Recenzja gry PC

Brütal Legend (2009)
Tim Schafer
Jack Black
Ozzy Osbourne

Metal obity, ale nie pokonany

"Brütal Legend" to produkcja, która bez problemu znalazłaby się na szczycie zestawienia najbardziej niedocenianych gier wszech czasów. Po czterech latach istnienia wreszcie pojawiła się na
"Brütal Legend" to produkcja, która bez problemu znalazłaby się na szczycie zestawienia najbardziej niedocenianych gier wszech czasów. Po czterech latach istnienia wreszcie pojawiła się na pecetach.

"Brütal Legend" w momencie premiery dowodziła rozmiarów rozdźwięku między opiniami branży growej i dziennikarzy a faktycznym odbiorem przez społeczność graczy. Recenzenci piali z zachwytu, a mimo tego sprzedaż była tak niska, że Electronic Arts ucięło momentalnie plany na realizację sequela, zsyłając przy okazji Double Fine, studio Tima Schafera, na rubieże nikomu nieznanych gier indie. Do dziś "Brütal Legend" rozeszło się w liczbie niecałych dwóch milionów egzemplarzy na całym świecie. Co to w praktyce oznacza? Że możemy postawić znak równości pomiędzy wynikami sprzedaży a liczbą graczy-metalowców.


Jedyny poważny problem, jaki napotkamy z "Brütal Legend", to jej niszowość. Jasne, mechanika nie jest idealna, niektóre bitwy strategiczne przyprawiają o ból zębów, co może nieco zniechęcić do zabawy. Ale tak naprawdę, jeśli kompletnie nie czujemy istoty kultury heavy (i nie tylko) metalu, nie ma po co sięgać do portfela. Większość dowcipów, odniesień, a nawet postaci będzie hermetyczna, a przez to niezrozumiała.

Tim Schafer i Jack Black, który zagrał głównego bohatera, Eddiego Riggsa, już na wstępie ostentacyjnie, ale i z wielką odwagą pokazują, że ich produkt przeznaczony jest wyłącznie dla pewnej grupy ludzi. Metalowców. I to tych z czasów dżinsowych kamizelek bez rękawów, Roba Halforda i podpalania włosów śmiesznym ludziom słuchającym glam metalu. "Brütal Legend" w temacie walk muzycznych nie marnuje zresztą żadnej minuty, by nie dokopać nu-metalowi, emo czy różnym kolorowym dziwactwom. Obrywa się też postpunkowym, gotyckim brzmieniom, choć potraktowano je nieco łagodniej niż żenujące melorecytacje w rytm stopy i werbla.



Pod kątem mechaniki "Brütal Legend" to prawdziwy misz-masz konwencji podporządkowanej jednej, spójnej stylistyce. Do dyspozycji dostajemy otwarty świat, w którym poza posuwaniem się po osi głównej fabuły wykonujemy poboczne, zbierackie misje. Slasher z toporem Separatorem i gitarą Klementyną w roli głównej. Wyścigi samochodowe, ba!, nawet elementy strzelankowe czy minigierki rytmiczne. Szkoda tylko, że po kolejnej, niemal identycznej misji dodatkowej wraz z powtarzalnością pojawia się lekkie znużenie. Głównym motorem fabuły zaś, żeby było zabawniej, jest strategia czasu rzeczywistego. 

Tak, to nie pomyłka. Gros misji fabularnych wygląda jak wielki mosh pit na metalowym koncercie. Nasz bohater unosi się nad złożonymi z metalowych wojowników wodami i tylko w razie nagłej potrzeby rusza osobiście do boju. Szczerze mówiąc, elementy RTS, mimo że istotne w toku fabuły, a wręcz podstawowe w trybie multiplayer, trochę drażnią. Sama struktura misji strategicznych nie jest denerwująca. Chodzi raczej o to, że nasz kursor to też postać, która faktycznie może zmienić oblicze pola walki. Gdy motamy się w opcjach i menusach, naszych headbangerów właśnie leją jacyś pstrokaci glam rockowcy. A na to, przepraszam, nie można pozwolić.



Niesamowicie mocną stroną gry jest fabuła. Nie sama historia, bo poziom scenariusza jest zbliżony do "Heavy Metalu", ale postaci, które się w niej przewijają. Odgrywający ich role aktorzy to metalowe dinozaury, których Tim Schafer namówił do udziału w grze. Znajdziemy więc Roba Halforda z Judas Priest, i to w dwóch rolach – generała Lionwhyte oraz Barona. Pojawi się też tu i ówdzie Lemmy z Motörhead, a wszelakie dodatki do broni czy naszego hot roda Deuce zakupimy u księcia ciemności – samego Ozzy'ego Osbourne'a. Swoją drogą, nawet w tym zakresie twórcy pozwolili sobie na kilka mrugnięć w stronę odbiorcy. Jedna z postaci to Lars Halford. Proweniencji nazwiska tłumaczyć nie muszę, Rob został wymieniony przed chwilą. Imię zaś pochodzi od perkusisty Metalliki. Zabawna jest tylko jedna rzecz – Lars wygląda jak wyrzucony z tej grupy Dave Mustaine.

Poza głosami ogromnym plusem jest oczywiście ścieżka dźwiękowa. Licencjonowane kawałki to miód na uszy. Znajdziemy tu trochę nowości (znalazło się miejsce i dla Tenacious D), ale przede wszystkim masę klasyków. Od Judas Priest, przez Anthrax, Kinga Diamonda, KMFDM, po przygrywającego nam podczas walk z gotami (sic!) Cradle of Filth. Soundtrack to prawdziwa rewelacja.


Pod względem wizualnym "Brütal Legend" nie jest arcydziełem, ale Schafer i kompania postawili na specyficzny styl, który w tym przypadku sprawdza się doskonale. Postacie są nieco przerysowane, ale dzięki temu znacznie ciekawiej wygląda ich mimika. Same projekty bohaterów to zresztą perełka. Choć Kill Master i Guardian of Metal to przełożeni jeden do jednego Lemmy Kilmeister i Ozzy Osbourne, nie sposób się nie uśmiechnąć przy oglądaniu generała Lionwhyte'a, dla którego bazą był David Bowie. Wśród pobocznych postaci znajdziemy też i klasycznych headbangerów, i ponurych gotów, a nawet amazonki z twarzami wymalowanymi a la muzycy z KISS.

Jest taka grupa ludzi, dla których strategiczne niedoróbki i powtarzalność misji pobocznych nie ma za dużego znaczenia. Liczy się szusowanie po metalowych pustkowiach albo spuszczanie manta królowej pająków w rytm "Cry of the Banshee" Brocas Helm. Niestety, sami metalowcy świata nie zbawią (a szkoda). "Brütal Legend" to produkt mimo wszystko niszowy, którego wady wybaczamy ze względu na sentyment do muzyki i radochę z ciekawie zbudowanego świata. Dla zwykłego gracza będzie to po prostu rzetelna, ale raczej nie rewelacyjna gierka na kilkanaście godzin.
1 10
Moja ocena:
10
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones