Recenzja filmu

Oddech (2017)
Simon Baker
Simon Baker
Elizabeth Debicki

Życie na fali

Wielki ukłon w stronę Bakera za obiektywne ukazanie potęgi sportu. Surfing – nie tylko jako sport, lecz szerzej, życiowa filozofia, ma tutaj wiele imion. Przybiera formę czystej motywacji,
Piasek we włosach, sól na ustach i policzki spieczone południowym słońcem – pakujcie walizki, lecimy do Australii! "Oddech", reżyserski debiut Simona Bakera, znanego głównie z tytułowej roli w serialu "Mentalista", to pełna nostalgii pocztówka z okresu dojrzewania oraz wielki hołd złożony ukochanemu sportowi aktora – surfingowi. 


Australijska prowincja lat 70., Zachodnie Wybrzeże. Upływający niespiesznie czas wyznaczają tu pływy oceanu, a ludzie zdają się żyć rytmem dyktowanym przez naturę. Pikelet i Loonie, dwóch zaprzyjaźnionych nastolatków, spędza całe dnie, jeżdżąc rowerem po okolicy. Chłopcy uciekają w ten sposób z nudnych (lub opresyjnych) domów i badają granice własnego szczęścia. Mimo łączącej ich przyjaźni, są jak dwa oblicza oceanu: Pikelet (Samson Coulter) jest spokojny i wyważony, w swoich działaniach kieruje się rozsądkiem, a kiedy trzeba, potrafi użyć hamulca zwanego "strachem". Loonie (Ben Spence) to jego emocjonalny negatyw: żywioł energii, który chętnie eksploruje i rozciąga granice własnego lęku, za każdym razem licząc na łut szczęścia, w podejmowaniu  decyzji kierując się głównie własnym interesem. Kiedy podczas jednej z rowerowych włóczęg chłopcy zapuszczają się na plażę i spotykają doświadczonego surfera, "tańczącego na wodzie", w jednej chwili, mimo dzielących ich różnic, zostają równie mocno oczarowani surfingiem.

Sport daje im to, czego nie potrafią rodzice: jest wyzwaniem, katalizatorem do dalszego rozwoju, źródłem przyjemności i społecznego awansu w oczach rówieśników. "Nigdy nie widziałem, by człowiek robił tak piękne rzeczy, zarazem bezcelowe i eleganckie. Jak gdyby tańczenie na wodzie było najodważniejszą rzeczą, jakiej może dokonać człowiek" – wspomina zza kadru dorosły już Pikelet, przywołując moment tej pierwszej fascynacji (a głosu użycza mu sam Tim Wint, autor literackiego pierwowzoru filmu). Odkąd przyjaciele poczują siłę fali ujarzmionej pod stopami, nic już nie będzie takie samo. 


Na początku pływają na prowizorycznych deskach ze styropianu, później łapią się dorywczych prac, by móc kupić wymarzony sprzęt – bo choć używany i niewiele wart, pozwala na przeżycie pierwszego tête-à-tête ze wzbierającą falą. Podczas jednej z wypraw na plażę poznają Sando (Simon Baker) – starszego surfera, który okazuje się mistrzem surferskich zmagań sprzed kilku lat. Stopniowo chłopcy zaprzyjaźniają się z mężczyzną, który staje się ich sportowym guru, przewodnikiem po coraz to trudniejszych falach, trenerem i nauczycielem morza. Sando pokazuje im również najlepsze surferskie plaże w okolicy, nie zawsze bezpieczne, i zapoznaje ze swoją żoną, tajemniczą Evą (fenomenalna Elizabeth Debicki).

Zafascynowani postacią mentora Loonie i Pikelet bezwiednie zaczynają konkurować o jego względy i sportowy prymat na deskach. Rumieńców nabiera także dynamika relacji pomiędzy chłopcami a Evą, hipnotyzującą, bezkompromisową żoną Sando. Jej chłodny dystans, nieobecne spojrzenie i enigmatyczna przeszłość sprawiają, że kobieta jest najbardziej złożoną z postaci prezentowanych na ekranie. Niewypowiedziany ból, zawiedzione nadzieje i niemożność ułożenia relacji z mężem na własnych zasadach spychają ją gdzieś nad granicę rozpaczy, gdzie można znaleźć już tylko chłodną obojętność.

Wielki ukłon w stronę Bakera za obiektywne ukazanie potęgi sportu. Surfing – nie tylko jako sport, lecz szerzej, życiowa filozofia, ma tutaj wiele imion. Przybiera formę czystej motywacji, śmiałego wyzwania rzuconego w twarz, logicznej kalkulacji, kiedy trzeba ujarzmić nadciągającą falę, a także nieujarzmionej siły, która, nieodpowiednio zmetabolizowana, popycha na skraj autodestrukcji. Surfing dla Bakera to zarazem wyzwolona świadomość spod znaku zen, jak i adrenalina w najczystszej formie.


Kiedy ścieżki bohaterów zaczynają się rozchodzić, każdy z nich jest już kimś innym. Reżyser narzuca nam perspektywę Pikeleta – chyba najmniej ciekawej postaci, a zarazem tej, która najmocniej ewoluuje. Dla niego surfing staje się rzeźbieniem samoświadomości, dojrzewaniem do sprzeciwu wobec narzucanych oczekiwań i odwagą do odrzucenia autorytetów, których słowa utraciły już swoją magiczną moc.

Film pięknie ilustruje również całą mitologię narosłą wokół surfowania. Pokazuje samo serce surferskiej kultury: indywidualistów, którzy rzucają wyzwanie potędze natury, mimochodem skupiając się w grupach oddanych wspólnej pasji. Soczyste kadry, cudnie doświetlone australijskim słońcem, w pełnej krasie ukazują potęgę wzburzonej fali, którą z brawurą i elegancją ujarzmiają surferzy.

"Oddech", jak każdy dobry film coming of age, wywołuje po seansie poczucie utraconej niewinności – jakby wiedza zdobyta podczas inicjacji w dorosłe życie musiała zostać naznaczona jakąś niepowetowaną stratą. To z pewnością wielki reżyserski sukces debiutującego za kamerą Simona Bakera. Subtelność w kreśleniu bohaterów, a zarazem wielowymiarowe ukazanie dojrzewania w cieniu deski surfingowej pozostawiają widza z apetytem na więcej.

Być może najpiękniejsze przychodzi wtedy, gdy można już tylko tańczyć… bez wyścigów, wzajemnego popychania się… tylko tańczyć. "Żeby to poczuć. Ten słodki moment, siłę wzbierająca pod stopami…W tych krótkich momentach chwały – po prostu tańczę". Swoim filmem Baker bez wątpienia pozostawia nas z przejmującym pragnieniem, by choć raz zatańczyć na wodzie.
1 10
Moja ocena:
6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones