Dla europejskiej publiczności "Taqwacores" może być bardzo ciekawą lekcją socjologiczną pokazującą problemy młodych dzieci Mahometa, o jakich wiele osób do tej pory raczej nie zdawało sobie
Czy może być coś bardziej absurdalnego niż islamskie punki? Arabowie modlący się do Allaha ze skrętem marihuany w jednej i puszką piwa w drugiej ręce? Czy to się aby nie wyklucza? Czy muzułmanie w ogóle mają prawo do rebelii? Być może to prawda, że zachodni świat wie niewiele na temat mahometan. Jedno jest jednak oczywiste – bunt rodzi się tam, gdzie nie ma wolności.
"The Taqwacores"Eyada Zahry to ekranizacja pierwszej powieści Michaela Muhammada Knighta. Ten amerykański pisarz jest szczególnie popularny wśród muzułmańskiej młodzieży żyjącej w Stanach Zjednoczonych. Jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi, można o nim powiedzieć, że jest głosem arabskiej społeczności, która właśnie odkryła wolność. Tytuł powieści Knighta to bowiem połączenie dwóch znaczących słów – arabskiego taqwa oznaczającego miłość do Allaha i jednocześnie strach przed nim z hardcore’em. Krótko mówiąc, taqwacore to islamskie kapele punkowe wyśpiewujące swój bunt przeciwko ograniczeniom swojej religii.
Głównym bohaterem filmu Zahry jest pakistański student inżynierii, który trafia w samo jądro taqwacore’u. Józef jest poczciwym chłopakiem trzymającym się ściśle wpajanym przez całe życie zasadom, które de facto sprowadzają się do samych zakazów – żadnych papierosów, zero alkoholu i seks tylko po ślubie. Nowi przyjaciele Józefa ze squatu doszli jednak do wniosku, że skoro trafili na ten świat, będą korzystać z jego uroków. Robią więc głośne imprezy, upijają się do nieprzytomności, uprawiają miłość na wszelkie sposoby i sprawdzają, jak mocno mogą jeszcze nagiąć ograniczające ich zasady. Co najważniejsze, nie zapominają jednak o swoim Bogu. Uważają, że modlić można się na różne sposoby, także przez hardcore’ową muzykę.
Znamienne w "Taqwacores" jest to, że jego bohaterowie mieszkają w Ameryce, która jest symbolem ich wolności. Daje im prawo do wyzwolenia spod rygorystycznych przykazań. Wygląda to tak, jakby tylko tu mogli żyć jak "inni", otwarcie mówić o swojej seksualności i bluźnić przeciwko Bogu. Czy łamanie surowych zasad daje im szczęście? Zahry daje na to pytanie jednoznaczną odpowiedź. Naznaczeni piętnem islamu nie potrafią odnaleźć się w przybytku wolności, rozkoszy i zepsucia. Każdego z nich męczy wewnętrzne rozdarcie, grzeszą i jednocześnie odwracają się, żeby sprawdzić, czy Bóg patrzy. Jeden z bohaterów, pozornie najbardziej wyzwolony, w rzeczywistości jednak najbardziej zagubiony, wielokrotnie wygłasza w filmie monologi, w których wyraża marzenie o prawdziwej, niczym nieograniczonej wolności.
Dla europejskiej publiczności "Taqwacores" może być bardzo ciekawą lekcją socjologiczną pokazującą problemy młodych dzieci Mahometa, o jakich wiele osób do tej pory raczej nie zdawało sobie sprawy. Nie tylko poszerza spojrzenie na islam i jego wyznawców, ale stawia też uniwersalne pytanie o to, czy wolność rzeczywiście polega na braku ograniczeń. I trudno ocenić, czy to islam ze swoimi konserwatywnymi zasadami krzywdzi indywidualne jednostki najbardziej, czy też Ameryka składająca obietnicę wolności i szczęścia, której w rzeczywistości nie może spełnić. Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie film Zahry wart jest obejrzenia, chociażby dlatego, by przekonać się, że inni mają gorzej.
Absolwentka Wydziału Polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie ukończyła specjalizację edytorsko-wydawniczą. Redaktorka Filmwebu z długoletnim stażem. Aktualnie także doktorantka w Instytucie... przejdź do profilu