Recenzja filmu

Angel (2007)
François Ozon
Romola Garai
Charlotte Rampling

Irania zamiast ironii

François Ozon to niestrudzony eksperymentator. Po zabawach z wodewilem (<b>"<a href="http://8.kobiet.filmweb.pl/" class="n">8 kobiet</a>"</b>), czy kryminałem (<b>"<a
François Ozon to niestrudzony eksperymentator. Po zabawach z wodewilem ("8 kobiet"), czy kryminałem ("Basen"), wziął na warsztat najbardziej, jakby się zdawało, zgrany gatunek, czyli melodramat. Mistrz pastiszu i stylizacji zaplątał się tym razem we własne sidła. "Angel" to pierwszy anglojęzyczny film francuskiego reżysera, jednak to raczej nie w zmianie języka (i producenta) należy upatrywać ambitnej porażki twórcy "Sitcomu". Ale zacznijmy od początku. Film jest ekranizacją poczytnej książki Elizabeth Taylor. Opowiada historię biednej dziewczyny, która przed szarością codziennego życia ucieka w świat marzeń. Marzenia to jednak nader konkretne. Angel chce zostać pisarką i choć jej pierwsze literackie próby nie spotykają się ze zrozumieniem otoczenia, dziewczyna się nie poddaje. Rękopis debiutanckiej powieści (napisanej w jedną noc, bez jednego skreślenia, jak przystało na rasową grafomankę), pod wiele mówiącym tytułem "Lady Irania", rozsyła do wszystkich prestiżowych londyńskich wydawców. Odpowiada jeden, za to zdeterminowany wydać młodą pisarkę. W koszmarnie kiczowatym romansidle ("Co Pani czyta?" – pyta – "Nic, wolę pisać niż czytać") dostrzega bestseller. I nie zawodzi się. Angel staje się sławna, bogata (postać wzorowana jest na autentycznej postaci XIX-wiecznej pisarki Marie Corelli), znajduje miłość w osobie przystojnego, choć niespełnionego malarza Esme (Michael Fassbender). Zamieszkuje w pięknym pałacyku, jej życie to bajka. Do czasu, gdyż nadchodzi Wielka Wojna i rzeczywistość zastuka także do jej pokrytej lukrem krainy. Czy można sobie wyobrazić bardziej stereotypową historię? Nie, i o to chodzi. Ozon mistrzowsko stylizuje swój film na melodramat z lat 40. Zdjęcia, rozwiązania techniczne, kolorystyka kadrów, montaż, a zwłaszcza gra aktorów (przesadnie teatralna i przerysowana) są z innej epoki. Grająca Angel Romola Garai wypowiada swoje kwestie z emfazą godną Vivien Leigh i "Przeminęło z wiatrem". Choć doceniamy konfekcyjną elegancję obrazu, trudno jednak pominąć pytanie czemu ma ona służyć. Do pewnego momentu "Angel" zapowiada się jako przewrotny (z tego w końcu słynie Ozon) pastisz, jednak z czasem reżyser traci dystans. Momentami błyskotliwie obnaża gatunkowe mielizny i schematy (jak w świadomie kiczowatej scenie pocałunku w deszczu. Kamera zniża się, ukazując zakochanych na tle tęczy), by w końcu poddać się ich ramotowatemu urokowi. Stylizacja jest tak idealna, że w końcu staje się oryginałem. Podobny zabieg zastosował kiedyś Gus Van Sant, kręcąc nową wersję "Psychozy" Hitchcocka ("Psychol"). Ujęcie po ujęciu zrekonstruował arcydzieło, jednak czy dowiódł tym czegoś, poza niewątpliwą warsztatową sprawnością? Problem w tym, że ambicje Ozona wybiegały znacznie poza czczą grę z konwencją. Gdzieś w tle "Angel" rozgrywa się dramat sztuki i jej percepcji. Grafomańskie książki bohaterki, opiewające kolorowy fikcyjny świat, sprzedają się świetnie, podczas gdy mroczne, ale trafnie portretujące epokę obrazy Esme walają się w pracowni. Kicz zawsze zwycięży, więc by ugrać coś dla siebie, trzeba spróbować wprząść go w tryby "prawdziwej" sztuki. Czy to nie tak czynił Ozon? Czy nie tak postępuje Almodóvar? Niestety te i inne pytania giną gdzieś w tle sentymentalnej opowiastki, jaką finalnie serwuje nam "Angel". Jej fałszywy świat zawłaszcza reżysera, widza pozostawiając obojętnym. Ten ostatni potrzebuje czegoś więcej niż ładnej kopii starego obrazka. Zamiast Lady Iranii wybiera ironię.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones