc bardzo możliwe, że to o to chodzi." To wiesz może troszkę inaczej - te filmy starsze, które z nim widziałam traktowały generalnie o postaciach, które mają być takie lekko cwaniackie, lekko głupkowate i wydaje mi się, że on to dobrze grał. Natomiast co do filmów typu "Mission Imposible" to nie lubię takiego kina i nie za bardzo wiem, jak zagrać w czymś takim i wypaść inteligentnie. W takich filmach chyba zawsze wypada się na gościa raczej zbyt pewnego siebie, niewiele myślącego, a ciągle w ruchu/akcji. Mi to się nie kojarzy z inteligentną postawą ;P ale też w ogóle nie wydaje mi się, żeby było w takim filmie widać możliwości aktora, bo nie ma jak inaczej tam zagrać. I chyba też ludzie mają niespecjalny stosunek do Toma często myląc (nie zdając sobie z tego sprawy) takie właśnie postacie przez niego grane z nim samym, jako człowiekiem.
A no to zmienia postać rzeczy odnośnie "Edwarda.." jak to producenci tak pchali Toma, bo jakoś nie mogłam uwierzyć, żeby Burtonowi przeszło przez myśl, że ta postać do niego pasuje. Rany, dobrze, że udało mu się (Burtonowi) przepchnąć Deppa ;P bo jednak często niełatwo postawic się producentom.
Co do scjentologii, to ich praktyki psychologiczne też mogą stanowić zagrożenie, ale możliwe jest, że sytuacja przedstawia się w tym przypadku dokładnie tak, jak mówisz i mam szczerą nadzieję, że tak jest, chociaż nie jestem do końca przekonana. Ale nie ma co o tym rozmawiać, przynajmniej nie ze mną, bo w temacie nie siedzę. Jeśli chodzi o rodzinę (odbiegamy juz od tematu), to jest to o tyle inna rzecz, że rzadko pojawia się tu celowa manipulacja, zazwyczaj rodzicom chodzi o dobro dziecka, chociaż nie zawsze im to wychodzi. A toksyczne związki rodziców z dzieckiem i nie tylko owszem, zdarzają się, nie tak znowu rzadko i mogą zrujnować życie, ale to już chyba nie dotyczy wątku całkowicie, więc to zostawmy. Dalej odcinanie się od rodziny, to nie tylko odcinanie od, powiedzmy, mamy i taty, ale ogólnie od bliskich, przyjaciół, żony, męża, kogo tam... Ale nieważne, to już w sumie nic do tematu chyba nie wnosi. Odnośnie wypowiedzi Criuse’a, nie oceniam jej, a mówię, jak brzmiała, ale wcale nie wnoszę z tego, że jest jakiś tam, jedyne, co oceniłam, to to, że miał dobre intencje i to jest pozytywne.
Jeśli chodzi zaś o jego minę, tą mało inteligentną, to miał ją czasem właśnie grając bystrych facetów i to mnie raziło. I to, że miał ją tak często, tą samą, nieważne kogo by nie grał. I sądzę, że w "Mission Imposible" akurat właśnie też powinien wyglądać, na inteligentnego. :P Ale nie oceniam go, jako człowieka po wyrazie twarzy. xD No i też nie oceniam całego jego aktorstwa na tej podstawie. ;) Mówię tylko samym wyrazie i wrażeniu, jakie robił na mnie w filmach.
Co do "Edwarda..." to był problem z obsadzeniem tej roli, szczególnie, że okazało się, że Tom się nie nadaje, ale kiedy tylko reżyser spotkał się z Deppem, szybko zrozumiał, że to jest to. Więc nie było wyjścia, nie? :D I na tym skończyła się chyba przygoda Toma z Burtonem i dobrze, bo jakoś nie widzę go w tym groteskowym świecie awangardowego reżysera.
Mi z tą rodziną to chodziło tylko o to, że oddzielanie człowieka od rodziny uważa się zwykle za szkodliwe działanie typowo sekciarskie - że np. jakaś grupa to sekta, bo kogoś tam odrywa od rodziny, a często człowiekowi przydaje się takie oderwanie, a poza tym w końcu musi dorosnąć i zacząć żyć własnym życiem. O to mi chodziło i poniekąd tez rywalizację róznych grup o kierowane daną osobą - w tym przypadku jakby walka między rodziną, a potencjalną (niekoniecznie) sektą. Ładnie to widać w "Świętym dymie", gdzie za wszelką cenę chcą wyrwać dziewczynę z sekty, choć na razie nie wiadomo, czy wstąpiła do sekty, czy po prostu chce zmienic styl życia i tak wyciagając ją zaciągaja ją do domu, a w tym jej rodzinnym środowisku jej znajomi jedyne, co moga jej zaoferować to imprezy, gdzie by ćpała, piła i puszczała się, a jej jakaś tam kuzynka, czy bratowa (nie pamiętam w tej chwili) w sumie jest niezmiernie powierzchowną osobą, która zwraca uwagę glównie na to, że tej dziewczynie do twarzy w sari, a ten co ma jej pomóc jest atrakcyjny seksualnie, więc warto go przelecieć. Natomiast koleżanki samej dziewczyny myślą o wszystkim w kategoriach bardzo przyziemnych dziwiąc się temu, że ona może kochać swojego guru/mistrza nie w sposób taki jak się kocha mężczyznę - że może go kochać w sposób duchowy - i nawet dziwią się nie dlatego, że tak nagle, czy że to potencjalna sekta, ale dlatego, że jest stary i brzydki ;P Jak wiemy (choć w sumie nie wiem czy oglądłaś ten film), ale kończy się to tym, że jednak po tym całym praniu mózgu zaoferowanym przez rodzinę i wyciągającego z sekty pomocnika ona i tak w końcu wyjeżdża do Indii i tam się osiedla i co ciekawe nawet jej matka z nią tam wyjeżdża. Także chodziło mi tylko o to, że to wszystko ma takie różne strony, a to niby zdrowe środowisko i niby normalne życie często jest puste duchowo i pełne ćpania i alkoholu, a nawet jeśli i bez tego to np. zarzynania się w pracy, której się nie lubi i po prostu życia wbrew sobie. Natomiast co do scjentologów to ja nie zaprzeczam, że mogą też robić coś złego. Jak najbardziej mają ku temu możliwości. Po prostu pragnę na to patrzeć w miarę obiektywnie biorąc pod uwagę różne informacje i różne strony medalu, zwłaszcza, że zawsze uważałam, że przydałoby się nauczanie w sumie prostych technik mogących ulepszyć życie i zdrowie ludzie i uświadomienie im, że cokolwiek robią powinni zwracać uwagę na to by nie robić tego wbrew sobie i nie popadać w kolejne konflikty. To tak jak psychologowie w szkołach. U nas może są, może nie są, ale nawet jak są to właściwie jakoś niezbyt pomagają ludziom zdrowiej psychicznie żyć. Mało też są rozpowszechnione terapie rodzinne. Ludzie się na nie decydują jak już jest bardzo źle i to też jak w ogóle jakimś cudem ktoś ich tam skieruje. I po prostu bardzo odpowiada mi idea łatwego dostępu do pomocy psychologicznej, a dokładniej uznawanie kładzenia dużego nacisku na zdrowie i komfort psychiczny za normalny styl życia. Żeby nie było tak, że komus by pomogła rozmowa z terapeutą, ale nie pójdzie do terapeuty, bo czułby się jak psychicznie chory gdyby poszedł. Dlatego te idee scjentologiczne naprawdę mi się podobają. Co nie zmienia faktu, że w rzeczywistości może to wszystko tylko w połowie tak super wyglądać, czyli to co robią, a to co głoszą to moga być dwie różne rzeczy. Niestety i taką ewentualność biorę pod uwagę.
Tak, tak, no własnie dobrze, że opisujesz te wrażenia względem Toma i faktycznie przyznaję, że ma dość ograniczoną mimikę, a z kolei dość dużą że tak powiem ruchliwość - ogólną żywiołowość, energię. I tak myślę, że i w tych poleconych przeze mnie filmach też może Ci się nie spodobac - w sensie nie okazac cienia inteligencji ;P no ale i na tym polega ta fajność, że jak widać tak różnie można to wszystko odbierać.
No bezspornie się zgadzam z tym, co piszesz o "Edwardzie.." i Burtonie. Tom u Burtona to by była klęska ;P
Mogę porozmawiać o psychologii i sektach, ale to nie miejsce na to. ;)
Z tym, że warto patrzeć z różnych stron na różne rzeczy zgadzamy się jednomyślnie, ale... off topujemy. ;)
Dlatego przechodzę do aktora, o którym tu powinna być mowa. Kiedy powiedziałam, że mi się nie podoba? :D Po prostu doceniam go i szanuję pod niektórymi względami, ale i mam trochę zastrzeżeń. Co do mimiki nie musi być nie wiadomo jaka, mogą to być i subtelne zmiany, ale dobrze, by jakieś były, szczególnie, kiedy wynika z sytuacji, że bohater właśnie coś tam przeżywa. A poza tym wyraz twarzy też świadczy jakoś o człowieku, pokazuje coś z jego osobowości, więc jeden wyraz nie powinien być u różnych postaci, szczególnie, jak nie koniecznie pasuje. Momentami braknie mi czegoś w spojrzeniu, chociaż zarazem technikę aktorską Cruise ma naprawdę dobrą i ta jego ekspresja i ruchy bardzo dobrze na ekranie wyglądają. :D Ma coś, co przyciąga widza, w dużej mierze urodę, ale chyba nie tylko. ;)
No wiem właśnie, że wyraz twarzy świadczy o wnętrzu i właśnie kurcze mi się wydawało ;P że właśnie to jest fajne w takim specyficznym spojrzeniu Toma, które wykonuje w pewnych sytuacjach, że właśnie wtedy widać, że ma sporą głębię, że pokazuje, że tak do końca to nigdy sięnie skapniemy, co on wie. A tu kurcze widzę, że tylko ja to widzę ;PPP Trochę sie w tej chwili wygłupiam ;P - tzn. nie przeszkadza mi, że ja jego twarz tak odbieram - jego zmiany spojrzenia itd., a Ty inaczej, tylko pewnie i "Magnolia" tu nie pomoże choć kto wie ;>
Tu jest ten fragment z "Magnolii" http://youtube.com/watch?v=yuT3pFG06K8 w sumie możesz zobaczyć, bo Ci to nie zmieni odbioru filmu. No zresztą jak chcesz. W każdym razie w tej scenie on najpierw gra tą swoją postać graną przez tego człowieka, którego odgrywa w filmie - czyli taki cwaniaczek, co każdą laskę wyrwie. A potem tak specyficznie poważnieje i nagle znika ta poza bawidamka. A jego twarz staje się twarzą powżnego człowieka zdecydowanego na wszystko jednocześnie wyczuwającego zagrożenie. To jest chyba to, co w nim uwielbiam - on ma coś z drapieżnika, że sprawia wrażnie osoby zdecydowanej na wszystko, będącej w stanie działać szybko i na zimno jeśli zajdzie taka potrzeba. I to też kojarzy mi się z siłą umysłu i mądrością. I to w pełni zostało wykorzystane w "Zakładniku" - ten jego aspekt. Ta zimna siła profesjonalisty. A wracając do sceny z "Magnolii" bardzo mi się podoba jak to zagrał. Ta zmiana wyrazu twarzy. Jeśli zdecydujesz się obejrzeć ten fragment, mimo, że nie widziałaś filmu to weź napisz, jak Ci się podoba. Choć fakt, że jeszcze lepiej to wypada, jak się ogląda wcześniejsze jego wystąpienia w tym filmie. Aha i jak będziesz chciała obejrzeć ten film to koniecznie wersję pudełkową dvd, bo dvd wydawane do gazet obcięli (ciachnęli jedną trzecią filmu :-/ ).
Przecież nie napisałam, że cały czas ma taki sam wyraz twarzy i nie potrafi grać. Tylko że często się pojawia ten wyraz, niezależnie od postaci, w którą się wciela. Właściwie czasem mam przez to wrażenie, że bardzo silnie trzyma się scenariusza i przybiera jakąś minę wtedy, kiedy ma powiedziane, że tak powinien, a w innych sytuacjach czasami po prostu coś robi - to, co przewiduje scenariusz. Jakby po prostu wykonywał bardzo profesjonalną robotę, ale nie stawał się tym, kogo odgrywa. Zarazem są momenty, gdzie również mimiką dobrze oddaje to, co powinien i ma w spojrzeniu coś, co urzeka, lecz nie zawsze w oczach odnajduję to samo, co w reszcie postawy. Tylko że to krytykuję, nie znaczy, że tylko to widzę i sądzę, że przez to Tom jest złym aktorem, albo głupim, tylko to są te minusy, które mi najbardziej przeszkadzają - surowość oceny wynika też z tego, że jest to aktor wysokiej rangi, więc to, na co bym nie zwróciła uwagi u gorszego aktora, tutaj jest widoczne i skoro jest to pierwszoplanowy aktor o takiej renomie, dobry i grający u najlepszych reżyserów, to wraz z uznaniem dla niego, rosną wymagania. Widać, że starannie dopracowuje swój wizerunek, postawę, gesty, dokładnie zna scenariusz, widać przygotowanie i świetną szkołę aktorską. Dlatego niektóre przeczy bardziej rażą, a niestety u Toma mogę się do paru rzeczy przyczepić. Jednak wypada przed kamerą na tyle dobrze, że zazwyczaj po prostu dobrze się go ogląda, a że jeszcze pojawia się w ciekawych filmach, więc w ogóle. Co do fragmentu filmu, kusi mnie, by zajrzeć, ale wolałabym jednak wiedzieć jak najmniej o filmie i zobaczyć go w całości, a dopiero potem o nim rozmawiać.
Off top:
Takie przejście z toksycznej rodziny do jakiejś organizacji, to jak z deszczu pod rynnę – co innego pomóc człowiekowi wyjśc na prostą, poznać siebie, rozwiązać problemy, tak, by samodzielnie stanął na nogi, a co innego wyrwać go z nieodpowiedniego środowiska po to, by znalazł się pod wpływem kogoś innego. Prawidłowe relacje międzyludzkie, to relacje partnerskie. Zgadzam się, że to źle, że ludzie nie mogą korzystać z pomocy psychologicznej normalnie, gdy potrzebują (raz, że brakuje dobrych psychlogów i wielu jeszcze szkodzi, dwa, że nastawienie u nas do tego jest nieprawidłowe), nie tylko przy chorobach i poważnych zaburzeniach, a chociażby przy problemach, np. z nieśmiałością, stanami lękowymi, dołami itd. I zamiast samodzielnego myślenia i samoświadomości uczy się przyjmowania ślepo reguł i tylko przysfajania wiedzy. Aspekty psychologiczne i socjologiczne to temat rzeka i chętnie porozmawiam na nie, ale nie tutaj, by nie zaśmiecać forum.
No ale ja wiem, że go nie krytykujesz tak w pełni. Ja wiem, wiem. Tylko po prostu no tak akurat trochę na odwrót go odbieramy, zwłaszcza te oczy i byłam ciekawa jak wypada według Ciebie w tych fragmentach. No z ciekawości tak :) bez złych intencji :) No, ale rozumiem, że nie chcesz sobie psuć oglądania filmu więc oczywiście możemy z tym poczekać aż obejrzysz, a jeśli już to prędzej ten drugi filmik możesz luknąć, bo absolutnie nie zaburzy oglądania filmu. Ten pierwszy też nie bardzo, ale może trochę, tak więc faktycznie może nie oglądaj.
W odpowiedzi na offtopic:
Mi chodziło o to, że samo odciąganie od rodziny może być już postrzegane jako czyjś wpływ i jeśli to jest organizacja to od razu ludzie dopatrują się w niej sekty. A równie dobrze może to być wyjazd młodego człowieka do akademika - tego typu oderwanie od rodziny i rodzina może się czepiać, że mu to zaszkodzi. Albo taka sytuacja, że przypuśćmy młody facet żeni się z dziewczyną i chce z nią wyjechać gdzieś, a rodzina zaczyna mu wmawiać, że ona go omotała itd. Chodziło mi o to, że często normalne zdrowe odrywanie się od rodziny związane po prostu z dorastaniem traktuje się jako ulegnięcie czyjemuś wpływowi i jeśli akurat tak się złoży, że ktoś wyjeżdża np. na obóz to jakkolwiek byłby to niewinny obóz to pojawią się pomysły, że to sekta. To była taka uwaga tak przy okazji - odnośnie tego jak to różne rzeczy można różnie postrzegać. Natomiast co do zaśmiecania forum to mam mieszane uczucia, bo jednak i tak widzę więcej sensu w poruszaniu tu takich kwestii, zwłaszcza, że wyszło od dyskusji od scjentologii, co jednak dotyczy tego konkretnego aktora, niż pisanie tematów o tym, że Tom źle traktuje Katie, albo jest bezpłodny itp. Czyli ogólnie ten temat pod którym właśnie piszemy to tak naprawdę typowy śmieć na forum, a na filmwebowej stronie Toma większość tematów właśnie tak wygląda :-/ dlatego czasem nie mogę się oprzeć pokusie stanięcia w jego obronie, co właśnie tutaj czyniłam. Przy okazji dobrze jest się czegoś dowiedzieć i uważam, że takie wpisy są dość wartościowe mimo, że nie dotyczą kina. No i w sumie piszemy na temat, bo temat dotyczył sekciarstwa, więc jakiegoś bałaganu tym nie robimy.
hehe a to jest świetne, a tego nie widziałam wcześniej bo nie dali tego w filmie http://youtube.com/watch?v=M-q__knBahs Też możesz obejrzeć bo nic nie zdradza z filmu, a on tam gra faceta prowadzącego kursy dla mężczyzn o tym jak zdobyć i przelecieć każdą kobietę. I ta scenka jak jęczy tej lasce na kanapie hehe piękne to jest ;P