Recenzja gry PS4

Erica (2019)
Jamie Magnus Stone
Jack Attridge
Holly Earl

Do kina, czy na grę?

Kiedyś gry miały być jak filmy. Stwierdzenie to dość ogólne, ale kto ze dwadzieścia pięć lat temu miał szczęście posiadać jakiś świeżutki sprzęt obsługujący lśniące krążki, ten pamięta, jaka
Kiedyś gry miały być jak filmy. Stwierdzenie to dość ogólne, ale kto ze dwadzieścia pięć lat temu miał szczęście posiadać jakiś świeżutki sprzęt obsługujący lśniące krążki, ten pamięta, jaka radocha towarzyszyła każdemu przerywnikowi z żywymi aktorami. Im bliżej gra była doświadczenia znanego z kina, tym lepiej. Ale im szybciej uzyskiwaliśmy dostęp do jeszcze bardziej zaawansowanych rozwiązań technicznych, tym prędzej okazywało się, że naśladownictwo nie jest żadną granicą. Bynajmniej. Gry są dzisiaj na etapie wypracowywania indywidualnego języka i choć z natury rzeczy brzmi on podobnie do filmowego, z ekscytacją spoglądam na to, co ma nadejść.



I gdy przyjrzymy się sprawom z tej perspektywy, "Erica" wyda się niczym innym jak ramotką z głębokiej przeszłości, kiedy to swój renesans przeżywały efemeryczne gry FMV (Full Motion Video). Tyle że produkcje sprzed lat oferowały zwykle proste fabuły i równie proste możliwości, podczas gdy debiutancka produkcja studia Flavourworks – działającego pod auspicjami samego Petera Molyneuxa – komplikuje, co się da. Nie zawsze na swoją korzyść. Bo trwająca zaledwie około dwóch godzin filmowa intryga może rozczarować finałem (oczywiście jednym z możliwych, bo wszystko uzależnione jest od naszych decyzji, podejmowanych po drodze), a nie każdemu będzie się chciało przechodzić całość od nowa, aby odkryć wszystkie tajemnice. Choć trzeba pochwalić deweloperską szczerość: jeszcze zanim rozpoczniemy, powita nas plansza informująca o konieczności powtórzenia rozgrywki, bo pojedyncza partyjka odpowie jedynie na część pytań.



Po powtórnym przejściu gry nadal nie miałem jednak pewności, czy wybór alternatywnych opcji faktycznie prowadzi nas do innych, ale równorzędnych rozwiązań, które tworzą pełnoprawną i satysfakcjonującą całość, a nie tylko wypełniają niektóre luki; na zakończenie wpływają bowiem tak naprawdę tylko ostatnie sceny. A nie jest to dobry sposób, aby podrasować tak zwane replay value, dlatego pozwolę sobie pozostać sceptycznym. Śpieszę jednak z wyjaśnieniem, o co tu w ogóle chodzi i kim jest cała ta Erica.

Grę rozpoczyna na poły halucynacyjna scena nadająca ton całej tej opowieści. Ojciec tytułowej bohaterki pada ofiarą mordu na tle, jak można się domyślać, okultystycznym. Po latach cierpiąca traumę dziewczyna otrzymuje makabryczną przesyłkę, która, być może, naprowadzi ją na trop sprawczyni. Cała odpowiedzialność za powodzenie śledztwa spada na nas, tyle że, dla naszego bezpieczeństwa, zostajemy przewiezieni do założonego przez ojca szpitala psychiatrycznego. To my wybieramy, dokąd pójdzie Erica, z kim porozmawia, co powie i dokąd nas to zaprowadzi. Skojarzenia z niedawnym eksperymentem Netflixa, czyli pełnometrażowym "Bandersnatch", są jak najbardziej na miejscu. Tyle że Flavourworks do samego procesu decyzyjnego, który polega na wyborze którejś z dostępnych opcji (czasem hasła oznaczające tematy rozmowy są jednak na tyle mętne, że nie byłem pewien, o co zapytam), dorzuca jeszcze mozolne sekwencje interaktywne, polegające głównie na otwieraniu szuflad i przecieraniu zaparowanych szyb, co można było sobie darować i całkowicie zautomatyzować. Poczynaniami zahukanej Eriki kierujemy albo za pomocą touchpada na kontrolerze, albo dedykowanej aplikacji na telefon, które to rozwiązanie polecam jako znacznie bardziej precyzyjne, bo na ekranie smartfona mamy zwyczajnie więcej miejsca. Co nie zmienia faktu, że czasem i tak trudno wycelować podświetloną kropeczką i niejednokrotnie zdarzyło mi się, odrywając palec, wybrać niechcianą opcję, gdyż akceptuje się je nie przez stuknięcie, ale zwolnienie nacisku. Lepiej byłoby chyba podporządkować wybory przyciskom na padzie, ale jednak co niecodzienny bajer, to bajer.



Czepiam się i czepiam, choć "Erica" to przecież całkiem przyzwoity film klasy B, przepraszam, gra. I jako taka powinna być oceniana, mimo że sama rozgrywka jest tu rozmemłana, a lepiej wypadają aspekty formalne, bo gra aktorska jest solidna, klimat gęsty, rozwiązania fabularne niegłupie. A jako że cena gry to praktycznie koszt weekendowego biletu do warszawskiego multipleksu, nie jest to najgorszy pomysł na piątkowy seans. Przyszłością opowieści stricte gatunkowych może i są tak zwane interaktywne filmy, ale tylko, jeśli będą oferowały aktywne, a nie bierne uczestnictwo. Zbyt dużo tu kina, choć może raczej, zważywszy na skalę produkcji, telewizji, za mało samego grania.
1 10
Moja ocena:
5
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones