Recenzja filmu

Skradzione oczy (2005)
Radoslav Spassov
Valeri Yordanov
Itzhak Finzi

Echo historii

Siłą
Gdy w 1989 roku Francis Fukuyama obwieszczał światu swoje naiwne prognozy o końcu historii i stojącej u bram pełni szczęścia, rzeczywistość metodycznie szydziła z jego odkryć. W tym samym roku komunistyczne władze Bułgarii, pod przywództwem Todora Żiwkowa, wyrzuciły z kraju ponad 300 tysięcy przedstawicieli muzułmańskiej mniejszości. Był to ostatni akt, rozpisanych na lata prześladowań tych, którzy według Żiwkowa chcieli przejąć władzę w kraju, a tak naprawdę ośmielili się jedynie bronić swoich korzeni. Film Radosława Spassowa jest requiem dla zniszczonej kultury, hołdem dla tysięcy wygnańców, a także świadectwem popełnionej zbrodni. Bułgarski reżyser pokazuje zbójecką pracę służb specjalnych, powołanych jedynie po to, żeby zniszczyć inność muzułmanów i dopasować ich do reszty społeczeństwa. Bułgarscy komuniści mięli skąd czerpać wzorce, więc nie dziwi specjalnie, że wpadli na najlepszy z możliwych sposobów - zniszczenie języka. Zabrano ludziom ich imiona i nadano nowe, zmieniono nazwy miasteczek i wsi, zabroniono rozmawiać w języku innym niż bułgarski, przez co pozbawiono ich znaków, które pozwalają postrzegać i rozumieć świat. Potem jeszcze przechrzczono wszystkich na katolicyzm, zniszczono cmentarze, zamknięto meczety. Siłą "Skradzionych oczu" jest to, że rzeczywistość filmowa nie odbija się tu w oczach etnografa, nie pachnie jarmarkiem, ezoteryką. Spassow patrzy na Bułgarię trzeźwym okiem, widzi poezję, ale i dramat. Nie powiela perspektywy dzisiejszego neofity Środkowej Europy, który mimo obecnej w krajobrazie entropii, rdzy i biedy, zachwyca się jego autentycznością i głosi, że jest on jedyną alternatywą dla ogarniętego apatią zachodniego świata, prawdziwym rajem na ziemi. Spassow, znany przede wszystkim jako operator, potrafi pokazać prześladowania nie uciekając się do wytartych słów ani dosadności. Wykorzystuje głównie siłę obrazu, żeby pokazać grozę, ale nawet na chwilę nie popada w tani sentymentalizm czy ograną symbolikę. Komponuje subtelne kadry, w które wdziera się przemoc. Jest to walka ludzi zadomowionych w sobie i w czasie, solidarnych, ale też coraz słabszych, z chłodnymi, bezmyślnymi poplecznikami systemu, który czują swoją siłę. Na tle tej walki, tle, które jest najciekawszą częścią filmu, reżyser kreśli na poły baśniową, na poły symboliczną historię miłości, a także mediacji, między reprezentatywnymi członkami bułgarskiej społeczności, Iwanem (Waleri Jordanow) i Ajten (Wesela Kazakowa). On jest bułgarskim żołnierzem, prześladowcą. Ona natomiast jest młodą, muzułmańską nauczycielką. Na drodze do ich szczęścia stoi najpierw różnica samoświadomości. Iwan, mimo, że ma analityczny umysł i jest szachowym mistrzem zachowuje się jak prostaczek boży, żyje w iluzji. Ajten, przechrzczona mechanicznie na Annę, zna natomiast grozę świata i gorycz życia. Gdy mężczyźnie opadną łuski z oczu, gdy obydwoje przejdą przez symboliczny czyściec, będzie już na niektóre rzeczy za późno, choć niekoniecznie na porozumienie i uczucie. Ostanie sceny "Skradzionych oczu" rozgrywają się w krajobrazie wyludnionym, na swoistej ziemi niczyjej, zapomnianej przez politykę, ideologię, ale nie wiarę. Czym jest ta przestrzeń? Symbolem nowego początku czy może raczej powolnego końca? Arkadią czy ponurym cmentarzyskiem? Spassow niczego nie przesądza. Tylko jednego można być pewnym - historia, która wcale się nie skończyła, prędzej czy później upomni się o bohaterów. Jeszcze długo mieszkańcy Środkowej Europy będą trawić jej mięso i wdychać opary.
1 10 6
Rocznik '83. Absolwent filmoznawstwa UAM. Krytyk filmowy. Prowadzi dział filmowy w Dwutygodnik.com. Zwycięzca konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2007). Współzałożyciel nieistniejącej już "Gazety... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones