Życie jest ciężkie, a potem się umiera

Trudno oceniać film, który zdobył I Nagrodę na Katolickim Festiwalu Filmów i Multimediów. Bo cóż można o nim napisać? Jest… długi. Niesie ze sobą pozytywne przesłanie i propaguje wartości
Trudno oceniać film, który zdobył I Nagrodę na Katolickim Festiwalu Filmów i Multimediów. Bo cóż można o nim napisać? Jest… długi. Niesie ze sobą pozytywne przesłanie i propaguje wartości chrześcijańskie w najlepszym wydaniu - nie tylko miłość bliźniego, wiarę, nadzieję, ale również tolerancję. Opowiada prawdziwą historię. I jest nudny. Nie chodzi wcale o ogólną zasadę, że tylko zło jest atrakcyjne; choć to, niestety, prawda: zbrodnia i występek, zdrada i podstęp są świetnymi motorami fabuły, a nic tak nie ożywia filmu jak trupy. W przypadku "Molokai" w reżyserii Paula Coxa nawet trupy nie pomagają - a jest ich cała masa. Historia rozgrywa się bowiem na jednej z wysp hawajskich, gdzie urządzono kolonię trędowatych. Choć właściwie "kolonia" to zbyt eleganckie określenie dla miejsca, w którym chorzy mogli liczyć jedynie na długą, powolną śmierć w męczarniach. W drugiej połowie XIX wieku rząd Hawajów zaczął izolować trędowatych i wysyłać ich na odległą wyspę Molokai, zapewniając jedynie nieregularne i niewystarczające dostawy żywności, którą i tak zagarniali najzdrowsi. Warunki mieszkaniowe oraz sanitarne były opłakane, sytuację pogarszały sztormy i niezbyt przyjazny klimat. Pozbawieni jakiejkolwiek opieki - lekarskiej, administracyjnej, czy nawet duchowej - chorzy rządzili się prawem silniejszego; kwitła prostytucja, alkoholizm, narkomania. Zesłanie na Molokai stawało się wyrokiem śmierci, bowiem z wyspy nie można było wrócić - nic więc dziwnego, że chorzy ukrywali się przed lekarzami i często aby ich odnaleźć organizowano na Hawajach prawdziwe nagonki. Film "Molokai" opowiada historię misjonarza, Ojca Damiana (w tej roli David Wenham), który decyduje się zamieszkać wśród chorych, by zapewnić im duchową podporę w nieszczęściu. Wkrótce okazuje się, że jego działalność znacznie wykracza poza te założenia: ksiądz zakłada prowizoryczny szpital i hospicjum, walczy z bezprawiem i demoralizacją, przekonuje lżej chorych, by próbowali uprawiać ziemię, daje im zajęcie i dba o rozrywki. By zostać zaakceptowanym rezygnuje z ostrożności - nie unika bezpośrednich kontaktów z zarażonymi, ściska ich i przytula. Jego zaangażowanie nie podoba się zwierzchnikom, zarówno duchownym, jak i świeckim: rozgłos międzynarodowy stawia w złym świetle władze kraju, które nie dbają o własnych obywateli. Stale bowiem brakuje funduszy na żywność oraz ubrania, w szpitalu nie ma nawet łóżek - Ojciec Damian walczy o nie przez kilka lat! Postawa księdza zmienia się na przestrzeni lat: z czasem uczy się tolerancji i rezygnuje z chrystianizacji za wszelką cenę - nie zwalcza lokalnych obrządków, dba zarówno o "swoje owieczki", jak i o pozostałych chorych, nawet zatwardziałych grzeszników. I tak dzień za dniem, rok po roku toczy się życie misjonarza, bezgranicznie poświęconemu swojej pracy. Jedni umierają, inni przyjeżdżają i… też umierają - samo życie. Zabrakło w tym filmie napięcia. Pytanie "czy się wreszcie zarazi?" - to niestety za mało. Piękna chrześcijańska postawa i życie pełne poświęceń nie wystarczyły do stworzenia interesującego obrazu - a przecież można robić filmy o księżach i ich misji w porywający sposób. "Molokai" przypomina jednak bardziej projekcje na lekcjach religii, które miast rzeźbić nasze nieukształtowane charaktery, były okazją do pokerka w ostatnich ławkach. Nie sposób uniknąć porównania z przepiękną "Misją" Rolanda Joffé - w obu filmach mamy do czynienia z misjonarzami, którzy w pełni poświęcili się pracy wśród tubylców. Podobieństw jest dużo więcej: konflikty ze zwierzchnikami, niezrozumienie władz, próby poprawienia losu podopiecznych i walka o ich prawa - długo można by je wymieniać, lecz w tym przypadku ważniejsze są różnice. Poza ociężałą fabułą, twórcy filmu wyposażyli go w przewidywalne zakończenie, a jednocześnie pozbawili widzów okazji do wzruszeń - co w przypadku podobnej tematyki jest już dużym osiągnięciem. Również muzyka i zdjęcia nie zapadają zbyt głęboko w pamięć, choć wydawałoby się, że Hawaje zostały stworzone tylko po to, by je filmować. W tej sytuacji jednowymiarowa postać głównego bohatera nie budzi zdziwienia - Ojciec Damian jest prostolinijny i wrażliwy do szpiku kości, zaś scena kuszenia go przez piękną (!) trędowatą niczego nie zmienia. Ale w końcu to jego pomnik. Kino ma wielką moc oddziaływania, wpływa na widzów i ich życiowe postawy; dlatego powinny powstawać obrazy upowszechniające pozytywne wzorce. Pod jednym warunkiem. Muszą je przedstawiać w atrakcyjny sposób, porywać nas treścią, przykuwać do foteli i trzymać w napięciu - inaczej stają się dydaktyczną łopatologią, nieciekawym kazaniem, z którego przesłaniem wypada nam się oczywiście zgodzić, lecz dopiero po przebudzeniu w pustej już sali kinowej.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones