Recenzja filmu

Broken Flowers (2005)
Jim Jarmusch
Bill Murray
Julie Delpy

Czasami życie przynosi nieoczekiwane niespodzianki...

Taką właśnie niespodzianką był dla nas nowy film Jima Jarmuscha, który po czterech latach nieobecności wrócił do świata długiego metrażu zgarniając Złotą Palmę w Cannes. Właściwie
Taką właśnie niespodzianką był dla nas nowy film Jima Jarmuscha, który po czterech latach nieobecności wrócił do świata długiego metrażu zgarniając Złotą Palmę w Cannes. Właściwie "niespodzianka" jest tutaj kluczowym słowem. Niespodzianką jest list, który otrzymuje główny bohater, rola Billa Murraya, Sharon Stone(!), muzyka i zakończenie. Chociaż tego ostatniego mogliśmy się po Jarmuschu spodziewać. Głównym bohaterem "Broken Flowers" jest Don Johnston (Murray), starzejący się playboy, którego opuszcza dziewczyna ("Czuję się jak twoja kochanka, a ty nawet nie masz żony?"). W tym samym czasie Don dostaje tajemniczy, niepodpisany list zapakowany do różowej koperty. List ten niesie bardzo zaskakujące nowiny. Anonimowa nadawczyni informuje Dona o tym, że ma dziewiętnastoletniego syna. Don na zmianę traktuje to raz jako żart, a raz na serio, aż w końcu za namową swojego szurniętego sąsiada o detektywistycznych ambicjach, postanawia odwiedzić cztery kobiety, które mógł zapłodnić 20 lat temu. Trudno ten film wrzucić do jakiejś szufladki. Łączy w sobie komedie romantyczną, film drogi i dramat psychologiczny. Wycieczka Dona to dla niego podróż w głąb własnej przeszłości. Wizyty u kolejnych kobiet są skrajnie różne, Don poznaje różne strony samego siebie. "Don Juan", bo tak nazywają go ludzie, wreszcie otwiera oczy. Przemiana jednak nie następuje. To by było zbyt banalne i nierzeczywiste. A widz zostaje lekko uszczypnięty. Jarmusch kpi, bowiem z jego przyzwyczajeń do schematycznej akcji, dialogów i gry aktorskiej. Bo akcja porusza się tu powoli, odsłaniając nam kolejne wskazówki mogące prowadzić do prawdy. Bo dialogi są tu proste, często niechciane, prowadzone na siłę. Bo gra aktorska w wykonaniu Billa Murray, opiera się głównie na mimice twarzy (a raczej jej braku) i skąpych ruchach ciała. Muzyka Mulatu Astatke dodaje niesamowitej atmosfery snu, niespełnionego marzenia. To uczucie tworzą też krótkie retrospekcje, w których reżyser bawi się kolorami oddając w ten sposób dezorientacje naszego bohatera. I naszą. Bo choć Jim daje nam mnóstwo wskazówek to jednak rezygnuje z wyjaśnienia problemu. Przekazuje w ten sposób widzowi coś, co w kinie występuje niezwykle sporadycznie. Jednakże film Jarmusch mimo gorzkiego momentami przesłania, to wciąż ciepła i zabawna komedia, ze specyficznym, typowo jarmuschowskim humorem, może trochę bardziej przystępnym niż w jego poprzednich filmach (z podkreśleniem "Kawy i papierosów"). Kiedy w morzu hollywoodzkich, komercyjnych bzdur pojawia się świecąca perełka, należy szybko ją wychwycić i unieść wysoko, a to dlatego, że to właśnie dzieła takich beztroskich reżyserów jak Jim Jarmusch przywracają wiarę w magię kina, którą tak trudno ostatnio odnaleźć.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeśli spojrzeć na filmografię Jima Jarmuscha, można dojść do wniosku, że bohaterowie niekompatybilni ze... czytaj więcej
Jim Jarmusch, jeden z najoryginalniejszych współczesnych reżyserów, robi filmy różnorodne. O gawędzeniu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones