Recenzja filmu

D'Artagnan (2001)
Peter Hyams
Justin Chambers
Jeremy Clyde

Dumas w sosie słodko-kwaśnym

Istnieją tematy i motywy w kinie, które mimo upływu lat i mnogości ekranizacji nigdy się nie starzeją. Choćby powstawały arcydzieła, wspaniałe i niezapomniane filmy, znajdą się twórcy którzy
Istnieją tematy i motywy w kinie, które mimo upływu lat i mnogości ekranizacji nigdy się nie starzeją. Choćby powstawały arcydzieła, wspaniałe i niezapomniane filmy, znajdą się twórcy którzy sięgną do znanych źródeł, aby za ich pomocą przekazać widzom coś nowego. Do takich tematów należą na przykład dramaty Szekspira czy też najbardziej znana powieść Alexandra Dumasa ojca - "Trzej Muszkieterowie". Po nią właśnie sięgnął Peter Hyams, operator i reżyser wchodzącego na nasze ekrany filmu "D'Artagnan". Swoją decyzję Hyans tłumaczy słowami: " Chciałem, by "D'Artagnan" wyróżniał się na tle innych filmów o muszkieterach tak, jak filmy Sergio Leone wyróżniają się na tle klasycznych westernów ".Czy mu się powiodło - śmiem jednak wątpić. Jego film jest niezwykle naiwny i jednowymiarowy, przypominający w formie bajkę dla dzieci, choć w treści ciut na nią za "dorosłą". Hyams chciał, aby jego opowieść łączyła filmowy Wschód z Zachodem. Pragnął, jak sam przyznaje, zmieszać styl "Matrixa" i "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" z obrazami holenderskich mistrzów Rembrandta i Breughela i typowo hollywoodzkimi filmami. Zamiast jednak być twórcą nowej jakości jest epigonem, powielającym i miksującym (w dodatku mało umiejętnie) cudze wzory. Historię opowiedzianą w filmie znamy zapewne wszyscy. Młody, osierocony chłopak, D'Artagnan, wychował się na legendzie o Muszkieterach, gwardii przybocznej francuskiego króla. Gdy jest już dorosły, przybywa do Paryża, aby zostać jednym z nich. Czeka go jednak gorzkie rozczarowanie. Okazuje się że muszkieterowie zostali pozbawieni swej pozycji i obowiązków przez diabolicznego kardynała Richelieu, nieustannie spiskującego przeciw słabemu królowi Ludwikowi. D'Artagnan, nie zrażony niepowodzeniami, odnajduje - teraz już byłych - muszkieterów i zaprzyjaźnia się z nimi. Razem walczą zgodnie ze słynną zasadą "jeden za wszystkich wszyscy za jednego" nie tylko z machiawelicznym kardynałem, ale i z jego pomocnikiem o złowieszczo brzmiącym nazwisku, Febre (febra to dawna nazwa malarii). D'Artagnan ma z Febrą także osobiste porachunki - to właśnie on zabił rodziców porywczego młodzieńca. Nie tylko przeciwności losu spotyka jednak na swej drodze uroczy D'Artagnan. Poznaje też piękną Francesce Bonancieux, w której zakochuje się bez pamięci od pierwszego wejrzenia. Dumasowska intryga jest ciekawa, a w obsadzie znalazły się nazwiska znanych i popularnych aktorów - wszystko to dawało szansę na niezły film. Dlaczego jednak jest kiepski? Wydaje mi się, że podstawowym problemem jest brak w filmie swego rodzaju gry z widzem, która polega na fascynowaniu go i odkrywaniu przed nim tajemnic, wprowadzaniu go w, niejako magiczny, świat filmowej fikcji. W swoim obrazie Hyams uprościł wszystko - bohaterów, akcję i dialogi, które chwilami przypominają w swej formie amerykańskie seriale tasiemcowe. Najwyraźniej mają one stanowić tylko otoczkę dla scen walki, które to są "wschodnim" elementem filmu. Kamera niestety nie nadąża za walczącymi muszkieterami i ich przeciwnikami. Czyni to akcję nieco mętną i chaotyczną. Trudno stwierdzić kto jest kim - wszak kostiumy są niemal identyczne, a w scenie finałowej leje rzęsisty deszcz, co dodatkowo utrudnia rozpoznanie bohaterów. Na dodatek niektóre sekwencje walki są - delikatnie mówiąc- za długie. Zamiast fascynować, nużą. Nie tylko dlatego że znamy zakończenie z poprzednich filmów o Muszkieterach czy też z książki, ale dlatego że są niemal niewiarygodne. Na przykład końcowa walka żywo przypomina jedną z scen z filmu "Przyczajony tygrys, ukryty smok", ale nie posiada jej świeżości a wręcz irytuje poprzez swoją wtórność. Niestety, spotkanie płaszcza i szpady z kung-fu nie jest zbyt udane. W filmie razi też prostota, np. zbyt wyraźny podział na "dobrych" i "złych". Szczególnie para młodych bohaterów jest jednowymiarowa, irytująco wręcz naiwna w swej "dobroci". D'Artagnan chroni Francescę, gdyż uważa ją za piękną, ona z kolei pomaga muszkieterowi, z powodu tego komplementu, mimo że robi wrażenie bardzo inteligentnej i mocno stąpającej po ziemi młodej damy. Tak może być w bajkach, a nie w filmach dla młodzieży, która dawno już wyrosła ze schematu "kocham cię, bo jesteś taka piękna". Obserwując perypetie D'Artagnana i Franceski ma się nieodparte wrażenie, że ich postacie nie zostały do końca wykorzystane. Szczególnie irytujący jest młody kandydat na muszkietera, grany przez młodego aktora Justina Chambersa, którego niedawno mieliśmy okazję oglądać u boku Jennifer Lopez w filmie "Powiedz tak". Styl gry Chambersa bardziej pasowałby do amerykańskiego serialu, niż do pełnometrażowego filmu. Jego postać jest dość niespójna, a zamiast pokazać przemianę naiwnego D'Artagnana w twardego i dzielnego muszkietera, Chambers ma jednostajnie ni to poważny ni to rozbawiony wyraz twarzy. Znacznie lepiej radzi sobie Mena Suvari, znana z "American Pie 2" i "American beauty", która tworzy swoją postać lekko i naturalnie. W porównaniu do głównych bohaterów, postacie drugoplanowe wypadają znakomicie. Fantastyczny jak zwykle jest Tim Roth. Mimo że Febre jest tylko i wyłącznie zły, wzbudza wręcz sympatię. Jego postać jest do pewnego stopnia groteskowa. Roth jakby puszcza oko do widza i zdaje się mówić "pamiętasz postać, którą grałem w filmie "Rob Roy"?" Świetna jest też Catherine Deneuve mimo że zagrała rolę drugoplanową przyćmiewa partnerów, gdy tylko znajduje się w kadrze. Nie przesadzonymi środkami zbudowała postać królowej, która mimo temperamentu musi się podporządkować mężowi, tylko dlatego że jest kobietą. Silna i jednocześnie słaba władczyni jest wsparciem dla pary młodych bohaterów - D'Artagnana i madmoiselle Bonancieux. Blado z kolei wypadł Stephen Rea. Miałam wrażenie że aktor nie zna swoich kwestii i czyta je z plansz powieszonych pod kamerą. Kardynał Richelieu w jego wydaniu to żałosny lawirant, a nie arcyłotr, jak go namalował Dumas. Pokusić się można o stwierdzenie że "D'Artagnan" czerpie z tradycji wschodniej i zachodniej nie to, co najlepsze, ale to co najgorsze. Naiwność i prostota jest tym, co Hyams "pożyczył" od hollywoodzkich produkcji, natomiast dużo, chwilami chaotycznej akcji i śmiechu warte aktorstwo (Chambers) wziął z typowo wschodnich filmów kung-fu. Mój znajomy dzieli filmy na złe i dobre według takiego kryterium: na tych pierwszych tyłek boli od siedzenia, na tych ostatnich nie. Po obejrzeniu "D'Artagnana" Petera Hyamsa, wybaczcie mi szczerość, siedzenie bolało mnie jeszcze dobrą chwilę po wyjściu z kina. Nie polecam go więc nikomu, może z wyjątkiem fanów Tima Rotha. Wielbiciele "Przyczajonego tygrysa..." i "Matriksa" na pewno się rozczarują. Dla nastolatków film jest za dziecinny, dla dzieci też nie jest odpowiedni, bo zawiera nagość i sceny brutalne, jak wyjaśnia ograniczenie od lat 12 internetowa baza danych. Z przykrością więc stwierdzam, że w zimowym repertuarze znajdzie się z pewnością coś bardziej interesującego...
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones