W tym temacie możemy wypisywać swoje zachwyty nad tą postacią. Nie jest jakoś mega charakterystyczny z twarzy czy gry aktorskiej... ale kurczę no, polubiło się go. Przechodzi zmiany, można by rzec z odcinka na odcinek jego postać jest w ruchu - Da się go nawet bardziej kochać niż głównego bohatera :D
Zgadzam sie w 100%. Jego postac interesowala mnie bardziej niz cala reszta serialu.
Ward - psychodeliczny wzrok psychopaty z jednoczesnym strachem w oczach. Zagrał wyśmienicie każda scena z jego udziałem była wyśmienita
Henry - pierwsza scena z jego udziałem i jedna myśl. Kurcze gdzie już słyszałem ten głos (nie sprawdzałem obsady), kilka dalszych scen i przypomniał mi się film 300 (spartan). Jego głos jest mega charaktresytyczny i idealnie pasuje do psychopaty jakiego zagrał :) Postać równie genialna co Warda.
Reszta to tylko przyboczni aktorzy razem z Dannym Randem :)
Są dobrzy aktorzy, którzy nie otrzymali w 1. sezonie zbyt dużej szansy. Np. aktor grający Lei Kunga. W zasadzie 2-3 sceny, twarz pokazana tylko w jednej, przez kilka sekund. Głównie słyszymy jego MEGA CHARAKTERYSTYCZNY głos właśnie. Bardzo niskotonowy. Ten Azjata to aktor klasy Pelphreya albo i wyżej. Myślę, że w 2. sezonie zobaczymy go w pełnej krasie.
najbardziej sztuczny aktor jakiego w zyciu widzialem .. mowie tu o wystepie Iron Fiscie .. nie moge go ogladac tam, mam ochote walnac w monitor jak go tam wwidze :D
Niesamowity jest kontrast pomiędzy Kurt Bunkerem zagranym przez niego w Banshee, a Wardem w Iron Fiście (oba seriale mają ze sobą dużo wspólnego, nie tylko dwóch tych samych aktorów, ale także sceny walk wręcz i strzelanki). Zagrał dwie swoje przeciwności. Kurt Bunker to był napakowany, umięśniony neonazista, który postanowił się nawrócić i być dobrym. Natomiast w Iron Fiście jest raczej na odwrót. Tutaj jest chudy (musiał schudnąć) jak wieszak, ubrany w garniaczek, ale za to przez większość czasu gra postać negatywną, złą, nonstop niemal upokarzaną przez los i swojego ojca. Mimo to postać jest tak dobrze wykreowana, że wzbudza nadzieję, współczucie i jednak dobre emocje mimo wszystkich jej wad. Ja bałem się, że Warda w końcu ktoś zabije.
Pelphrey to ogromny atut serialu.
` Z drugiej strony jest biznesowym geniuszem, który potrafi każdą sprawę rozwiązać `
kompletnie się nie zgadzam. Nie zapominajmy, że za wszsytkim stoi jego ojciec. Joy była zafascynowana zaradnością Warda i jego decyzjami, za którymi stał Harold :)
W sumie tak, ale myślę, że nie za wszystkim. Nie był w stanie go aż przez 15 lat tak dobrze kontrolować, chyba... Pewne strategie "jak coś załatwić" musiał wypracowywać sam. Ojciec mówił mu tylko, czego trzeba, a on musiał to wykonywać. W końcu stary Mitchon nie mógł się ujawnić reszcie zarządu, nie miał więc wpływu ani na Joy ani na całą resztę. Tylko dzięki umiejętnościom Warda cała ta rada (nie wiem czy to zarząd czy rada akcjonariuszy, ale skoro wystarczyła jakaś decyzja większości by wyrzucić z tego organu większościowych udziałowców, w tym udziałowca z pakietem 51%, to stawiam, że jednak zarząd) stała po stronie Mitchonów. Oczywiście do czasu pojawienia się Iron Fista, bo mówimy tu o 15 "spokojnych" latach, których nie widzieliśmy :).