Tom Hiddleston

Thomas William Hiddleston

8,6
72 722 oceny gry aktorskiej
powrót do forum osoby Tom Hiddleston

Opuściłam krakowskie Mikro w niemym zachwycie. Może mało jeszcze w życiu widziałam, ale z podaniem Szekspira w takiej formie jeszcze się nie spotkałam - i dobrze. Być może fakt, że, mówiąc szczerze, trudno mi wyjść z podziwu nad tym, co obejrzałam, wypacza moją opinię i powinnam dać sobie chociaż tydzień, żeby emocje nieco opadły, to, cóż, jestem w tej kwestii jak dziecko - chcę się już, już! podzielić tym, co czuję.
Bo podobało mi się niezmiernie. Wyjątkowa sceneria, nieco modernistyczna, ale z zachowaniem odniesień do dawnego Rzymu; nowoczesna muzyka w przejściach, która,o dziwo, nie zgrzytała, ale płynnie wpasowywała się w klimat; stylizacje aktorów - cóż, osobliwe, ale w jakiś sposób łatwiej docierała do mnie dzięki temu wszystkiemu cała sztuka. Trochę ogołocona z szekspirowskiego patosu i wszechobecnego metaforyzmu, ale nie w zły i krzywdzący sposób, wręcz przeciwnie: dzięki tym wszystkim zabiegom łatwiej było dostrzec uniwersalność sztuki, jej adekwatność do różnych czasów, od Rzymu po XXI wiek. Sam Donmar Warehouse wydaje mi się nawet w jakiś sposób idealnym miejscem na tę sztukę niż tradycyjne teatry - cały jego układ, scena i miejsca dla publiczności, w jakiś sposób pasował do formy, w jakiej przedstawiono Coriolanusa. Nie wiem, czy ten sam sposób funkcjonowałby już na przykład w RNT. Nie... po prostu tego nie widzę. Było tak jak trzeba.
W kwestii aktorstwa zasadniczo wrażenia również mam bardzo dobre. Wydaje mi się, że większość obsady trzymała wysoki poziom i bezbłędnie poradziła sobie z postawionym zadaniem (które, swoją drogą, łatwe nie było, bo to nie tylko Szekspir, to osobliwie przedstawiony Szekspir, a zadzierać z Szekspirem trzeba umieć, gdyż łatwo się poślizgnąć). Trudno mi wymieniać wszystkich, szczególnie z bardziej backgroundowej obsady, którzy świetnie sprawdzili się w swoich rolach (BTW, kto rozpoznał Deana Thomasa z "Harry'ego Pottera" ^^?), ale nie mogę pominąć tych, którzy w moich oczach wysuwali się na pierwszy plan i najbardziej wryli mi się w pamięć. Po pierwsze: Deborah Findlay jako Wolumnia, czyli matka Kajusza Marcjusza - wyjątkowa i niezwykła, z pewnością specyficzna w swojej roli, ale oglądałam ją z nadzwyczajną przyjemnością. Hadley Fraser - może się mylę, ale czy jest ktoś, kto nie zachwycił się jego Aufidiuszem? Słaby to argument, ale... po prostu. Mark Gatiss - i tutaj trudno mi się rozpisywać. Mark Gatiss udowadnia w roli Meneniusza, że nie bez powodu tak bardzo kochamy brytyjskich aktorów. No i wreszcie Tom Hiddleston, który w każdym calu podźwignął tę niezwykle trudną rolę, jaką był Koriolan. Chociaż osobiście zawsze go uwielbiałam i, nie ma co kryć, najbardziej mnie skusił do obejrzenia tego spektaklu, to starałam się patrzeć na niego z jak największym dystansem, nie wypaczać mojej oceny sympatią do aktora. Tom był... był tym, kim powinien być Kajusz Marcjusz Koriolan w tym quasi-modernistycznym Szekspirze. Był szczery, porywający, był jak autentyczna, tętniąca życiem postać na wyciągnięcie ręki, kiedy się go oglądało. Ta konkretna interpretacja Koriolana dawała niezwykle ogromne pole do popisu dla aktora, a Tom wykorzystał je w 120% - z niezaprzeczalnym talentem, z kunsztem, jakby wręcz urodził się w tym teatrze. Możemy go kochać za niewymagającego Marvela, ale ten facet to zwierzę sceniczne, to bestia teatralna i jeśli chcemy się nim w pełni zachwycić - nie za jego buźkę, nie za jego głos, nie za jego impersonations - to po prostu trzeba go oglądać w teatrze, w takich sztukach. Ukłony, no po prostu... ukłony. Będę się modlić, żeby NTL wyemitowało jeszcze jakiś spektakl z nim w obsadzie, bo tak właśnie harują prawdziwy aktorzy na swoją reputację.
Jedynym, moim zdaniem przynajmniej, aktorskim zgrzytem była Birgitte Hjort Sørensen w roli Wirgilii, żony Koriolanusa (nie będę już maltretować dziecka, chociażby dlatego, że i tak miało mało do zrobienia w sztuce, więc można było nie zwracać na niego uwagi). To, że ktoś potrafi krzyknąć na scenie teatralnej nie znaczy jeszcze, że jest dobrym aktorem. Kiedy trzeba było pokazać prawdziwe emocje, Birgitte, co tu dużo mówić, wymiękała, jakby zwyczajnie nie wiedziała, jaką wagę emocjonalną wypada przekazać w konkretnych wypowiedziach. W moich oczach była tylko blond lalką od całowania Toma w strategicznych momentach. Być może tylko ja tak to odebrałam, ale zgrzytała mi za każdym razem, gdy pojawiała się w scenie - szczególnie też dlatego, że bardzo często przyćmiewała ją Deborah, której praktycznie cały czas towarzyszyła. Najlepiej widać to chyba w jednej z ostatnich scen, kiedy Wolumnia i Wirgilia - żeby nie było spojlerów - rozmawiają z Kajuszem Marcjuszem.
To żeby nie kończyć tak gorzko, cała sztuka robi naprawdę niesamowite wrażenie i aż woła, żeby obejrzeć ją jeszcze raz. To doświadczenie niewątpliwie zostanie ze mną na długo.
Możecie pomyśleć, że ten elaborat jest egzaltowany aż do mdłości, ale to moje osobiste zboczenie - teatr to moje życie, a brytyjskie spektakle mogłabym oglądać bez końca, więc zawsze przy takiej okazji włącza się we mnie ta wylewna panna, która trajkocze jak katarynka.

Niemniej jednak gorąco zapraszam do dyskusji, jestem niezmiernie ciekawa, jakie wrażenie na Was wywarł 'Coriolanus' - jeśli go już widzieliście, jeśli nie - może jakie są Wasze oczekiwania. Pozdrawiam serdecznie :).

Anek_Jasna

Byłam, widziałam - niesamowite, cudowne, realistyczne i zagrane po mistrzowsku. Katharsis nie opuści mnie przez miesiąc! ;)

Strzygaa

Byłam na seansie Coriolanusa wczoraj. Wróciłam całkiem późno, chyba też nie byłam (dalej nie jestem) w stanie spisać wszystkiego, co po projekcji czułam. Pewnie powinnam poczekać trochę, aż mi się to w głowie ułoży, ale czasem jest tak, że trzeba coś z siebie wyrzucić, skoro non stop siedzi w głowie.
Coriolanus zrealizowany przez Domnar Warehouse jest, wbrew pozorom, spektaklem bardzo tradycyjnym. Scenografia i kostiumy może takie nie są, ale to jest teatr nastawiony na aktora, traktujący tekst Szekspira jako świętość, nie jako punkt wyjścia. Nie piszę tego jako zarzut, broń Boże. Widziałam już kilka spektakli, w których reżyserzy próbowali eksperymentować z tekstem Szekspira. Każdy z nich wyszedł strasznie. Nie twierdzę, że tego nie da się zrobić, ale trzeba być naprawdę świetnym twórcą, żeby się udało. Pomysł Josie Rurke na spektakl był bardzo prosty: nie przytłaczajmy widza monumentalną scenografią i pozwólmy Szekspirowi przemówić. I to się sprawdza w stu procentach.
Istnieje wiele teatrów z fantastycznymi scenami, które stwarzają twórcom ogromne możliwości. Donmar Warehouse zaprojektowany był jako magazyn, a scena jest po prostu dużym prostokątem pośrodku. To zawęża pole manewru, ale zmusza do kreatywności. Sceneria genialnie pasuje do surowego minimalizmu, jaki reżyserka narzuciła tej interpretacji. Bo też nie jest to Rzym znany z Antoniusza i Kleopatry czy Juliusza Cezara. To miasto z początku V w. p.n.e., gdzie większość budynków jest drewnianych, a które ogranicza się do czterech wzgórz i zabudowy między nimi. Zdaje sobie sprawę, że Szekspir niespecjalnie przejmował się realiami epok minionych, bo najważniejsza była dla niego historia, którą chciał opowiedzieć. Scenografia składa się z kilku krzeseł, które są głównymi rekwizytami. Aktorzy przesuwają je, stawiają hukiem, czasem wymachują z nimi. Na środku sceny na czerwono zakreślony został prostokąt – arena, na której toczyć się będzie większość zmagań Coriolana z innymi bohaterami. Sama scena malowania areny przywodzi na myśl zakreślanie pomerium. Pomerium to święta granica miasta, a jej zakreślanie to rytuał. Podkreślmy od razu, że granice świata Coriolana mają kolor czerwony. Jak krew, karty do głosowania, płatki róż, chyba nawet kolor muru. Bo to spektakl traktować będzie o krwi i gniewie.
Spektakl zagrany jest na bardzo dużych emocjach. Bohaterowie krzyczą prawie przez cały czas. Wściekły jest tłum, trybunowie kryją strach pod maską rzekomo słusznego gniewu, wścieka się Coriolan i jego matka. Jest taki moment, że nawet jego żona, doprowadzona do ostateczności, krzyczy i popycha trybunów. Trochę inaczej, niż u Szekspira, rozłożone są poszczególne akcenty. Plebs się nie burzy, bo daje się wodzić na pasku trybunów, ci zaś nie pałają miłością do Coriolana, chociaż to oczywiście też. Tłum jest głodny, zdesperowany i zły. Już na początku pojawia się na ścianie graffiti z hasłem ANONNA PLEBIS. To tłumaczy jakoś tak zmienne reakcje tłumu na rozgrywające się wydarzenia, ale nie sprawia, że choć na chwilę stajemy po jego stronie.
Coriolan w reżyserii Josie Rurke pokazuje też, że ten tekst Szekspira, o wiele bardziej niż inne, przypomina tragedie antyczne. I nie chodzi tu bynajmniej o umiejscowienie akcji w legendarnych niemal początkach Rzymu. Coriolan jest bohaterem jakby wyjętym z epiki greckiej. Młody, dzielny żołnierz dokonujący niemal cudów na polu bitwy. Jest arogancki i po swojemu pyszny, ale ma do tego prawo. Jest też w tej swojej pysze rozbrajająco wręcz uczciwy. Jego najwyższą wartością jest honor wojownika i patrycjusza rzymskiego. Dlatego nie chce się nagiąć i błagać o głosy ludu. Od Achillesa (poza półboskim pochodzeniem, rzecz jasna) różni się tym, że miał nieszczęście żyć w czasie pokoju. I to w ustroju, który przypomina demokrację. Jest wręcz archetypowym żołnierzem, nie zna i nie rozumie nic innego niż wojna. Nie potrafi funkcjonować w społeczeństwie, w którym zasługi i urodzenie pretendują go do pełnienia najwyższych funkcji. Bo to wymagałoby od niego podjęcia gry, której podjąć nie jest w stanie. On przecież władzy nie chce. Jeżeli chce znieść urząd trybuna to nie po to, żeby samemu zostać dyktatorem, ale ponieważ wierzy, że tak będzie lepiej dla państwa. On nie może zachować się inaczej, kiedy prosi o głosy, bo nie byłby szczery.
Scena, w której Coriolan stoi spokojnie i pozwala się obrzucać motłochowi, którego szczerze nienawidzi pokazuje, jak bardzo kara wygnania go złamała. Rzymianie odebrali mu wiarę w to, w co zdawał się wierzyć najmocniej, czyli w sam Rzym właśnie. Coriolan jest człowiekiem, który bardziej niż w ludzi wierzy w idee, i tego właśnie go pozbawiono. Udanie się do Wolsków po pomoc wydaje się więc naturalnym krokiem. Rzymu, któremu służył już nie ma, a możliwe, że nigdy nie było. W Rzymie, któremu służył nie obalano dopiero co wybranego konsula, nie wytaczano mu procesu i nie zsyłano na wygnanie dlatego tylko, że ośmielił się powiedzieć to, co myśli (a co pewnie podzielał cały Senat). Coriolanus nie traktował Wolsków jako osobistych wrogów. Doceniał ich męstwo i potrafił być wdzięcznym za pomoc. Walczył z nimi, bo był żołnierzem swojego państwa, ale on przecież teraz nie ma państwa. Aufidiusz i Wolskowie przyjęli człowieka, na którego rękach była krew tylu współplemieńców i traktowali tak, jak Rzymianom nawet nie przyszłoby do głowy. Jasne, że mieli w tym swój interes, ale Coriolan musiał czuć wobec nich wdzięczność, to oni w końcu wyciągnęli do niego rękę, kiedy Rzymianie zamiast konsulatu zafundowali mu wygnanie. No i był zobowiązany przysięgą (którą przypieczętowywało się ofiarą dla bogów, bogowie więc byli jej gwarantem).
Jedyny moment, w którym Coriolanus może dokonać wyboru to decyzja o zaatakowaniu Rzymu. Odstępując od oblężenia skazuje się na śmierć i świetnie zdaje sobie z tego sprawę. Łamie też zobowiązania wobec Wolsków, co tym razem faktycznie jest zdradą. Mógłby wrócić do Rzymu, gdzie pewnie przywitałoby go jak wyzwoliciela i żyć z piętnem hańby. Jedynym rozwiązaniem wydaje się pozostanie w obozie ze świadomością, że Aufidiusz nie pozwoli takiej okazji się zmarnować.
Na koniec aktorzy: Tom Hiddleston jest faktycznie tu faktycznie gwiazdą świecącą najjaśniej. Scena z anulowaniem jego wyboru na konsula, potem wygnanie, wizyta u Aufidiusza i scena, w której rezygnuje z oblężenia Rzymu są przejmujące, chociaż każda na swój sposób. Jego pożegnanie z rodziną, a potem ten moment, w którym już nawet się nie broni były tak przejmujące, że czułam ciarki. Mark Gatiss jako Meneniusz wykonał chyba najlepszą robotę ze wszystkich. Udało mu się tchnąć w tę postać, tak na pozór nieciekawą (ot taki sobie staruszek) tyle życia, że wyrósł na drugą główną postać w sztuce. A scena jego ostatniej rozmowy z Coriolanusem łapała za gardło. Bardzo dobrze wypadła też Volumnia. Więź łącząca ją z synem jest bardzo mocna. On wciąż jest jej małym chłopcem, któremu ciężko się od niej uwolnić i dla którego jest najważniejszą osobą w życiu. Jest dumna ze swojego syna, narzuca mu ambicje, których on sam nie żywi, ale też broni go jak lwica, żeby potem, z pełną tego świadomością, skazać go na śmierć. Przy tak silnej Voltumni postać Vergilii musi wypadać blado. Ona nigdy nie będzie dla Coriolana tak ważna, jak matka, z czym wydaje się być pogodzona. Pozostaje jej być tylko kochającą, zahukaną przez teściową żoną, która potrafi tylko wiernie czekać na powrót męża. Świetnie wypadają aktorzy, którzy grali trybunów ludowych. Aufidius tyleż nienawidzi Coriolana nienawidzi, co darzy podziwem graniczącym z obsesją . Chyba wolałabym jakiegoś manipulatora, który widząc, że nie może wygrać z Coriolanusem, pozwala mu na chwilę uwierzyć, że się mu podporządkowuje, aby zadać cios, kiedy ten niczego nie będzie się spodziewał. Nie mniej ta interpretacja nie jest zła i chyba bardziej pasuje do takiego Coriolana, jak go Hiddleston zagrał.
To nie jest najlepszy spektakl, na którym byłam. Ale po żadnym z poprzednich nie czułam takiego czegoś (katharsis?). Żaden nie utkwił mi tak głęboko w głowie i nie zajął myśli tak niepodzielnie. I za to chyba jestem najbardziej wdzięczna całemu zespołowi.