Recenzja filmu

Obserwator (2000)
Joe Charbanic
James Spader
Marisa Tomei

Ja cię straszę a ty śpisz

Ciekawe, ile powstało i ile jeszcze powstanie filmów opartych na starym schemacie, który tym razem wykorzystuje "Obserwator"? - to było niestety najważniejsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy
Ciekawe, ile powstało i ile jeszcze powstanie filmów opartych na starym schemacie, który tym razem wykorzystuje "Obserwator"? - to było niestety najważniejsze pytanie, jakie przyszło mi do głowy podczas projekcji. Fajnie być straszonym w kinie (jak twierdzi połowa oddziału nerwic w Tworkach) lub też bawić się w detektywa i konkurować z ekranowym gliną w dążeniu do rozwiązania zagadki, lecz film Joe Charbanica nie zapewnia żadnej z tych rozrywek. Nie chcę powiedzieć, że zupełnie brak w nim napięcia, ale jest go zdecydowanie za mało, co raczej nie stanowi najlepszej reklamy dla thrillera. Były agent FBI, Joe Campbell (James Spader) po załamaniu nerwowym przenosi się z Kalifornii do Chicago. Po osobistych przejściach oraz wykańczającej pracy (rozpracowywanie seryjnych morderców) nie nadaje się do niczego, jest wrakiem człowieka. Próbuje szukać pomocy w psychoterapeutycznych sesjach atrakcyjnej pani doktor (Marisa Tomei), lecz niewiele mu to daje. Paradoksalnie, z dołka wyciągnąć go może David Allen Griffin (Keanu Reeves) - zabójca, którego nigdy nie udało się złapać. Griffin odnajduje w Chicago Campbella i rozpoczyna z nim perwersyjną grę: wysyłając mu zdjęcia swoich przyszłych ofiar, daje policji jeden dzień na odszukanie i uratowanie każdej z nich. Rozpoczyna się walka z czasem. "Obserwator" jest filmem "nowoczesnym" - mówią nam o tym: sposób filmowania i montaż (łączenie tradycyjnych zdjęć z obrazem video), świetnie pasujące do ostrych kawałków techno. Niestety ten duch czasów widoczny jest tylko w formie; treści zaś pozostają stare. Poza tym jedyną "głębszą" myśl, iż w wielomilionowych miastach ludzie nie żyją ze sobą, lecz obok siebie, w izolacji i wzajemnej obojętności, wbija się nam do głowy nawet nie łopatą, a kafarem. Również psychoanaliza w wykonaniu Griffina jest dęta: oczywiście, że przestępca nadaje sens pracy policjanta, nie znaczy to jednak, że musi ich łączyć od razu jakaś szczególna więź. Jeden z policjantów w pewnym momencie wzdycha: "Nic tak nie psuje wakacji, jak seryjny morderca" - Możemy mu zawtórować: nic tak nie psuje thrillera, jak brak wiarygodności. I tempa. Na całe szczęście w środkowej części film nieco przyśpiesza - kiedy zegar bezlitośnie odmierza minuty, a kolejna potencjalna ofiara ciągle nie została namierzona. Problem wiarygodności zostaje jednak nierozwiązany. Keanu Reeves do tej pory przeważnie ścigał (z niebezpieczną prędkością) przestępców, bądź ratował przed zagładą świat i ludzi ("Matrix", "Johnny Mnemonic") - więc wcielał się raczej w pozytywne postacie. Tym razem zrzucił maskę przyjemniaczka i zabrał się za mordowanie samotnych kobiet, co robi jednak z takim samym urokiem. Na tym zasadza się jeden z poważniejszych błędów "Obserwatora": czarny charakter jest rzeczywiście czarny jeżeli chodzi o strój, lecz zdecydowanie zbyt sympatyczny. Któż, czy raczej która oparłaby się temu niewinnemu uśmiechowi?! Reeves nawet w czarnej skórze i z ponurym wejrzeniem wygląda jak poczciwy babysitter… Jeżeli natomiast twórcy filmu chcieli nas przestrzec, że okrutni bandyci mogą być także pociągający, to owszem, udało im się, lecz nie powinni wymagać, byśmy go znienawidzili, co w przypadku thrillera powinno nastąpić. Przy okazji uświadomiono nam, jak taki zwyrodnialec musi się napracować - męczy się, nie dosypia, a kondycję powinien mieć pierwsza klasa. Jednak cóż z tego, skoro twórcy filmu nie zatroszczyli się o wyjaśnienie dość istotnej kwestii: dlaczego właściwie zabija?! Wiem, wiem - po to, by dać zajęcie policjantowi, z którym zdążył się zżyć. Dobrze, ale czemu zabijał wcześniej? Przecież kiedy zaczął, nie znał jeszcze agenta Campbella. Jeżeli czarny charakter znany jest od pierwszych chwil filmu, to chyba po to, byśmy czegoś się o nim dowiedzieli, poznali jego motywy, bądź dostrzegli symptomy choroby psychicznej (w końcu normalni ludzie rzadko czają się w ciemnościach z fortepianową struną w dłoniach i żądzą mordu w oczach). Griffin natomiast pozostaje płaski, jednowymiarowy - szkoda nawet czasu na porównania z bohaterami takich filmów, jak "Siedem", "Milczenie owiec", czy choćby "Mordercze lato". To zupełnie inna liga. Z drugiej strony nie zachwyca nas także bohater pozytywny, grany przez Jamesa Spadera - choć uczciwy i poświęcony sprawie, nie staje się bohaterem, którego losy śledzimy, z przejęcia wgryzając się w fotel, bądź ramię partnerki. Mamy niestety do czynienia ze sztampą: kolejny policjant, który będzie musiał przemóc własną słabość, by stawić czoła przestępcy; a fakt, iż obwinia się o śmierć ukochanej (tyle mogę zdradzić), zostanie skrzętnie wykorzystany przez jego przeciwnika. Jak? Zapewne poprzez powtórzenie dramatycznej sytuacji z nową ofiarą. Pamiętacie bajeczkę o napięciu? Na pięciu napadło dziesięciu. A na jednego Reevesa chyba ze trzystu - tylko to już nie jest bajeczka o napięciu.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Każdy aktor chce kiedyś wcielić się w postać negatywną. Ileż bowiem można ratować świat od zagłady? Z... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones