Recenzja filmu

Joaquim (2017)
Marcelo Gomes
Júlio Machado

Jądro świadomości

Gomes, obudziwszy w swoim bohaterze etos wojownika klas, równocześnie odsłania dla nas kurtynę politycznego teatrzyku. Gdy nieokrzesany Joaquim siada przy jednym stole ze swoimi wymuskanymi
Przed wyruszeniem na poszukiwanie złota w głębi brazylijskiej dziczy, porucznik Joaquim modli się o pomyślność do jakiegoś świętego. Na drewnianym ołtarzu widnieje wyrzeźbiona głowa patrona, wyglądająca jak oddzielona od głowy czaszka. Reżyser Marcelo Gomes delikatnie klepie nas tu po ramieniu: patrzcie, oto fatum, chichot historii. Wiemy już wówczas, że los doprowadzi bohatera pod topór: film rozpoczyna się bowiem od widoku uciętej głowy, która przedstawia się jako Joaquim i zaczyna streszczać nam własne losy. Czaszka żołnierza nieprzypadkowo wygląda jak głowa jakiegoś świętego męczennika. Joaquim to postać inspirowana niejakim Joaquimem José da Silvą Xavierem znanym lepiej jako Tiradentes. Był on XVIII-wiecznym rewolucjonistą, który domagał się wyzwolenia Brazylii spod kolonialnego jarzma, za co portugalska królowa skazała go na śmierć. Zaiste, chichot historii: dziś Tiradentes ma status bohatera narodowego i to jemu stawia się pomniki. Jak mawiał inny bojownik o lepszą sprawę: możesz zabić rewolucjonistę, ale nie zabijesz rewolucji.

Film Gomesa trafia w burzliwy czas politycznego rozchwiania. Fundamenty ładu społecznego uznawane dotychczas za niepodważalne nagle stają pod znakiem zapytania. Oto gleba, na której kiełkują rewolucje, być może prolog do jakichś totalnych przewartościowań. Adekwatnie, "Joaquim" nie streszcza więc życiorysu Tiradentesa, a opowiada jedynie o przededniu jego walki o wolność. Reżyser pokazuje, jak wzbiera masa krytyczna, jak w południowoamerykańskim skwarze zaczyna kipieć klasowy gniew. Razem ze swoją rozchwianą, jakby pijaną od upału kamerą twórca zabiera nas do serca brazylijskiej kolonii – i nie szczędzi soczystych detali. Rwanie zębów przerdzewiałymi obcęgami, bez znieczulenia; obcinanie włosów nożem, na sucho; wszędobylskie wszy głodne ludzkiej krwi; czyhające w gęstwinie jaguary; rzeki pełne drapieżnych piranii; brud, pot i znój, na dodatek niesprawiedliwie rozdzielone. Istny inkubator przewrotu społecznego.

Joaquim (świetny Júlio Machado) jest oficerem portugalskiej armii pilnującym, by przemysł wydobycia złota funkcjonował, jak należy – może być i po trupach, byle w interesie Korony. Porucznik na co dzień patroluje okoliczne lasy w poszukiwaniu szmuglerów. Głodny awansu, przyjmuje jednak zadanie odnalezienia nowych złóż na niezbadanych, dzikich terenach. Tyle że Joaquim ma nikłe szansę na promocję, jest bowiem biedny. Zawsze wyprzedzi go jakiś bogaty, wysoko urodzony oficer, nawet jeśli skompromituje się podczas wyprawy, i będzie musiał ustąpić przewodnictwu porucznika. Ów okrutny łańcuch pokarmowy pięknie uosabia drużyna prowadzona przez Joaquima. On sam jest tu zaledwie pierwszym w szeregu pariasów – i to tym względnie uprzywilejowanym. Jego podwładny nie ma już bowiem najmniejszych szans na wojskową karierę; wszystko przez mieszane pochodzenie. Jeszcze niżej w hierarchii stoją afrykańscy niewolnicy, nie tylko ubezwłasnowolnieni, ale i autentycznie obcy, rozmawiający między sobą w języku nietłumaczonym nawet w ekranowych napisach. Pochód pokrzywdzonych zamyka służący za przewodnika tubylec, Indianin: niekontaktowy i dziki.
 
Bohater zacznie w końcu uświadamiać sobie, że wspinaczka w górę tak uporządkowanej drabiny społecznej jest niemal niemożliwa. Nie mogąc awansować, będzie bezskutecznie próbował wykupić kochankę, niewolnicę, z rąk jej właściciela, aż w końcu podejmie się swojej szalonej wyprawy – jedynej szansy na zarobek i nobilitację. Nic z tego: układ jest zabetonowany na amen. Brzmi znajomo? Tak, mamy w kinie Gomesa coś, co kojarzy się z naszym Smarzowskim. Wrażliwe na brzydotę oko kamery. Intensywne aktorstwo na granicy szaleństwa. Socjologiczne i antropologiczne czarnowidztwo, każące opowiadać kolejne historie jednostek mielonych w żarnach systemu. "Joaquim" to przecież – jak "Róża" – rodzaj westernu, gdzie – zgodnie z tradycją gatunku – główny konflikt przybiera formę starcia natury z kulturą.

Gomes rejestruje jednak przebłyski nadziei. Podczas któregoś z postojów Indianin pośpiewuje pod nosem jakąś plemienną pieśń. Siedzący nieopodal czarnoskóry niewolnik zaczyna mu akompaniować: najpierw wystukuje rytm dłońmi, po chwili dołącza z głosem, intonując melodię przywiezioną z własnego kontynentu. Powstaje coś na kształt zalążkowego world music, melanż obcych wrażliwości, zaimprowizowana na poczekaniu fuzja brzmień z odległych części świata. To chwila autentycznego porozumienia ponad podziałami – i to bez słów! Chwila jednak mija i bańka nadziei pryska.  
 
Nic zatem dziwnego, że Joaquim znajduje impuls do swojego sprzeciwu dopiero na polu rozumu. Przedarłszy się przez tropiki, dociera w końcu do jądra – nie tyle ciemności, co świadomości. Na oczy przejrzy bowiem już po powrocie z dziczy, po przeczytaniu publikacji poleconej przez zaprzyjaźnionego poetę. Dźwignią jego buntu staną się istne "księgi zbójeckie" i nastąpi wzorcowa ewolucja politycznej świadomości: od "ja" do "my". Od samolubnej interesowności – do stanu, w którym widzisz szerszy obraz. Ale czy dość szeroki? Gomes, obudziwszy w swoim bohaterze etos wojownika klas, równocześnie odsłania dla nas kurtynę politycznego teatrzyku. Gdy nieokrzesany Joaquim siada przy jednym stole ze swoimi wymuskanymi współspiskowcami, nie potrafi przecież dostrzec – ewidentnej dla nas – ironii sytuacji. Oni – wykształceni, bogaci, protekcjonalni – stanowią odpowiednik dzisiejszego "jednego procenta", on jest zaś zaledwie marionetką w ich rozgrywce o władzę. Stracił głowę dla idei; wkrótce straci ją dla niej naprawdę. 

Chichot historii, raz jeszcze, tym razem całkiem aktualny. Film debiutuje na festiwalu w Berlinie, jest luty 2017, widownia żyje ostatnimi nagłówkami. Gdy Joaquim rozpływa się w zachwycie nad Stanami Zjednoczonymi, tym rajem na ziemi, gdzie "wojsko jest niepotrzebne" i "wszyscy są równi", przez salę kinową przebiega prawdziwy śmiech, ludzki. Dość gorzki.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones